– Dalej!… – rzucił Dzierżyński.
Chińczycy uderzyli nożami w oczy dziewczyny. Płomienne, natchnione rozpłakały się krwawemi łzami…
– A… a… a… a… – miotało się pod sklepieniem rozpaczliwe, obłędne zawodzenie sędziwej żydówki.
Z głośniejszym syczeniem oddychała męczona.
– Powiedz, kto posłał po ciebie… – zaczął Fedorenko, lecz przerwał mu blady Lenin. Skośne oczy ciskały iskry, a palce kurczyły się i prostowały.
– Skończyć! – krzyknął nieswoim głosem, zrywając się z miejsca.
Fedorenko zwrócił na niego zimne, szydercze oczy i z pogardliwą uprzejmością pochylił głowę.
– Skończyć! – powtórzył.
Jeden z Chińczyków uderzył nożem.
Nagie, skrwawione, ciało, nagle obmiękłe, skulone, upadło na cementową posadzkę.
W tejże chwili Mina Frumkin wyrwała się z rąk żołnierzy, odtrąciła usiłującą pochwycić ją agentkę, przywarła, wczepiła się rękami w martwe ciało córki.
Żandarm w milczeniu wskazał na staruchę oczami i opuścił rękę ku ziemi.
Niem przyskoczyli żołnierze, stara żydówka podniosła się, i, potrząsając siwą głową rzuciła jakieś słowo.
Hebrajskie, jedno tylko słowo, bo wtem spadł ciężki cios kolby. Zwinęła się i ciałem swo-jem przykryła umęczoną córkę.
– Twarde sztuki… – mruknął Dzierżyński, zapalając papierosa.
– Zbyt pośpieszyliśmy się… – zauważył Fedorenko niezadowolonym głosem. – Gdyby tak jeszcze pomęczyć… Marja Aleksandrówna ucichłaby zemdloną… dokonalibyśmy jeszcze parę operacyj… może, powiedziałaby sama, lub ta… stara klacz.
Lenin podszedł do niego i zajrzał mu w oczy.
Wiedział że, gdyby był tu Chalajnen, kazałby mu przebić bagnetem tego kata, w eleganckim granatowym tużurku. Teraz musi go uderzyć w twarz, obalić na ziemię i deptać nogami, jak gadzinę jadowitą, podłą.
Czuł, że coś nakazuje mu tak postąpić z tym oprawcą w tużurku granatowym i jasnym krawacie.
Już wyciągnął z kieszeni pięść zaciśniętą, gdy nagle Fediorenko z uprzejmym uśmiechem, nisko pochylając głowę, przemówił drwiącym głosem:
– Towarzysz Włodzimierz Iljicz przekonał się teraz, że służymy proletarjatowi wiernie i oddanie? Staliśmy się maszynką, która gniecie do szczętu jego wrogów i pozbawia życia odrazu setki ludzi. Proletarjat powinien zwalczyć! Siła i postrach są jedyną bronią jego! Ona ugnie filozofów, uczonych, poetów…
Ten straszny człowiek powtarzał jego słowa!
On – Włodzimierz Lenin, rzucając je w miljonach gazet, ulotek, plakatów i telegramów stał się twórcą „czeki", wodzem tego szalonego, fanatycznego obłąkańca – Torquemady -Dzierżyńskiego i tej żmii z szeregów żandarmskich, ich ojcem duchowym, ich natchnieniem.
Zrozumiał to odrazu, wszystko przypomniał sobie i uświadomił, wskrzesił w pamięci artykuły wrogów, oskarżających go o to, że ukrzyżował, storturował, pohańbił Rosję.
– Tak, jak Fedorenko, – Dorę!… – pomyślał.
On to uczynił, nie Fedorenko, nie Dzierżyński, nie inni, tylko on, który zwołał pod swoje sztandary dzicz pół-mongolską, pijaną od wódki, krwi i nienawiści, mścicielki, obłąkańców, zbrodniarzy, ponurych katorżników, prostytutki…
On, tylko on – Włodzimierz Uljanow – Lenin, a więc…
Uśmiechnął się do Fedorenki łagodnie i odparł:
– Istotnie, służycie wiernie proletarjatowi! Nie zapomni on o wdzięczności dla was, towarzysze!… Narazie trudno pozostawać obojętnym…
– My już przyzwyczailiśmy się – syknął Dzierżyński. – Coraz szersze koła ludności uważane są przez Radę komisarzy ludowych za wrogów, więc musimy się śpieszyć, aby nadążyć… aby nadążyć za wami, towarzyszu!
– Tak, tak! – kiwając głową, szeptał Lenin, starając się zachować spokój i uprzejmy uśmiech na żółtej twarzy mongolskiej.
Odprowadzony przez Dzierżyńskiego, Fedorenkę i patrol wewnętrzny wsiadł do samochodu i odjechał do Kremlu. Czekał na niego sekretarz.
– Ważne doniesienia od naszej delegacji pokojowej – rzekł, podając kilka telegramów. Lenin usiadł przy biurku i odczytywał depesze Trockiego. Zmarszczył brwi i tarł czoło.
Wieści nie były pomyślne. Niemcy wystawili nowe, jeszcze bardziej ciężkie żądania. Członek delegacji rosyjskiej, były generał carski, Skałon, pozbawił się życia, zostawiając pełen oskarżeń list.
– Odpowiem jutro, po posiedzeniu Rady, – szepnął. – Proszę zwołać ją na godzinę 8-mą rano. Sekretarz wyszedł, lecz wkrótce zapukał do drzwi.
– Towarzysz Dzierżyński przysłał motocyklistę u pismem – rzekł, wchodząc. – Prosi o natychmiastową odpowiedź.
Podał kopertę. Lenin otworzył ją i wyjął czerwony arkusik z wyrokiem śmierci dla obywatelki Remizowej, u której przed zamachem mieszkała Dora Frumkin. Na osobnej kartce prezes „czeki" pisał że skazana wniosła prośbę do towarzysza Lenina o miłosierdzie. Dzierżyński doradzał odmowę, gdyż jakiś stosunek pomiędzy straconą Frumkin a obywatelką Re-mizową istniał niezawodnie.
– Remizowa?… Remizowa? – powtórzył Lenin. – Kiedyś słyszałem to nazwisko… Wzruszył ramionami i napisał na czerwonej kartce dwa słowa:
– Wyrok z zatwierdzam. Sekretarz opuścił gabinet.
Lenin chodził po pokoju. Czuł dreszcze i chłód przenikliwy. Nie mógł się uspokoić.
– Napiłbym się gorącej herbaty… – pomyślał.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła godzina czwarta. Zamieć nie ustawała. Siekła szyby, szeleściła po murach, wyła w kominach.
Lenin starał się o niczem nie myśleć. Wiedział, że natychmiast ogarną go ciężkie zwątpienia, osłabiające wahania, zrodzone pod sklepieniem „czeki". Tymczasem musiał być twardy, nieustępliwy i spokojny, bo przeczuwał nową potyczkę w Radzie komisarzy. Już zaczął obmyślać plan swego przemówienia i sposób postępowania z najbardziej odpornymi towarzyszami, gdy spostrzegł leżącą na posadzce kopertę listu Dzierżyńskiego.
Podniósł ją i przeczytał czerwony napis: „Wszechrosyjska nadzwyczajna komisja śledcza w sprawach kontrrewolucji, sabotażu i spekulacji".
– Śledcza komisja? Czeka – uśmiechnął się Lenin, podnosząc ramiona. – Nie! Jest to nieznana dotąd formuła sprawiedliwości. Rękawica, rzucona moralności całego świata! Oskarżyciel i – jednocześnie sędzia i kat!… To nie mieści się w żadnej prawniczej głowie zachodniej! U nas, w Rosji, „świętej" ujdzie! Przecież policmajster Bogatow opowiadał, że chłopi sami oskarżyli cygana i Tatarów o kradzież koni, sami osądzili na śmierć i pokarali ich, zabijając drągami i oddając na pożarcie mrówkom! Chłopów to nie zdziwi, a o nich mnie tymczasem najwięcej chodzi!
Zaśmiał się głośno i kręcił kopertę w palcach. Po chwili spostrzegł, że we wnętrzu jej żęły mały, zmięty, skrawek papieru. Rozwinął i krzyknął przeraźliwie.
Była to kartka, na której przed trzema miesiącami napisał dla Heleny Aleksandrówny Re-mizowej upoważnienie na zwracanie się do niego osobiście w każdej sprawie… Remizowa! Helena… Remizowa.
Złocista główka, pochylona nad haftem, niebieskie oczy, pełne łagodnych błysków… namiętne usta, posyłające go na zemstę za powieszonego brata… To – ona prosiła go o miłosierdzie?!
Skoczył do telefonu. Wywoływał numer „czeki".
Dzierżyński długo nie podchodził do aparatu. Wreszcie Lenin usłyszał jego głos.
– Proszę tymczasem zawiesić wyrok nad Remizową i jutro porozumieć się ze mną! -krzyknął zdyszanym głosem.
Dzierżyński nie odpowiadał. Widocznie, przeglądał papiery. Ich ostry szelest wyraźnie dochodził uszu Lenina.
– Obywatelka Remizowa, Helena Aleksandrówna, zamięszana w sprawie zamachu z dnia 1 stycznia roku bieżącego; oskarżonej udowodniono, że w jej mieszkaniu w Petersburgu, przy ulicy Preobrażeńskiej pod nr. 21, przebywała wykonawczyni zamachu, obywatelka Dora