Zbladł i wychudł straszliwie. Jednak milczał i z zaciętością rozpaczliwą zaciskał usta. Czuł się jak człowiek, po raz pierwszy podpisujący wyrok śmierci.
Tak trwało przez całe lato.
Na jesieni 1886 roku nagle zmarł ojciec.
Był to ciężki czas. Wtedy jeszcze bardziej pokochał Lenę. Ona jedna umiała pocieszyć stroskaną matkę i ukoić jej ból i tęsknotę. Pani Uljanowa nigdy nie przeceniała męża, tęskniła jednak za nim, przeżywszy tyle lat razem, w doli i niedoli. Marja Aleksandrówna kochała męża miłością matki, zdając sobie sprawę że ten nierozumny, służalczy pół-Kałmuk astrachański przeszedł swoją drogę życiową, zawdzięczając jej, która budziła w nim godność ludzką i wskazywała na znaczenie i prawdziwą treść jego pracy.
Córki Marji Aleksandrówny, śmiałe i inteligentne, przepadały za Leną i otwarcie nazywały ją szwagierką.
Włodzimierz tylko nie robił już żadnych planów i wyrzekł się marzeń. Z dnia na dzień oczekiwał nowego ciosu, który musiał spaść na rodzinę i zmienię, a może nawet zburzyć wszystko. On jeden wiedział o tem lepiej, niż nawet ten, po myśli którego cios ten miał być zadany. Nie miał złudzeń i nadziei.
W marcu następnego roku, gdy Włodzimierz uczęszczał już do 8-mej klasy, po mieście gruchnęła wieść, że w rocznicę śmierci Aleksandra II-go z ręki Żelabowa, w Petersburgu został wykryty zamach na życie panującego cara.
Wśród aresztowanych spiskowców okazał się Aleksander Iljicz Uljanow, a wśród podejrzewanych – siostra Anna.
Zrozpaczona i przybita do samej ziemi ogromem nieszczęścia Marja Aleksandrówna, postanowiła jechać do Petersburga. Dzieci nie mogły puścić jej samej. Zwróciły się więc do starych, dobrych znajomych, lecz nikt nie chciał narażać się władzom, okazując zażyłość z rodziną zbrodniarza, podnoszącego rękę na cara. Niektórzy z nich nie przyjmowali nawet młodych Uljanowych. Stary przyjaciel ojca, Szyłow, unikał spotkania z nimi i już nigdy nie wpadał na partję szachów.
– Intelingentne społeczeństwo zostało spodlone do reszty! – rzucił Włodzimierz i pogardliwie splunął, gdy wraz z siostrą powracał od dawnych przyjaciół, którzy nie chcieli nawet wpuścić ich do swego mieszkania.
Z Marją Aleksandrówną wyruszyła w daleką podróż Lena Ostapowa pod pozorem zebrania informacyj o wstąpieniu na medycynę.
Nieszczęśliwa matka nie zdołała jednak pomóc synowi. Car Aleksander, „miłujący pokój", umiał mścić się na wrogach pomazańca Bożego.
Prośba matki o zamianę kary śmierci na dożywotnie więzienie została odrzucona.
Na ponurym podwórku fortecy Schlusselburskiej, która widziała od czasów Piotra nieprzerwany łańcuch okrucieństw, dokonanych nad wrogami despotyzmu, – Aleksander Uljanow został powieszony.
Marja Aleksandrówna powróciła do domu.
Napozór, wydawała się zupełnie spokojną, posiwiała tylko nagle, oczy jej przygasły, a głowa się trzęsła, jakgdyby nigdy nieustający dreszcz wstrząsnął wychudłem, wyczerpanem ciałem. Helena Ostapowa nazajutrz po powrocie zaprosiła do siebie Włodzimierza. Uljanow spostrzegł wielką zmianę w ukochanej dziewczynie. Nie była to już promienna, pogodna Lena.
Jakiś cień padł na nią. Nabrały zimnego spokoju niebieskie oczy, zacisnęły się mocno świeże, gorące wargi, zniknął rumieniec, głos nabrał twardego dźwięku metalu. Powitała go bez dawnych wybuchów radości i szczęśliwego śmiechu.
Długo milczała, wpatrując się w mizerną, surową twarz Włodzimierza.
– Zrozumiałam… – rzekła. Podniósł na nią zdziwiony wzrok.
– Przecierpiałeś i już znalazłeś ujście dla smutku i gniewu! – szepnęła. Milczał.
– Wiem, że teraz nie czas myśleć o sobie, o mnie, o miłości, o życiu szczęśliwem… wiem!… Nastał czas zemsty za śmierć Aleksandra.
– O, tak! – wyrwało się Włodzimierzowi.
– Opowiadano mi o procesie zamachowców… Było ich kilku… Ci, którzy obmyślili całą rzecz, zwalili wszystko na Aleksandra i jego towarzyszy… Partja, przerażona i zdemoralizowana, ukryła się, rozpadła… Tchórze! Nikczemnicy!…
Uljanow nachmurzył brwi i milczał.
– Koniecznem jest pokazać rządowi, że protest nie wygasł! Nowe bomby powinny być rzucone! Gniew narodu należy podtrzymać! Nie wątpię, że ty o tem myślałeś i postanowiłeś pójść w ślady brata. Wola, odpowiedz!
Włodzimierz jeszcze niżej spuścił głowę i nie odzywał się.
– Mów! – szepnęła namiętnie. – Twoje siostry przysięgły być wrogami Romanowych, a ty milczysz? Boisz się? – pytała.
Uljanow podniósł głowę.
Surowa, zawzięta twarz była spokojna. Ciemne oczy patrzyły zimno.
– Nie boję się! – odparł suchym, chrapliwym głosem
– Więc co postanowiłeś?
Oparł głowę na rękach i, nie patrząc na Lenę, mówił, niby spowiadał się przed samym sobą:
– Wiedziałem dawno, że brat zamierza wykonać zamach. Znalazłem u niego część maszyny piekielnej… Przerażało mnie to… Ani chwili nie wątpiłem, że skończy się to śmiercią brata… W wypadku niepowodzenia powiesił go Aleksander III; gdyby zamach się – udał – uczyniłby to samo następca jego… Innego wyjścia nie było, nie mogło być! Miałem możność uprzedzić nieszczęście, uprosić brata, powiedzieć o wszystkiem matce… Nie uczyniłem tego… Ja jeden wiem, jakie męki przeszedłem! Pozwoliłem Aleksandrowi wyjechać z bombami… na śmierć. Nie mogłem postąpić inaczej! Człowiek powinien żyć dla idei i celu, zapominając o sobie… Powstrzymywać go nie wolno!
Przerwał i patrzył nieruchomo przed siebie.
– A teraz? Co będziesz robił? Milczał? Cierpiał? – spytała Lena i dotknęła ręką czoła Włodzimierza.
Spojrzał na nią zmrużonemi oczami i rzekł, akcentując każde słowo:
– Ja bomby rzucać nie myślę! Jest to zabawa w bohaterstwo. Głupia, nędzna awantura! Bezcelowy rozlew krwi… Ja przysięgam zemścić się na Romanowych, lecz czas na to nie przyszedł jeszcze… Przyjdzie niebawem… Wtedy poleje się krew! Morze krwi!
– A jeżeli ten czas nie przyjdzie?
– Przyjdzie… Ja go przyśpieszę! – odpowiedział, uderzając pięścią w stół. Lena popatrzyła na niego ze zdumieniem.
Myślała, że ten młodzieniec rzuca puste, szumne frazesy, aby oszukać ją i siebie, usprawiedliwić swoje tchórzostwo i bezczynność. Nagle spostrzegła wyraz ostrych oczu jego, skierowanych na siebie. Stały się podobne w tej chwili do przenikliwych źrenic ptaka drapieżnego. Paliły ją i docierały do najtajniejszych zakątków jej mózgu.
Wyczuła, że on widzi wszystko i rozumie każde drgnienie myśli.
Opuścił oczy i powiedział:
– Nie boję się niczego i nikogo oszukać nie zamierzam! Serce każe mi zrzucić bombę natychmiast, nie zwlekając, lecz rozum wskazuje, że dla zemsty dojrzeje chwila wtedy, kiedy będzie się robił porachunek za wieki całe i gdy nakreślony zostanie plan wieków przyszłych. Ja tego dokonam, Leno!
Wielka siła i gorący poryw zabrzmiały groźnie w zdławionym głosie Włodzimierza.
Na chwilę jedną poddała się temu wrażeniu, lecz tylko na jedną chwilę. Przyszło natychmiast zwątpienie i bolesne podejrzenie o nieszczerość, o usiłowanie odwrócenia jej uwagi w inną stronę.
Milczała z wyrzutem patrząc na niego.
Włodzimierz znowu wpił się w nią ostrym wzrokiem skośnych oczu i blady uśmiech przebiegł po ustach jego.
Wstał. Na twarzy widać było wahanie. Syczącym, prawie złym głosem mówił:
– Mógłbym odejść teraz bez słowa. Leno. Wiem, co myślisz o mnie. Nie będę się tłumaczył. Robię tak, jak chcę! Powiem tylko, że jesteś jedynym człowiekiem, którego kochałem, i – ostatnim. Powrócę do ciebie, gdy spełni się to, o czem mówiłem tu przed chwilą!
Mocno zacisnęła ręce i szepnęła:
– Ja ciebie nigdy nie zapomnę…