Выбрать главу

Cicho skrzypiało pióro. Duże litery pisma wiązały się w krzywe, faliste linje, nad któremi, jak nad zaroślami krzaków, podnosiły się do wysokich drzew podobne – wykrzykniki, znaki zapytania i cudzysłowy bez końca.

Praca szła swoim trybem. Rewolucja proletarjatu nie dopuszczała zwłoki, chwiejności, obawy, cofania się, wzruszeń, pozbawiających równowagi.

Albo wszystko, albo nic! Albo zaraz, albo nigdy!

Lenin pisał… Szeleścił papier. Jak cykanie zjadliwego owadu cienko zgrzytało pióro. W korytarzu i na dworze rozlegały się twarde, ciężkie kroki.

Zbrojni w karabiny i granaty Łotysze strzegli proroka wolności i szczęścia nędzarzy, gotowi w każdej chwili porwać, przebić bagnetem, rozszarpać śmiałka, wdzierającego się do kuźni promiennego jutra…

ROZDZIAŁ XXV.

Do Piotrogrodu ze wszystkich stron Rosji dążyli chłopi, robotnicy, mieszczanie i szlachta, wybrani do konstytuanty.

W tem środowisku różnorodnych ludzi wrzała wytężona praca.

Dwie najruchliwsze partje – ludowcy i bolszewicy agitowali zawzięcie, pociągając przyjezdnych pod swoje sztandary.

Socjal-rewolucjoniści, obawiając się zbrojnego zamachu Lenina na Zgromadzenie Narodowe, wyłonili z siebie komitet obrony, kierowany przez Borysa Sawinkowa. Werbowano żołnierzy i ochotników z pośród różnych wyrzutków społeczeństwa, nawet z „czarnych secin" carskich, ukrywających się na prowincji, gdzie hasła komunistów nie zwyciężały dotąd. Zamierzano w chwili stosownej rzucić się na Radę komisarzy ludowych i wyrżnąć ich do nogi.

Lenin wiedział o tem i działał w tajemnicy.

Piotrogród był podzielony na dzielnice, czujnie strzeżone przez wierne wojsko i drużyny robotnicze. Niemal codzień znikali bez śladu najbardziej energiczni wrogowie dyktatury pro-letarjatu, o losie ich wiedziała tylko „czeka", straszliwa czerwona kloaka, ociekająca krwią, i jej twórca – Lenin.

Chociaż zręczni agitatorowie bolszewiccy z powodzeniem rozkładali masę delegatów konstytuanty, komisarze nie byli jednak pewni ostatecznych wyników.

5-go stycznia roku 1918 Lenin naradzał się długo z Dybienką i Antonowym, a później opracowywał manifest proletarjatu do konstytuanty, z żądaniem uznania władzy Rady komisarzy ludowych i Komitetu Wykonawczego, za co obiecywał dopuścić zwołanie Zgromadzenia Narodowego z głosem doradczym.

– Towarzyszu! – wołali Trockij, Zinowjew, Kamieniew i inni. – Jesteśmy zaledwie czwartą części Zgromadzenia Narodowego, jakże możemy żądać i wystawiać takie wprost zuchwałe wymagania? Wojna domowa nieunikniona, a wtedy prowincja – zgubiona dla nas!

Lenin słuchał uważnie, tłumaczył, przekonywał chwiejnych a gdy zrozumiał, że nic nie wskóra, zawołał:

– Połowę Zgromadzenia stanowią socjal-rewolucjoniści. Są to „gardłujące draby". Żadnej siły nie osiadają. Rozpędzimy tę hołotę!

Długo jeszcze trwały narady. Towarzysze wychodzili niespokojni. Zbliżający się dzień obrad konstytuanty nie wróżył dla nich nic dobrego.

Tylko Włodzimierz Lenin widział wyraźnie przebieg wypadków.

6-go stycznia czerwone wojska bezkarnie rozstrzeliwały na ulicach licznych demonstrantów. marynarze Dybienki otoczyli Pałac Taurydzki, gdzie miało odbywać się Zgromadzenie Narodowe, wygrażali i obsypywali obelgami przybywających delegatów.

Zgromadzenie, po wysłuchaniu żądań Rady komisarzy ludowych, odmówiło uznania jej za najwyższą władzę w Rosji. Wtedy do sali wkroczył oddział zbrojnych marynarzy, a olbrzymi, ponury bosman Żelezniakow rozpędził delegatów.

Lenin przez kilka dni uważnie studjował dzienniki wszystkich obozów i stawał się coraz weselszy. Zacierając ręce, rzekł do Nadziei Konstantynówny:

– Mój zamach na sławetną „wolę ludu" udał się! Naród, znużony bezsilną powodzią słów i czczych haseł, przyjął ze spokojem wiadomość o zgodnie wymarzonej konstytuanty. Pragnie tylko czynu, nie słów. My podbijemy go czynem!

Przeszkody na tej drodze nie były jednak ostatecznie usunięte. Pozostawali Niemcy. Rozpoczynali ofenzywę.

Lenin rozumiał, że zdobycie przez nich stolicy zada cios rewolucji, – gdyż prawie cała ludność kraju będzie uważała Niemców za zbawców Rosji.

Należało powstrzymać nieprzyjaciela od tego zamiaru. Lenin postanowił pokrzyżować plany Niemców i uczynić bezcelowym marsz ich na Piotrogród.

Na posiedzeniu Komitetu Wykonawczego wniósł projekt przeniesienia się do Moskwy.

– Ucieczka?! – wybuchnęły okrzyki. – Kapitulacja przed imperjalizmem?! Zginęliśmy! Trockij wystąpił z długą i gorącą mocą. Dowodził, że opuszczenie Piotrogrodu spowoduje

ostateczną klęskę partji.

– Smolny Instytutu otoczony jest legendą, stał się fetyszem! – wołał. – Gdy zniknie legenda, – rozwieje się urok naszej władzy. Nie mamy prawa czynić tego!

– Musimy pozostać i umrzeć z honorem na naszych stanowiskach! – krzyknął z patosem Zinowjew, podnosząc nad głową Pięść.

Towarzysze przerażonemi, oburzonemi głosami wypowiadali swoje zdania i z wściekłością napadali na wodza. jeszcze chwila i mógłby być zgubiony w oczach pokornego przed chwilą i wielbiącego go tłumu ludzi, wyciągniętych przez niego z nędzy i nicości.

Lenin słuchał, nie przerywając nikomu, spokojny, prawie wesoły. Nikt nie widział, że palce mu kurczyły się, jak pazury drapieżnego zwierza. Ręce trzymał na kolanach, ukryte pod stołem, aby nie zdradziły jego uczuć.

Nareszcie zgiełk i wrzawa uciszyły się. Wszyscy patrzyli na wodza groźnie, podejrzliwie.

Lenin wstał i mówić zaczął.

Głos drżał, przerywany syczącemi, chrapliwemi westchnieniami.

– Podziwiam was, towarzysze! Zachwycam się waszem bohaterstwem i wiernością dla sprawy proletarjatu! Zaiste imiona wasze przejdą do historji obok imion Dantona, Marata, Robespierre'a! Nie omieszkam dać oceny waszej proleraskiej odwagi przed najszerszemi warstwami narodu! Cześ wam, uwielbienie i miłość pracujących rzesz! Jesteście prawdziwymi wodzami! Przekonaliście mnie i zawstydziliście! Istotnie niech umrze rewolucja, niech w kajdany pójdą miljony dowierzających wam ludzi, aby honor wasz, imię bojowników nie zostały poniżone! Zostajemy w Piotrogrodzie i będziemy w spokoju czekali na swój los…

Opuścił głowę, pięściami wsparł się o stół i głosem głuchym, w którym brzmiały już echa z trudem hamowanego szyderstwa, ciągnął:

– Wstydzę się swej myśli o wycofaniu się z Piotrogrodu! Wstydzę się… A może, nie powinienem się wstydzić jej? Opowiem wam, towarzysze, jak rozumowałem… Jeżeli źle pracował mój mózg, powiecie mi o tem; jeżeli miałem słuszność – rozważcie sprawę raz jeszcze na zimno, bez ognistych słów i wybuchu pierwszych wrażeń, najsilniejszych, bardzo szlachetnych, a nie zawsze najtrafniejszych. Doprawdy wstyd mi zaprzątać wasze głowy bohaterów, prawdziwych obrońców proletarjatu, rozmyślaniami człowieka praktycznego, dla którego istnieje tylko cel i którym włada tylko jedna myśl! Wstydzę się swego zimnego serca i materja-listycznego rozumu! Nie, wolę nic nie mówić o swoich rozważaniach! Jestem porwany urokiem waszych słów, pięknych, podniosłych!

– Niech mówi Iljicz! – krzyknął Stalin.

– Niech mówi! – podtrzymali go inni, bijąc pięściami w stół i tupiąc nogami.

– Bydlęta!… – syknął Trockij, pochylając się ku Kamieniewowi i Urickiemu.

Nie powiedział tego głośno i zaczął przecierać binokle, pochylając czarną, drapieżną głowę.

– Skoro pozwalacie, powiem, co myślał! – zaczął Lenin, ostrym wzrokiem, przebijając po twarzach zebranych. – Postanowiliście jeszcze w październiku podpisać pokój z Niemcami. Bez niego zdobycze rewolucji wiszą na włosku. To rozumie każdy z was… Zajęcie naszej siedziby przez nieprzyjaciela – to koniec rewolucji, no, i śmierć jej bohaterów – wasza śmierć drodzy towarzysze! Chciałem opuścić Piotrogród… Dla celów wojny nie jest on potrzebny Wilhelmowi Hohenzollernowi. Czyni to dlatego, aby wziąć nas do niewoli i w zarodku zniszczyć groźną dla imperjalizmu rewolucję. Jeżeli odejdziemy, ofensywa natychmiast zostanie wstrzymana przez Niemców. Nie pójdą za nami w głąb Rosji. Pamiętają o losie Napoleona, wiedzą, że przestrzeń jest najlepszą twierdzą naszą! Powiadacie, że umrze legenda Smolnego Instytutu? Myślałem, że legenda ta otacza, opromienia was – bohaterów, wodzów, proroków! Legenda ta pójdzie za wami wszędzie, chociażby na szczyt Kaukaskich gór, lub na tundrę Sybiru, aby tylko tam powiewał sztandar czerwony i jaśniały wasze imiona, towarzysze!