– Psia krew! Nastraszyłaś mnie. Myślałam, że to znów policja…
Dziewczyna, nie żegnając Uljanowa, weszła do sieni i już z jej mroku skinęła na niego głową.
Wszedł. Słyszał, jak zgrzytnął klucz w zamku, ciemność otoczyła to, lecz wkrótce uczuł, że mocne, gorące ramię otoczyło go i popchnęło ku drzwiom.
Szybko się odwrócił, pociemku odnalazł zwinne ciało Naści, przycisnął do siebie, zaczął całować usta, policzki, szyję i miękkie włosy, ciężko oddychając i szepcąc słowa pogmatwane, niewiadomo skąd przychodzące mu na pamięć.
Weszli do małej izdebki, nic nie mówiąc do siebie…
Uljanow opuścił chałupę, dopiero koło drugiej popołudniu.
Czuł znużenie, jakiś niesmak, pogardę dla siebie i żal.
Zaczął, jak zwykle, analizować swój nastrój.
– Tfu, do djabła! – mruknął. – Piękna samica, niema co mówić! Mało takich po ziemi chodzi… Śmiała jest, o nic nie pyta i niczego nie żąda… Tylko poco ja się wdałem w taką hi-storję? Nie będę mógł teraz mówić przy niej spokojnie i stanowczo. Będzie zawsze myślała, że, przecież, niczem się od tego inżyniera nie różnię…
Przypomniał sobie rzucone przypadkowo słowa Naści:
– Chcę się przekonać, czy te socjały mogą coś prawdziwego zrobić. Jeżeli nie, to nie warto gadać i narażać się. Trzeba wtedy inaczej sobie radzić.
Nie wypytywał jej o to, co miała na myśli, bo nagle oplotła go ramionami i tulić się zaczęła, łasić, jak kotka.
Dwa dni nie widział Naści, a gdy spotkał ją, powracając z zebrania, poszedł za nią i spędził noc w ciemnej izdebce robotnicy.
W kilka dni później przyszedł do niego Babuszkin i opowiedział, że Naścia zrobiła skandal w fabryce, uderzyła w twarz inżyniera, zalecającego się do niej, i pobiegła na skargę do dyrekcji.
– Co się stało? – spytał Uljanow. – Dlaczego to zrobiła?
– Nie wiem! – odparł robotnik. – Szalona dziewczyna!… Znają ją dobrze w całej dzielnicy. Coś musiało jej strzelić do głowy… Kto babę zrozumie?
Zaśmiał się i jął opowiadać o nabyciu nowego hektografu do drukowania ulotek nielegalnych.
Tegoż wieczora na zebranie kółka przyszła Naścia i po skończonem czytaniu i dysputach Włodzimierz razem z nią opuścił lokal.
– Przepędziłam inżynierka! – zawołała ze śmiechem. – Teraz mam ciebie. Nikogo nie chcę więcej! Chodźmy zabawić się dziś do jakiejś restauracji, gdzie gra muzyka i gdzie dużo światła.
Spojrzał na nią z ponurem zdumieniem.
– Chodziłaś tam ze swoim inżynierem? – spytał.
– Chodziłam! Nie jestem przecież bydlęciem, które może całe życie spędzać w brudnym chlewie, w ciemności, nie znać ani chwili radosnej – odparła. – Ja chcę żyć!
– Nie mam czasu, moja droga! – mruknął niechętnie. – Ja nie od tych rzeczy jestem.
– A od jakich? – zapytała i przymrużyła jedno oko.
– Od walki… – chciał powiedzieć, lecz rozmyślił się, bo przypomniał sobie, że wcale nie walczył o zdobycie tej dziewczyny, a ona, był przekonany, myślała właśnie o tem.
– Powiedz! – nalegała.
– Nie mam czasu ani na muzykę, ani na światło restauracji – mruknął. – Dla mnie to nie jest potrzebne.
– Ale dla mnie potrzebne! – zawołała.
– Dasz sobie radę sama! – rzekł brutalnie.
– Dam! – zgodziła się bez gniewu i leniwie przeciągnęła się, patrząc na Uljanowa z pod opuszczonych powiek.
Nie wiedział, co ma ze sobą uczynić. Czuł zakłopotanie i milczał.
– Chodź do mnie! – szepnęła, przyciskając się do niego.
Uważał to za najłatwiejsze i najprostsze wyjście z przykrej sytuacji. Po drodze kupił na straganie ulicznym kilka pomarańcz i pudełko karmelków.
Rano wychodzili razem. Ona – do fabryki; on – do konspiracyjnego mieszkania na wyspie Bazylijskiej.
Odprowadził ją do bramy gmachu przędzalni Torntona.
Naścia spojrzała na niego chytrym, skrzącym się ironją wzrokiem i powiedziała głosem zagadkowym:
– Będę przez całe życie dumna, że miałam takiego kochanka. Włodzimierz Iljicz Uljanow! Ho, ho, to – nie żart!
– Niewielki honor! – uśmiechnął się z przymusem.
– Nie mów czego nie myślisz! – zaprzeczyła. – Wiem, że prędko o tobie cała Rosja słyszeć będzie.
– Prorokujesz? – spytał z szyderstwem.
– Może… – odpowiedziała i szybko weszła do bramy, gdyż syrena fabryczna ryknęła przeraźliwie.
Uljanow unikał odtąd spotkania z dziewczyną. Pracował teraz w oddalonej dzielnicy, w kółkach zakładów Putiłowskich i nawiązywał stosunki z warsztatami marynarki wojennej w Kronsztadzie; było to przedsięwzięcie nader niebezpieczne. Władze wojskowe, bowiem, trzymały majtków i robotników w surowym rygorze.
Powrócił właśnie z twierdzy kronsztadzkiej, gdy wpadł do niego Babuszkin.
– »le, Iljiczu! – zaczął już od progu. – Wiesz co się stało? Naścia Kozyrewa znalazła sobie kochanka!
– Chyba nie pierwszego? – zapytał obojętnym głosem Uljanow.
– Nie żartujcie z tem, towarzyszu! – ofuknął go robotnik. – Może się zasypać teraz cała organizacja nasza! Ta dziewka związała się ze starszym wachmistrzem żandarmów! Rozumiecie?
– Dlaczego nie mam zrozumieć? – wzruszył ramionami. – Jestem przekonany, że nic nam nie grozi. Na wszelki wypadek przenieście hektografy do innego lokalu. Najlepiej będzie, jeżeli przewieziecie do jadłodajni Technologicznego Instytutu i oddacie memu przyjacielowi, Hermanowi Krasinowi. Chociaż nie obawiam się niczego…
– Żandarm wyciągnie z niej tajemnicę, bo dlatego, pewno, udał się do niej, – mówił Ba-buszkin, bardzo wzburzony i niespokojny.
– E-e! – machnął ręką Włodzimierz. – Posiada ona inne przynęty, niż tajemnice naszych kółek, miły towarzyszu! Bądźcie dobrej myśli!
Istotnie, chociaż widziano Naścię, spędzającą z dziarskim, przystojnym wachmistrzem całe wieczory w restauracjach i teatrzykach, organizacja długo żadnych przykrości nie miała.
Babuszkin spotkał dziewczynę na ulicy i chciał przejść niepostrzeżenie, lecz ona zatrzymała go i rzekła:
– Powiedzcie Włodzimierzowi Iljiczowi, żeby był o swoje sprawy spokojny, a o mnie powiedźcie mu, że ja chcę żyć i nie jestem stworzona na mniszkę lub mola książkowego. Mam w sobie dużo nienawiści, ale jeszcze więcej radości. Chcę sobie pożyć, aby ta radość nie umarła przed czasem, bo wtedy cóż mi pozostanie? Utopić się, powiesić, czy karbolu łyknąć? Jeszcze pohulam przedtem, naśmieję się, nacieszę dosyta, a dalej – to się zobaczy. Może do was powrócę i umrę na barykadach. Tymczasem chcę żyć… Powiedźcie mu o tem i bywajcie zdrowi!
Babuszkin powtórzył tę rozmowę Uljanowowi. Włodzimierz wzruszył ramionami i rzekł tylko tyle:
– No, widzicie, towarzyszu, że nic nam nie grozi?
Zapomniano o niej wkrótce, gdy nagle Uljanow otrzymał przez nieznanego mu robotnika list. Pisała Naścia, ostrzegając, że policja tajna śledzi Iljicza, Babuszkina, Szapowałowa, Katańską i nauczycielkę Knipowicz, ponieważ ustalone zostało, że broszury „Kto czem żyje" oraz „Król Głód", wydane potajemnie przez drukarnię ludową, a podpisane nazwiskiem „Tu-lin", były napisane przez Uljanowa.
Włodzimierz nie przerwał swej pracy, lecz się ukrywał tak umiejętnie, że żaden agent policyjny nie mógł go wyśledzić. Kilka razy omal, że nie ujęto go na ulicy, lecz zawsze spokojny i odważny rewolucjonista znał specjalne plany miasta – sieć domów przechodnich, konspiracyjnych legowisk, skrytek w piwnicach, w składach węgla i w szopach, stojących po ogrodach warzywnych, ciągnących się w okolicach Petersburga.
Wymykał się więc z rąk szpiclów i puszczał w obieg coraz to nowe, bardziej silne, stanowcze, niepokojące rząd, a porywające robotników ulotki i broszury. Z całej grupy ściganych dostała się do więzienia tylko nauczycielka Knipowicz, zdradzona przez szpiega tajnego, ze-cera drukarni ludowej, a wraz z aresztowaną kilku jej znajomych, do partji nienależących, lecz ukrywających u siebie nielegalne broszury.