Выбрать главу

Spojrzałem na swoich słuchaczy i spytałem:

– Nie wiem, czy panowie znacie twierdzenie publicystów i historyków rosyjskich, że dla chłopa rosyjskiego niema nic niezniszczalnego i nienaruszalnego, czy ma to być zasada prawa, przez wszystkich od wieków uznanego, czy też znienawidzony gmach więzienny?

Niemiec skinął głową i odparł:

– Czytałem o tem gdzieś… Autor powoływał się na Hertzena i Bakunina.

– Taki maksymalizm myśli i samopoczucie nieomylności stanowiły podłoże psychiki Lenina od lat młodzieńczych – ciągnąłem dalej. – Oddychał on tem od urodzenia, bo pluskała, gwarząc o tem Wołga watażki Razina, szemrał bór, gdzie sekciarze czekali na przyjście Chrystusa – krwawego mściciela, gdzie policmajster bez sądu siekł na śmierć włościan i ich żony; gdzie panował mrok w umyśle i duszy ludu, żyjącego tylko nienawiścią, pragnieniem władania ziemią i żądzą zemsty, dokonanej na wszystkiem, co bezpośrednio stało temu na przeszkodzie, a więc na szlachcie, popach i urzędnikach. Nosił to w sobie Lenin i dlatego czuł każde drgnienie duszy narodowej, rozumiał czem żyje ona i co stanowi marzenia jej, ukryte pod maską pokory, milczenia i męczeństwa. Po wygnaniu zaczyna jeździć po Rosji i sprawdzać swoją teorję, aż stawia pod nią jedno słowo: „koniec". Teorja dobra i już wie, jak należy zastosować ją w praktyce! Rozmowy i agitacja wśród robotników ustanawia ważny punkt przyszłego programu. Robotnik rosyjski posiada psychikę chłopską, a więc jest maksymalistą i nosi w sercu jednakie z „ziemią" marzenia. Podróż zagraniczna narazie zbija Lenina z tropu. Co za rozmach twórczości ludzkiej, co za system i ład?! Jak piękną jest „Appasionata" i Wenus z Milo! Co za wspaniały, budzący dumę wysiłek genjusza indywidualnego, którego plon z pietyzmem gromadzi Musée des Arts et Métiers! Kto się targnie na to? Któż z europejskich towarzyszy podniesie rękę na cudną zdobycz cywilizacji pokoleń? Tego nie uczyni ani Lefargue, ani Ledebour, ani Bebel, ani nawet odważniejszy od nich – Liebknecht. Przenigdy! Dokonać tego mogą tylko ci „szukający Boga i prawdy niebiańskiej", Iwany, Własy, Szymony i Dormidonty – ciemni, ponurzy, mściwi, chciwi, strupami, kołtunami i wszami okryci, ciągle głodni i oczekujący ni to „czerwonego" Chrystusa, ni to Antychrysta, ni to wreszcie rychłego „końca świata!" Oni nie słuchaliby przecież „Appasionaty", nie stanęliby w ekstatycznem osłupieniu przed marmurowym posągiem Afrodyty?

Znowu zaczął szperać Lenin, zaglądać wszędzie, szpiegować myśli i dążenia zachodnich ludzi. Nie trudno mu byłoby przyjąć dawną formułę słowianofilów o „zgniłym Zachodzie", przeżywającym swój zmierzch. Lecz Lenin ostrożny, nie uznający autorytetów nawet Hertze-na, Bakunina i Marxa, – dojrzał owy „Untergangdes Abendlandes" w czem innem, tak bezwstydnie wystawiającem swoje ropiące rany. W Paryżu, Berlinie, Londynie, Genewie dojrzał w mig, że człowiek współczesny pędzi ku zwycięstwu nad przyrodą, w imię sytości i używania, i że myśl o zwycięstwie nad potworami, czającemi się w ciele i duszy człowieka, myśl wysunięta przez kulturę helleńską, została odrzucona z całą stanowczością.

Nie bał się już Europy, bo, jak później nieraz twierdził, zatraciła ona poczucie etyki, chociaż stało się to z innych, niż w ciemnej, szarej, zaśnieżonej Rosji przyczyn, lecz równie doszczętnie i beznadziejnie.

Być może, wtedy to dojrzała w Leninie decyzja postawienia stawki na najgorszych, najciemniejszych, najnędzniejszych. Skierował wzrok swój w stronę najmniejszego oporu, tam, gdzie już w pewnych okresach udawało się osiągnąć sukcesy rewolucyjne. Tak samo myśleli i postępowali niegdyś Razin i Pugaczew, a jeszcze dawniej – buntowniczy Spartakus. W tem zawarta jest cała demagogiczna „wielkość" i cała pospolitość i nikczemność jego mieszczańskiego spryciarstwa. Gdyby Lenin nie obrał tej drogi najmniejszego oporu, pozostałby, jak Bakunin, Chrustalow-Nosar i cały hufiec innych rewolucjonistów – wiecznym, zgorzkniałym emigrantem, tracącym poczucie rzeczywistości rosyjskiej, teoretykiem marksizmu, na wzór Piotra Struwego lub prof. Tugan-Baranowskiego, albo zginął na szubienicy, jak Pestel, bo wtedy Rosja znalazłaby dość sił na reakcję. Lenin wiedział dokładnie, że czasy się zmieniły, że wybiła godzina, przeżywana przez zziajane, przerażone gwałtem zwierzę, w którem nagle wybuchła rozpaczliwa odwaga nienawiści i żądzy, drogo sprzedać swoje nędzne, spodlone życie. Już nie oglądał się na liberałów i socjalistów, wyciągnął ręce do najgorszych, najbardziej wściekłych i zrozpaczonych.

– Zaczynam rozumieć, do czego pan prowadzi nas! – zawołał Francuz.

– Pozostawało tylko wybrać moment dla ciosu. – mówiłem dalej. – Najłatwiej jest zabić człowieka, marzącego o samobójstwie. Taki nie broni się i nie woła na pomoc. Najstosowniejszym momentem była wielka wojna i klęska, spotykająca armję rosyjską. Lenin rzucił hasło dla nędzników, nie poczuwających się do państwowości:

– Precz z wojną! Bierzcie karabiny i powracajcie do domów! Stawka została wygrana.

Lenin rzucił drugą kartę.

„Liberalni i socjaliści dążą do ustalenia rządu, który wam, głodni, wszawi i uciemiężeni, nie da nic! Precz z konstytuantą! Bierzcie karabiny i wychodźcie na ulice!" Znowu zwyciężył. Nastąpiła trzecia stawka:

– Jesteście chciwi i nienawidzicie władzy, bogaczy, popów, urzędników? Wieśniacy i robotnicy, zabierajcie wszystko i zgniećcie waszych wrogów!

Ten manifest godny „ziemskiego, czerwonego cara" podług ideału rosyjskiego, był wykonany ściśle, a w mrocznych zakamarkach mrowiska rosyjskiego szeptano:

– Azaliż nie przyszedł na ziemię naszą prawosławną „Chrystus – czerwony mściciel?"

I oto w legendzie ludowej przechowa się długo wspomnienie o Leninie – „czerwonym carze" i „czerwonym Chrystusie".

A dla trwałości tej legendy on – dyktator proletarjatu, uczynił wszystko, co mógł: panował na Kremlu Iwana Groźnego, tego opętanego „biesa" rosyjskiego, a nie w Petersburgu – stolicy niemieckich Gottorpów i antychrysta Piotra I; do deputacyj chłopskich przemawiał z przedziwną prostotą na wzór biblijnych patrjarchów lub „Aniołów" kościoła pierwszych wieków chrześcijaństwa; starał się o tę formę tak dalece, że nawet chętnie posługiwał się przypowieściami i tekstem Starego i Nowego Testamentu, a mowy mityngowe układał w brzmieniu namiętnych „suratów", jakiemi niegdyś nawoływał do zemsty krwawej prorok wschodni.

Lenin nie dowierzał Rosjanom, pamiętając, że nawet najzacieklejsi rewolucjoniści, jak Bakunin, dekabryści i inni, nieraz się cofali, wyrzekali dawnych poglądów i zdradzali sprawę i współtowarzyszy. Wobec tego ze sprytem i premedytacją popchnął cały lud na dokonanie takiej zbrodni, złagodzić której nie mogłyby już żadne skruchy i zaprzaństwo, a przed oczami złoczyńców w dzień i w nocy majaczyłaby szubienica; gdy się z tem załatwił, – dla popędzenia motłochu, znużonego machaniem zbrojnych rąk, oszalałego od oparów krwi i dymów pożogi, postawił poganiaczy – cudzoziemców: Żydów, Gruzinów, Niemców, Łotyszów, Polaków, Finnów, Madjarów i Chińczyków, pogardzających i nienawidzących tego motłochu, który im w swoim czasie wypruwał trzewie i przerzynał gardziele w imię „cara-ojczulka" i Rosji „świętej". Oszukując obietnicami, jak handlarz jarmarczny, zalecając nowe ideje, drażniąc reklamowemi, jaskrawemi hasłami; mamiąc wizją prawdziwego rządu proletarjackiego, zaciskał naród w karbach niezwykłego posłuchu; stosował terror niesłychany nawet w czasach Groźnego Iwana i Antychrysta – Piotra; wiódł na stos nigdy niewidzianych mąk, jak fanatyczny Awwakum; oszałamiał kłamliwemi, lecz rozpętującemi najdziksze instynkty manifestami „wszystkim, wszystkim", jak Pugaczew; tworzył nowe „credo'" marzących o sytości i zemście ludzi; jak „czerwony" Chrystus, szalał wszechwładnie, bardziej okrutnie, niż wszyscy carowie razem wzięci i sam nie wierzył, że dojdzie do mety! Wykonywał krwawy, obłędny eksperyment, czekając, aż mu w tem dopomoże „zgniły zachód", cofał się i nacierał, spiskował z Azją przeciwko cywilizacji, gwałcił, naigrywał się z wolności i wiary, tracił poczucie stosunku pomiędzy ulubioną „Appasionatą" a miażdżeniem czaszek jej twórców i wykonawców, pomiędzy ideą a środkami urzeczywistnienia i uświęcenia jej; płaszczył się i ślizgał, jak płaz, pomiędzy dążnościami „ziemi" a fabryki; szpiegował wszystkich, jak najzręczniejszy ochrannik carski, prowokował, kusił, podkupywał, fałszował pieniądze i dokumenty historyczne; truł oszczerstwem, zwyciężał podstępem, w chwilach najniebezpieczniejszych pozostawiał bieg wypadków naturalnemu rozwojowi; wyczekiwał, czaił się, udawał, że się zajmuje drobnemi napozór sprawami, znienacka atakował i znowu się cofał, wiedząc, że prąd dawno wyrwał mu ster z rąk, że płynie z biegiem fal, więc starał się jedynie o to, aby podnieść je wyżej, jeszcze straszliwiej zwichrzyć i spienić, a w tym zamęcie, zgiełku i chaosie żywiołów i potworów, wyłażących z narodu – porwać go za gardło, zdusić, oszołomić i zmusić iść naprzód w mrok, gdzie nie spostrzegał żadnego światła.