Czekała, że zbliży się do niej i, jak to czynił zwykle, przytuli do siebie w milczeniu. Włodzimierz nie uczynił tego. Ogarnął ją raz jeszcze zagadkowym, nieuchwytnym wzrokiem i pomyślał z niechęcią i pogardą:
– Nie uwierzyła! Uważa mnie za tchórza!
Odrazu stała się obcą dla niego, niepotrzebną; jeszcze chwila, jeszcze jedno słowo i -mogłaby się była wydać wrogiem, dla którego nie znalazłby, może, innego uczucia, oprócz nienawiści.
Nie oglądając się więcej, wyszedł.
Nie cierpiał nad rozłąką i nie tęsknił do Leny.
Z gimnazjum powracał teraz wprost do domu, spędzał cały czas z matką, uczył się zapamiętale i czytał.
Stał się jeszcze bardziej milczący i skupiony.
Matka zapytała go o przyczynę zerwania znajomości z Ostapowymi.
Skłamał, mówiąc, że dano mu do zrozumienia, aby nie narażał Ostapowych na przykrości z powodu bliskich stosunków z rodziną zamachowca.
– Niech profesor Ostapow w spokoju otrzyma orderek, o który mu tak bardzo chodzi! -zakończył ze śmiechem.
Pozostawszy sam w swoim pokoju, pomyślał, że przecież popełnił nikczemność, bo spodlił w oczach matki starego przyjaciela, złotowłosą Lenę i bezbronnego, obojętnego na wszystko profesora.
– Ech! – machnął ręką pogardliwie. – Wszystko jest dobre, co najprędzej i najprościej do celu prowadzi! Teraz przynajmniej będę miał spokój!
Bardzo prędko zapomniał o wszystkiem. Uczył się zapamiętale, przygotowując się do matury. Egzaminy wypadły świetnie.
Włodzimierz Uljanow został odznaczony złotym medalem i wstąpił do uniwersytetu w Kazaniu, zapisawszy się na wydział prawny.
Na wakacje razem z matką i siostrami pojechał do ciotki, a gdy na jesieni powrócił, dowiedział się od kolegów, że doktór Ostapow z córką wyjechali do Petersburga, a profesor dostał nominację na inspektora gimnazjum w Ufie.
Włodzimierz westchnął.
Ciągle czujny, kontrolujący samego siebie, ustalił, że nie było to westchnienie smutku, lecz raczej ulgi, – świadomość swobody ostatecznej, niczem nie skrępowanej.
– To, co utraciłem, było drogie, to, co uzyskałem – jest wielkie, jak najwspanialszy skarb! Wolność! – szepnął do siebie.
Czuł się potężnym.
ROZDZIAŁ VI.
Życie uniwersyteckie w Kazaniu było znacznie bujniejsze, niż w stolicach pod nieustającym ani na chwilę dozorem żandarmów i policji politycznej, do której potajemnie należeli niektórzy studenci i profesorowie.
W Kazaniu poza karjerowiczami, stanowiącymi przeważającą większość, istniały liczne kółka studentów, marzących o zmianie stosunków w Rosji. Wszystkie jednak były kierowane przez „Wolę Ludu", czyli socjalistów-rewolucjonistów.
Włodzimierz Uljanow został wciągnięty do tych kółek, uczęszczał na ich konspiracyjne zebrania, podjął się nawet pisania broszur i ulotek dla ludu. Jednak prace jego odrzucono z oburzeniem. Nie odpowiadały one myślom przywódców i były uznane za herezję, za zdradę ideałów partji.
Uljanow wycofał się z grona rewolucyjnych kolegów i przyczaił się, czekając na sposobność do ataku na całą partję „Woli Ludu", którą poznał gruntownie.
Niedługo czekał. W Moskwie i Petersburgu, z powodu brutalności policji, studenci ogłosili strajk i przestali uczęszczać do wyższych uczelni.
Uniwersytet kazański poszedł za ich przykładem.
Na wiecu, odbywającym się w sali aktowej, przywódca socjalistów-rewolucjonistów wystąpił z długiem przemówieniem, żądając ostrego protestu przeciwko panującemu systemowi i manifestacji na rzecz zwołania konstytuanty.
Po mówcy na katedrze zjawił się niewysoki, barczysty student o wybitnie mongolskiej twarzy.
Po sali przeszedł szept:
– To brat powieszonego Aleksandra Uljanowa…
Włodzimierz słyszał to i patrzył na zebranych złemi, zmrużonemi oczami.
– Koledzy! – zawołał. – Mowa moja będzie krótka. Powiem wam, że jesteście stadem baranów, prowadzonych przez kozły…
Szmer zdziwienia i pomruk gniewny przebiegł po tłumie studentów.
– Precz z nim! Precz! – zawołało kilka głosów.
– Słuchajmy! Słuchajmy! – krzyknęli inni studenci.
– Wasi przywódcy marzą, żeby car i jego rząd usłuchali głupich żądań zwołania konstytuanty. Taką potęgę chcą zmusić do tego skamłaniem lub terrorem osobistym?! Koledzy, jest to droga, godna głupców…
– Precz! Precz! – zerwały się oburzone okrzyki.
– … godna głupców, zapamiętajcie to sobie dobrze! – ciągnął Uljanow. – Car jest pomazańcem bożym i za takowego się uważa…
– Brawo, kolega Uljanow! Brawo! – ryknęła prawomyślna część studentów.
– Nie wymieniać nazwisk! Mamy wśród nas szpiegów! – rozległy się ostrzegawcze głosy.
– Car, pomazaniec boży, uważa, że władza jego nie jest z tego świata, lecz boska. W tem przeświadczeniu jest wychowany, a więc ma inaczej skierowaną myśl, niż nasza. Nie zna on mieszczańskiej moralności i tchórzostwa. O, carowie są odważni! Z łatwością przecinają życie poddanych i chętnie oddają swoje! Terrorem ich zastraszyć nie można, a cóż dopiero głupiemi, bezsilnemi protestami studentów i śmiesznemi, bezwolnemi formułkami „Woli Ludu" o konstytuancie! Dlaczego socjaliści-rewolucjoniści nie żądają raczej przydziału ziemi na księżycu?!
– Brawo! A to tnie tych jakobinów! – rozlegały się wesołe krzyki.
– Precz! Precz z prowokatorem! Zrywa strajk! – wołali, wymachując pięściami, zagorzali ludowcy.
– Dacie mi skończyć, czy nie? – krzyknął chrapliwie Uljanow. – Boicie się prawdy?
– Niech mówi! Niech mówi! – podtrzymano go. Na sali zapadła groźna cisza.
– Konstytuanta oznaczałaby odsunięcie od tronu lokajów carskich. Karmieni i opłacani hojnie nie zechcą stracić ciepłego kąta. Ho, nie tacy oni głupi, moi drodzy! Któż więc usłucha niczem nie popartych żądać naszych jakobinów w czapkach urzędowych i o duszach tychże lokajów, może nieco zbuntowanych, ale marzących o ciepłym kąciku przy tłustym pierogu carskim. Kto?
– Zdrajca! Oszczerca! Agent rządowy! – wołała rozwścieczona partja „Woli Ludu".
– Zuch! To ich wsadza na kół! – śmieli się prawomyślni i bezpartyjni. Jednak słuchali dalej, bo zuchwały mówca rękę podniósł i oczami groził.
– Nie tędy droga, koledzy! Chcecie protestować? Dobrze! Idę z wami, ale chodźmy do koszar, do żołnierzy – chłopskich synów, na wieś. zbierzmy siły i z bronią w ręku pokażmy, że umiemy żądać i że wszyscy paść potrafimy za wykonanie naszej woli! Chodźmy, ale zaraz, nie zwlekając, bo za godzinę szpiegowie powyłapują nas, prawomyślni i bezpartyjni tchórze pomogą im, a partja „Woli Ludu" czmychnie do krzaków, zostawiając kogoś na pożarcie, bo „wodzowie" są potrzebni do pisania ulotek z bzdurami i bajdami dla dzieci!…
Wybuchnęła istna burza krzyków, wyzwisk, obelg.
– Precz z prowokatorem! Wyrzucić za drzwi oszczercę! Jakiem prawem przemawia w takim tonie? Zrywa wiec! Zdrajca.
Wiec został istotnie zerwany, ponieważ pomiędzy studentami rozgorzał spór, a nawet bójka. Uljanow stał na katedrze i słuchał uważnie, pogardliwie. Gdy się na chwilę uciszył hałas, rzucił szyderczym głosem:
– Zdaje mi się że jestem na zgromadzeniu konstytuanty rosyjskiej, bo taką tylko w istocie być może… Ale ja ją rozpędzę na cztery wiatry!
Spokojnie opuścił katedrę. Patrząc twardym wzrokiem, szedł pomiędzy rozstępującymi się przed nim studentami, miotającymi nań przekleństwa, i porzucił salę. Wyszedł na korytarz, gdzie czekali na niego koledzy Zegrzda i Ładygin. Uljanow spojrzał na nich i szepnął.
– Teraz uciekajmy, bo opamiętają się i zechcą obić mnie!
Pobiegli całym pędem. Włodzimierz zgadł. Studenci tłumnie wypadali z sali i gonili uciekających. W tej chwili zjawiła się policja i pedle. Zaczęły się areszty. Wśród zatrzymanych studentów znalazł się też i Włodzimierz Uljanow.