Uśmiechnął się mimowoli i ze współczuciem spojrzał na dziewczynę.
Sama o tem nie wiedząc, nauczyła go wielkiej rzeczy – wykorzystać potęgę nienawiści.
Spostrzegła jego uśmiech i zapytała podejrzliwie:
– Dlaczego się śmiejesz?
Żeby nie zdradzić się przed nią ze swoich myśli, odpowiedział:
– Chrystus dla panienki był nielitościwy, a pomimo to pali się przed nim lampka. Z tego się śmiałem…
Wzruszyła niedbale ramionami i mruknęła:
– Niech wie, że i ja mam w sercu dobroć… Spojrzała na gościa i rzekła poważnie:
– No, cóż? Mam się rozbierać? E-e, kiedy ty jakiś dziwny, niesamowity jesteś!
– Pogadamy ze sobą bez rozbierania się – odparł wesoło. – Niech panienka nie obawia się – zapłacę!
– Głupi jesteś! Ja tylko za pracę biorę pieniądze! – zawołała. – Nie jestem żebraczką która stoi pod cerkwią z wyciągniętą ręką…
Z Gruszą Uljanow prędko się zaprzyjaźnił.
Bywał u niej i jako jej klient, płacąc regularnie, a wtedy mówiła do niego poufale – „ty" i traktowała go dość brutalnie. Częściej jednak odwiedzał ją, jako znajomy i sąsiad. Częstowała go wtedy herbatą z obwarzankami, rozmawiała poważnie, skupiona i zawstydzona. Przed jego odwiedzinami sprzątała łóżko i wynosiła umywalkę do sieni. Zwracając się do niego, mówiła z szacunkiem: „Włodzimierz Iljicz" i nie pozwalała sobie na żadną poufałość, ani nawet na żart.
Gdy wybuchnął strajk na fabryce Złokazowych, Uljanow napisał ulotkę o taktyce robotników i sabotażu, a te ulotki rozdawała Grusza, mająca tam licznych znajomych. Zaaresztowano ją, odstawiono do wydziału śledczego, głodzono, bito, żądając wskazania organizacji, do której należała.
Nic nie powiedziała i Włodzimierza nie wydała.
Skazano ją na dwa lata więzienia.
Uljanow wkrótce zapomniał o niej. Była dla niego małą, malutką, ledwie dostrzegalną wiechą na drodze jego, biegnącej w nieznaną dal, gdzie tylko on jeden wyraźnie widział swój cel, niczem nie zamglony, zawsze jasny.
Przypomniał mu o dziewczynie brat stróża, powracający z więzienia, gdzie odwiedzał jakiegoś wieśniaka.
– Grusza kazała pozdrowić pana i powiedzieć, że dla niej jest obojętne, gdzie zgnić -w szpitalu, czy w więzieniu…
Uljanow wzruszył ramionami, jakgdyby mówiąc:
– No, to i dobrze!
Nie miał czasu zaprzątać sobie głowy takiemi drobiazgami, odłamkami życia.
Otoczony słownikami i samoukami studjował w tym okresie języki obce.
Miałżeż myśleć o śmiesznej prostytutce, palącej lampkę ofiarną przed świętym obrazem, spoglądającym na łoże rozpusty?
Nie miał w sobie ani cienia sentymentalności. Nie był zdolny do porównania tej dziewczyny upadłej z małą lampką ofiarną. Dla niego była ona drzazgą, odłupaną przy rąbaniu lasu życia.
Miałżeż zastanawiać się nad losem każdej drzazgi, gdy chodziło mu o knieję, – gęsty, mroczny, nieprzebyty bór?
ROZDZIAŁ VII.
Wesołość i radosne uczucie wolności nie opuszczało Włodzimierza Uljanowa. Nic nie mogło zabić lub chociażby zachmurzyć tego nastroju. Otrzymane przez niego wiadomości
0 śmierci siostry Olgi, rozpaczy i chorobie matki ślizgały się po nim, jak chwilowe cienie, znikające bez śladu.
Czuł się tak, jak wódz na polu bitwy.
Wszystko zostało zbadane dokładnie, obmyślane, przygotowane. Wróg, w swoim czasie otoczony z czterech stron otrzyma miażdzący cios. Zwycięstwo wyczuwało się tak wyraźnie, że na myśl o bitwie, jakiś rozkoszny dreszcz przeszywał wodza.
Wyglądał niecierpliwie końca pobytu w Samarze.
Nareszcie nastał upragniony dzień. Uljanow natychmiast wyjechał do Petersburga; niedawno złożył podanie o dopuszczenie go do egzaminu dyplomowego na uniwersytecie.
Z nikim nie podtrzymując stosunków w stolicy, złożył egzamina i zapisał się do adwokatury.
Czytając papier o tem, uśmiechał się zagadkowo. Przypomniał sobie niebieskie oczy i złotowłosą główkę, pochyloną nad stołem. Przemknęła myśclass="underline"
– Helena mieszka w Petersburgu. Mógłbym pójść do niej i powiedzieć, że jeden drobny etap przeszedłem i że przejdę wszystkie, bo tak postanowiłem!
Skrzywił usta pogardliwie i szepnął:
– Poco?
Powrócił do Samary, gdzie zamieszkała Marja Aleksandrówna, i rozpoczął karjerę adwokacką.
Pierwszą sprawą, oddaną mu, była obrona robotnika, oskarżonego o kradzież. Uljanow odwiedził swego klienta w więzieniu. Mały, o złych, biegających oczach człowiek, ujrzawszy adwokata, zaczął przysięgać na wszystkie świętości, że nie dotknął niczego
1 że kupiec oskarżył go o kradzież przez szczególną do niego nienawiść.
– Kiedyś na wiecu, panie adwokacie, powiedziałem, że on łupi nas ze skóry i pije krew. Zemścił się na mnie teraz… – twierdził robotnik.
Tego było dość dla młodego obrońcy.
Wystąpił na sądzie i dowodził, że kradzież w pewnych okolicznościach nie może być karaną, bo robotnik mógł był potajemnie zabrać jakąś drogą część maszyny i spieniężyć ją, gdyby posiadał instynkty zbrodnicze, z punktu widzenia utartego prawa. Nie uczynił tego, dowodząc uznawanej przez ogół moralności; dopiero teraz, z powodu wrogich dla niego uczuć handlarza, został postawiony pod pręgierzem ciężkiego oskarżenia.
Stary, poważny prokurator, uśmiechnął się pobłażliwie, wskazywał na nieodparte poszlaki i dowody, świadczącego przeciwko podsądnemu.
Uljanow odpierał to swemi argumentami. Prokurator zkolei zbijał twierdzenia obrońcy. Sprawa, drobna i zwykła, zaciągnęła się do wieczora. Wreszcie oskarżyciel i obrońca wyczerpali swoje dowodzenia i umilkli.
Prezes sądu, zniecierpliwiony długą procedurą, surowym głosem rzekł, zwracają się do oskarżonego.
– Podsądny! Do was należy ostatnie słowo!
Znudzony, głodny i ziewający robotnik wstał leniwie i mruknął:
– Niewiadomo, poco było tyle gadaniny! Ukradłem, bo ukradłem, lecz cóż w tem nadzwyczajnego?… Nie ja – pierwszy, nie ja – ostatni…
Włodzimierz Uljanow przegrał sprawę. Spojrzawszy na klienta, prokuratora i sąd, parsknął beztroskim śmiechem.
Niebywała wesołość zapanowała na sali.
Ten anegdotyczny występ młodego adwokata zadecydował o jego karjerze. Kilka następnych spraw Uljanow znowu przegrał, więc zaniechał praktyki.
Rozumiał, że nie miał zdolności do obracania się w granicach twardych paragrafów kodeksu karnego, nie umiał wykorzystać faktów w ściśle ograniczonej płaszczyźnie prawa. Chciał raczej prawo nagiąć do wypadków, nieraz odrzucając kompetencję w jego zakresie pewnych zjawisk o szerszem znaczeniu. Dowodził, że sprawiedliwość jest różna dla poszczególnych warstw społeczeństwa. To, co dobre jest i sprawiedliwe dla łapownika – urzędnika z uniwersyteckiem wykształceniem, to nie może być zastosowane do ciemnego wieśniaka, lub zawsze głodnego wyrobnika. Nieraz mimowoli stawał się oskarżycielem, obrońcą i sędzią w jednej osobie. Taka logika Uljanowa spotykała się z szyderstwem lub pogardliwym uśmiechem wykwalifikowanych sędziów.
W biegu pewnej sprawy prokurator zauważył zjadliwie:
– Obrońca, widocznie, zamierza stać się prawodawcą, wprowadzającym całkiem nowe idee do kodeksu!
– Tak! Mam ten zamiar! – natychmiast odpowiedział Uljanow z takim wyrazem twarzy i takim tonem, że nikt nie mógł zrozumieć, czy poważnie mówi ten nieudolny adwokacik, czy drwi.
Wyrzekając się karjery prawniczej, Włodzimierz zaczął studjować nową ustawę fabryczną i pogłębiał swoją wiedzę w zakresie socjologji. Pracował nad broszurą o rynkach, o ekonomicznych błędach ludowej partji i zaczął pisać dużą rozprawę, zatytułowaną „Przyjaciele Ludu", zaznaczając w niej wyraźnie drogi i cel walki, którą musiała wszcząć socjaldemokratyczna par-tja, dopiero pod wpływem teorji Marksa i Engelsa organizująca się na terenie Rosji.