– Hurra! Hurra! Hurra!
Kolejarze na dworcu w Kursku wywlekali z wagonu zamarznięte trupy dzieci i zrzucali je na peron.
Głucho uderzały głowy o deski i kamienie.
ROZDZIAŁ XXXIII.
Rodzina Bołdyrewych pędziła życie pracowite, otoczona szacunkiem chłopów i komisarzy.
Chociaż inżynierowie i pani Bołdyrewa nie wtrącali się do życia wsi, jednak różne, niespodziewane niebezpieczeństwa groziły im.
Wieś zaczęła działać, narazie biernie, później czynnie sprzeciwiając się zarządzeniom i dekretom władz, burzących resztki dobrobytu i ładu.
Jak niegdyś odwiedzali wsie i drobne osady wędrujący, nieznani włóczęgowie i stare żebraczki, roznosząc ponure i trwożne wieści, tak teraz przybywali gospodarze poważni lub młodzież włościańska.
Zatrzymywali się u chłopów, pod pozorem wymiany bydła na chleb, lub odwiedzając znajomych w drodze do Moskwy, dokąd jechali na zjazdy lub w sprawach urzędowych.
Potajemnie zgromadzali gospodarzy, szeptali im do ucha słowa tajemne, przekonywujące, a budzące zapał i zaciętość. Coraz częściej dawały się słyszeć wykrzykniki:
– Dość tego! Czas ująć rządy w nasze ręce, cicho, bez hałasu i krwi…
Odjeżdżający pozostawiali po sobie jakiś broszurki, ulotki, pisane językiem prostym, zrozumiałym, a stanowczym.
Lenin, marznący o nagłem wytępieniu analfabetyzmu, chociaż nie dokonał tego w pełnej mierze, jednak ciemnocie ludu i obojętności niewolniczej zadał cios śmiertelny. Nikt już nie śmiał marzyć o zduszeniu włościaństwa żelazną ręką caratu lub „czeki", opierającej się na oddanych rewolucji Łotyszach i Finnach. Lenin nauczył kilka miljonów chłopów sztuki czytania, przebijając łożysko, prowadzące do mózgu „ziemi". Płynęły niem nie tylko dzienniki, broszury i proklamacje komunistyczne, lecz też inne słowo drukowane, zrodzone w nieznanych tajnikach mrowiska włościańskiego. Wyłoniło ono ze siebie umysły praktyczne i stanowcze. Przysłuchiwano się ich radom, czytano ich odezwy do „ziemi".
Chłopi nie chcieli już obierać do swoich rad kandydatów rządowych nawet pod lufami karabinów; dawali zakładników, mówiąc, że posyłają ich na śmierć; ustanawiali własne normy podatków; tępili rozpanoszoną „biedotę", aż dopóki nie wycofała się ze wsi; wyparli na-uczycieli-komunistów; agitatorów spotykali w groźnej postawie, odbierającej przyjezdnym całą wymowę i tupet; rozpustne baby i dziewczyny, skuszone przez komisarzy, znikły bez śladu; może, uciekły do miast, może, leżały w nikomu nieznanych grobach na dnie rzek i stawów, lub w lesie, po dołach, zawalonych kamieniami; młodzież komunistyczna, albo powróciła do rodziny, albo się rozproszyła po świecie i nikt o niej nie wspominał, jak o chorych psach i kotach, ginących w lecie.
Umilkły tajemnicze szepty o Antychryście i widomych znakach, zwiastujących przyjście jego na ziemię, zato zjawili się nieznani dotąd młodzi ludzie o twarzach jasnych i natchnionych, gromadzili koło siebie chłopów, baby wiejskie i dziatwę, mówili słowa biblijne, doradzali stroskanym i ponurym chłopom, kobietom zapłakanym oczy ku niebu zwracać i w niem czerpać nadzieję i siłę. Modły się odbywały tajemne, a już nie były to rabie skamłania o zmiłowanie, lecz prośby o nauczanie i pokierowanie czynami, aby zgodne były z prawdą przedwieczną.
Władze centralne wiedziały o tem i walczyły z odpornością „ziemi", z budzącą się religijnością.
Przybywały komisje śledcze, wpadały oddziały karne, stawiano ukrytych duchownych i zakładników pod mur i rozstrzeliwano, lecz skupione, groźne oblicza włościańskie siały trwogę i powstrzymywały komunistów od znęcania się nadmiernego.
Sądy usiłowały zwalić winę na Bołdyrewych, jako na burżujów, lecz poszlak nie było żadnych, a komisarjat przemysłu bronił twórców pożytecznej komuny, rozwijającej się coraz bardziej.
Zaniepokojony zanikiem przemysłu rząd zwołał w Moskwie ogólny zjazd fachowców na naradę.
Władzę wydelegowały młodych Bołdyrewych. Bracia musieli natychmiast wyruszyć do stolicy.
Na wstępie wysłuchali długich mów Lenina, Trockiego i innych twórców i kierowników komunizmu i dyktatury proletarjatu.
Przemówienia te były najeżone hasłami hucznemi i czczemi, bezsilnemi, oddawna powta-rzanemi frazesami. Nawet delegaci uprzywilejowanej klasy robotniczej słuchali mówców obojętnie. Słyszeli oni w swoim czasie bardziej śmiałe i ogłuszające słowa. Przebrzmiała bez echa obietnica nastąpienia raju socjalistycznego w grudniu 1917 r., czyli w dwa miesiące po rewolucji październikowej.
Tymczasem wciąż byli głodni, pracowali na zniszczonych maszynach, zużytemi narzędziami, nadmiernie długo, za niewykonanie robót, protesty i strajki rozstrzeliwani przez chińskich żołnierzy, lub czerwoną gwardję; nie mieli ani ubrania, ani mieszkań dogodnych i ciepłych, ani pomocy lekarskiej.
Teraz Lenin i Trockij mówili inaczej.
Wskazywali, że Rosja nie posiada współczesnych maszyn, że robotnik jest ciemny, nie ma wyrobienia fachowego i że dopiero w r. 1927 należy czekać zatwierdzenia socjalizmu. Starsi robotnicy uśmiechali się powątpiewająco i mruczeli:
– Do tego czasu młotków i pił nie starczy, a cóż dopiero socjalizmu!…
Chłopi, gdy im prawiono o socjalizacji ziemi zapomocą upaństwowionych potężnych traktorów, elektrycznością i poruszanych maszyn dla zbioru urodzaju, patrzyli ponuro i milczeli. „Ziemia" do tego nie dążyła. Jej myśl była zaprzątnięta innem pytaniem:
– Kiedyż przyjdzie rząd twardy, który ustali prawdziwy ład i pokój?
O tem ani Lenin, ani Trockij nie wspominali. Słowa ich nie znajdywały oddźwięku w umysłach i sercach chłopów.
Piotr i Grzegorz Bołdyrew uważnie śledzili proces myślowy dyktatorów i zrozumieli wszystko.
Powracając do domu, Grzegorz powiedział do brata:
– Dyktatura proletarjatu to nie w steku niedorzeczności. Miota się, nie znajdując wyjścia i brnąc coraz dalej w nieziszczalnych obietnicach! To straszne!
– To – szaleństwo, obłęd! – zawołał Piotr Bołdyrew. – Fabryki zrujnowane; przemysł przedwojenny był słaby, a teraz nie istnieje wcale. Masy robotnicze pozostają na najniższym stopniu wydajności pracy i fachowego wykształcenia, a oni o socjalizmie natychmiastowym bredzą! Boże sprawiedliwy! Mkniemy, jak warjaci, w pociągu, nie wiedząc, że w budce maszynisty kieruje lokomotywą ślepy, głuchy obłąkaniec! Klęska!
– Chłopów zamierzają socjalizować, zmienić w robotników rolnych! Maszyny państwowe mają orać ziemię, kosić i żąć, wiązać snopy, składać sterty, młócić i mleć!… Czy widziałeś, jak spoglądali na Lenina wieśniacy?
– Cierpliwy nasz chłop nieskończenie, a przecież koniec temu będzie, straszny koniec!… – odparł Piotr. – Niech-no tylko wieś rzuci swoje hasła, śmiało, a zobaczymy, co zaśpiewa czerwona armja?! Gwardja kremlińska, wszyscy ci bandyci łotewscy. fińscy, chińscy, węgierscy godziny nie przetrzymają! Oj, pohulają nasi chłopkowie! Inaczej to będzie wyglądało, niż tępienie szlachty i „iluminacje" chłopskie po majątkach!… Przerażenie ogarnia na samą myśl!
– A przecież musi taki dzień nastąpić!
– Nastąpi! Przewidzieć go tylko tymczasem nie można bo, powtarzam, nasz chłop posiada cierpliwość zdumiewającą!
Inżynierowie pracowali dwa tygodnie w różnych komisjach zjazdu, słuchając nieskończonych mów, życzeń, planów i nowych coraz fantastyczniejszych projektów.
Była to praca nieprodukcyjna, bezcelowa, próżna, osnuta na fałszu i ciągłem zwodzeniu opinji przysłuchujących się tłumów robotników i chłopów. Ściągnięto ich zewsząd, aby pokazać troskę rządu o potrzeby wsi i losy rewolucji robotniczej.
– Ja tak dłużej nie wytrzymam! – zawołał Piotr do Brata. – Zabieram się do obliczenia projektu zaopatrzenia jednego tylko obwodu moskiewskiego w maszyny podług planu komisarzy.