– Mamy lokale, gdzie zamknięci są ludzie, którym nie pozwalamy spać i doprowadzamy tem do obłędu lub zeznań. W innych znów działamy na upartych „moralnym biczem". Słyszą oni, że w sąsiedniej celi torturują ich żony lub dzieci… Lecz to wszystko dla najbardziej zatwardziałych! Takich mamy nie dużo… najczęściej wystarcza nastraszyć parę razy tem, że są już prowadzeni na stracenie… Zaczynają śpiewać wszystko, co wiedzą…!
Fedorenko pobiegł naprzód i otworzył drzwi.
Weszli do sporej sali, o łukowatych sklepieniach, oświetlonej kilkoma jasnemi lampami. W kącie stało biurko i dwa taburety.
Na murach pozbawionych okien, widniały bryzgi i czarne strugi skrzepłej, wżartej w cementowy tynk krwi.
Dzierżyński usiadł przy stole, posunąwszy drugi taburet w stronę Lenina.
Chuda, zaciekła twarz, gorejąco, bezsenne oczy i trzęsące się palce Dzierżyńskiego przerażały Lenina. Przyglądał się z lękiem źrenicom nieruchomym i co chwila opadającym powiekom, spostrzegł straszliwą zaciętość i bezmyślne okrucieństwo krzywiących się ust, nie znających śmiechu.
– Torquemada – średniowieczny inkwizytor, czy kat rewolucji paryskiej, Fouquier-Tinvil-le? – przyszła Leninowi do głowy myśl nagła i dręcząca.
Zdawało mu się, że coś nader ważnego zależy od prawidłowej odpowiedzi na to pytanie. Fedorenko krzyknął do żołnierza, stojącego przy wejściu:
– Biegnijcie po Marję Aleksandrównę! Niech się śpieszy! Lenin nagle się skrzywił prawie boleśnie.
– Nazywajcie, towarzysze, tę agentkę swoją jakoś inaczej, nie… Marją Aleksandrówną… -szepnął i nagle zmrużył oczy skośne ze wściekłością, gotową wybuchnąć z całą siłą.
– Dlaczego? – spytali ze zdziwieniem – Towarzyszka Łopatina jest akuszerką i wyświadcza nam niepospolite przysługi w sądowych procesach kobiet.
Lenin, zaciskając pięści, syknął:
– Dlatego, że:
Urwał nagle. Uświadomił sobie, że serce mu się zbuntowało przeciwko czerwonej, otyłej agentce, ośmielającej się nosić imię jego matki, zmarłej przed czterema laty, samotnej, wiecznie stroskanej staruszki.
– Dlatego, że… – powtórzył i spostrzegł w tej chwili szydercze błyski w zimnych oczach byłego żandarma. Pohamował się gwałtownie i uśmiechnął się chytrze, Strzepnął palcami i dokończył głosem beztroskim:
– Ech – drobiazg! Wprost imię to nasunęło mi pewne wspomnienia, nie licujące z tak nie-urodziwą osobą, jak obywatelka Łopatina. Ale to – bagatela! Nie zwracajcie na to uwagi, towarzysze!
Śmiał się wesoło, niewymuszenie, powtarzając:
– Jak Marja Aleksandrówna, to – niech będzie Marja Aleksandrówna!
Nie chciał, nie miał prawa pokazać nagle ogarniających go uczuć i słabości przed tymi ludźmi, trzymającymi wysoko sztandar dyktatury proletarjatu i opuszczającymi pięść jego na głowy wrogów.
Śmiał się więc, czując jednak, że spokój i równowaga nie powracają. Gdzieś głęboko w piersi podnosił się drobny dreszczyk, wzmagał się, potężniał i wstrząsał całem ciałem z taką siłą, że aż głowa drżała i kurczyły się barki szerokie.
Do sali wpadła gromada Chińczyków. Krzyczeli chrapliwemi głosami, szczerzyli żółte zęby, krzywili dzikie, ciemne twarze.
Po nich weszło czterech dozorców, prowadząc bladą, słaniającą się Dorę Frumkin.
Pozostała naga, lecz nie usiłowała nawet zasłonić nagości swojej ramionami. Ręce były opuszczone bezsilnie. Tylko oczy ukryła pod powiekami i długiemi rzęsami czarnemi. Za nią wślizgnęła się okrągła, jak kula, Marja Aleksandrówna.
Oskarżoną postawiono przed stołem sędziów.
Mężczyźni ogarniali wzrokiem natchnioną twarz i piękne, budzące zachwyt kształty żydowskiej dziewczyny.
Lenin z zapartym oddechem patrzył na to białe ciało i myślą biegł wstecz, ku tym dniom, gdy zachwycony stał przed marmurowemi posągami mistrzów w Luwrze, Dreźnie, Mona-chjum.
Jednak w tej sali o niskich sklepieniach i mdłej woni nie mógł nie myśleć, że pod białą, gorącą skórą dziewczyny krąży krew, bije serce, miotają się myśli i uczucia, pręży się dusza w rozpaczy i tęsknicy niewypowiedzianej.
Raptem przyszły mu na pamięć urywki z „Pieśni nad Pieśniami".
– Lepsze są piersi twoje nad wino. Piękne są jakoby lica twego, jako synogarlice; szyja twoja, jako klejnoty! Otoś ty jest piękna, a oczy twoje, jako gołębice, włosy twoje jako stado kóz, które zstąpiły z góry Galaad! Zęby twoje, jako trzody owiec postrzyżonych, wychodzących z kąpieli! Jako tkanina karmazynowa wargi twoje oprócz tajemnych twoich; jako połowy równe jabłka granatowego, tak jakoby twoje! Jako wieża Dawidowa szyja twoja. Dwie piersi twoje, jak dwoje bliźniątek sarny, które się pasą między linjami!…
Myśli jego przerwał drwiący głos Fedorenki:
– Czy powiesz, dziewko, kto posłał ciebie, abyś strzelała do wodzów narodu?
Zamarła w nieruchomej postawie, świeciła się tajemniczą bielą marmuru, jak kamień milcząca.- Jeżeli nie wskażesz innych zbrodniarzy, umrzesz w mękach! – zawołał żandarm i, podbiegłszy do dziewczyny, zaczął kopać ją, drapać piersi, wyrywać włosy i pluć w twarz.
– Żydówka, wraża krew! ty… ty…
Jął wyrzucać straszne, ohydne słowa, padające, jak bryzgi cuchnącej, zgniłej cieczy. Dora Frumkin oczu nie podniosła nawet. Milczała, podobna do głazu nieczułego, obojętna na wszystko, jakgdyby życie już odleciało od niej.
Fedorenko powrócił na swoje miejsce i uderzył pięścią w stół.
– Z tą dziewką nic sobie nie poradzimy – szepnął. – Hej, tam który! Przyprowadźcie tu aresztowaną z siódmej celi!
Nie zwracając uwagi na nikogo, chodził po sali, klnąc ponuro.
Wprowadzono sędziwą żydówkę. Dwuch Chińczyków trzymało ją za ręce.
Ujrzała stojącą nagą dziewczynę i nagle osunęła się na ziemię z jękiem przeciągłym:
– Dora…
– Mino Frumkin! Jako matce oskarżonej o zamach na życie towarzyszy Lenina i Trockiego, radzę wam namówić córkę, aby powiedziała nam prawdę, bo inaczej zginie śmiercią straszliwą!
Stara żydówka jęczała, wbijając zrozpaczone gorejące oczy w zamarłą nieruchomą twarz dziewczyny,
– Dora… córuchno! – łkała.
Drgnęły powieki dziewczyny, dreszcz wstrząsnął nagiem ciałem.
Na chwilę, krótką, jak gasnąca w mroku iskra, otwarły się oczy płomienne, zajaśniały źrenice i znowu znikły za zasłoną długich rzęs.
W tem jednem spojrzeniu była odpowiedź i rozkaz. Chwytając się za siwe włosy, matka kiwała się i zawodziła głucho, żałośnie:
– A… – a – a… a!
– Może Mina Frumkin wie coś o zamachu? – spytał Dzierżyński, zaciskając kurczącą się twarz i szarpiąc brodę.
– A… a… a… a! – jęczała stara żydówka.
– Postawić tę wiedźmę i zmusić, aby patrzyła! – krzyknął Fedorenko.
Żołnierze podnieśli Minę Frumkin, a otyła, czerwona Marja Aleksandrówna spoconemi palcami rozdzierała jej powieki. Fedorenko skinął na Chińczyków.
Popchnęli Dorę do muru. Czterech żołnierzy rozkrzyżowało ją na ścianie, a dwuch, wydobywszy noże, stanęło przy niej, oczekując sygnału sędziów.
– Zaczynaj! – warknął żandarm.
Przywarli do nagiego ciała, jak drapieżne zwierzęta. Rozległ się cichy, przenikliwy styk i ostry zgrzyt zębów. Chińczycy odbiegli ze śmiechem chrapliwym i skowytem.
Na murze bielało nagie ciało dziewczyny, a krew spływała po niem z odciętych piersi…
– A – a – a – a! – wyła matka, szamocąc się z trzymającymi ją żołnierzami.
– Kto posłał ciebie na morderstwo? – spytał Fedorenko.
Żadnej odpowiedzi. Tylko Mina Frumkin wyła coraz rozpaczliwiej, niby głodna wilczyca, z sykiem i świstem rwał się oddech Dory.