Odpowiedzialność za podstępny cios, zadany rewolucji, mieli ponieść kontr-rewolu-cjoniści.
O tem już dyktator nie wiedział.
Był nieprzytomny i miotał się w gorączce.
Kula przeszyła mu ramię i utkwiła w grzbiecie.
Lekarze z powątpiewaniem kiwali głowami. Rana była ciężka, może śmiertelna… Lenin leżał z otwartemi oczami, krzywił spieczone usta i szeptał przenikliwie, gorąco:
– Odejdź… Nie dręcz… Przebacz!… Towarzysze!… Wolność i szczęście ludzkości leżą na waszych barkach… Mikołaj Krwawy… Nie dręcz!… Przebacz! Hele…
Nie skończył, bo zaczął rzęzić ciężko. W gardle bulgotała i syczała nabiegająca krew, na bladych wydętych wargach wykwitały, płatki czerwonej piany…
ROZDZIAŁ XXIX.
Wieść o zamachu na Lenina z błyskawiczną szybkością rozniosła się po całym kraju. Budziła różne myśli, zmuszała do nowych poczynań.
Kontr-rewolucjoniści, zgrupowali dokoła prowadzących wojnę domową „białych" generałów i zwalczani przez dyktatora socjaliści podnieśli głowy.
Ze wszystkich końców Rosji przychodziły do Moskwy doniesienia o wybuchających powstaniach, tworzeniu się miejscowych rządów – jaskrawo prawicowych; liberalno-in-teligenckich; socjalistycznych; złożonych z ludowców, należących do Zgromadzenia Narodowego; wreszcie – mięszanych, przypominających niesforny, rozbieżny rząd Kieren-skiego.
Pomiędzy temi nowotworami wkrótce rozgorzały walki klasowe i idejowe, co osłabiało znaczenie i siły powstających rządów.
O tem dokładnie wiedziano w Kremlu, gdzie Radą komisarzy ludowych, w zastępstwie Lenina, kierowali Trockij, Kamieniew, Stalin, Bucharin, Rykow, Cziczerin.
Trockij, pomysłowy organizator i świetny, porywający mówca, dokazywał cudów. Pod jego naciskiem, wciągnięci do „czerwonej" armji oficerowie z wielkiej wojny w przyśpieszonem tempie kształcili proletarjackich oficerów i ujmowali w karby samowolne, rozpuszczone wojska, wprowadzając z ramienia komisarzy ludowych surową dyscyplinę.
Zniesiono bezpowrotnie wiece i rady żołnierskie, ustalono taki ład i bezwzględny posłuch, o jakich w koszarach i szeregach przedwojennej armji nigdy nie słyszano. Specjalni komisarze polityczni, postawieni przy dowódcach, zajęci byli wychowaniem żołnierzy w duchu pa-trjotyzmu komunistycznego i dozorem nad strojem oficerów i żołnierzy.
„Wojenny komunizm" ogarnął całą Rosję, pozostającą pod rządami Kremlu.
Zasadą prawa stała się formuła: „wszystko, co nie jest wyraźnie dozwolone, zostaje surowe zakazane i karane bez litości".
„Czeka" pracowała, jak olbrzymi młot, burzący życia ludzkie. Cała ludność składała się ze szpiegowanych i szpiegujących.
Mury miały uszy i oczy. Każde słowo niebaczne okupywane było śmiercią.
W całym kraju wyławiano resztki dawnej szlachty, arystokracji i kapitalistów, prowokowano, oskarżano o nieistniejące spiski, zamachy i zbrodnie, rzucano pod rzygające kulami karabiny maszynowe, pracujące w lochach gmachów, zajętych przez oddziały „czeki".
Trockij szalał, targał czarną bródkę i krzyczał przeraźliwie, wpadając w histerję:
– Musimy wytępić burżuazję i szlachtę, aby na nasienie nie pozostało nikogo! Nie mamy prawa szczędzić wrogów, którzy mogą rozsadzić nas od wewnątrz!
Chińskie, łotewskie, fińskie i madjarskie oddziały karne pracowały w dzień i w nocy.
Oficerowie, zmuszeni głodem i znęcaniem się do służby na rzecz dyktatury proletarjatu, dozorowani przez podejrzliwych agentów rządu, pracowali ze wszystkich się, dopomagając tym, którzy wymordowali ich ojców i braci, zgwałcili siostry i córki, zabili cara i hańbą okryli ojczyznę, zdradziwszy aljantów i podpisując ciężki dla sumienia narodowego pokój w Brze-ściu-Litewskim.
Ich wytężona praca miała pożądane dla Trockiego skutki.
Czerwona armja zaczęła stawiać kontr-rewolucji zażarty opór, a nawet tu i ówdzie przechodzić do ataku zwycięskiego.
Wszelkiego rodzaju specjaliści zmuszeni byli pod groźbą oskarżenia o sabotaż, stanąć do pracy w fabrykach.
Było to zadanie trudne, prawie niewykonalne. Zniszczone, zrabowane i popalone przez robotników i żołnierzy zakłady przemysłowe, z braku materjałów, nie mogły być natychmiast naprawione i uruchomione. Z trudem udało się inżynierom puścić w ruch niektóre fabryki, zaledwie częściowo, lecz i te co chwila stawały, wyczerpawszy zasoby surowców.
– Wojna żywi wojnę! – powtarzał w swoich mowach i artykułach Trockij, przypominając sobie słowa Napoleona. – Zwalczcie nieprzyjaciela, stojącego przed wami, a znajdziecie tam wszystko, co jest wam potrzebne, a co dostarczają „białym" cudzoziemcy!
Oddziały karne i całe zastępy komisarzy grasowały po wsiach.
– Znoście chleb dla wojska! – nawoływano. – Pamiętajcie, że zwycięstwo armji jest zwycięstwem waszem. Jej klęska pociągnie za sobą pozbawienie was ziemi i karę śmierci dla was z wyroku sądów dawnych właścicieli i „białych" generałów!
Wylękli wieśniacy, pod wpływem mów, lub pod naciskiem bagnetów i kar, zwozili zapasy żywności na punkty aprowizacyjne, wzdychając, klnąc w duchu i drżąc przed nadchodzącą zimą, bo zrozumieli, że miała przynieść ze sobą głód i choroby.
W tem środowisku chłopskiem, ponurem, przerażonem, oddawna już przebywała rodzina inżyniera, Walerjana Bołdyrewa.
Zamieszkali w zwykłej chacie, należącej do Kostomarowa.
Był to człowiek lat 60-ciu, pochodzący ze starej rodziny szlacheckiej, wykształcony, za młodu długo przebywający zagranicą. Już w wieku dojrzałym porwała go idea Leona Tołstoja o „zbliżeniu się do natury", która stanowi najczystsze źródło moralności, głęboko chrześcijańskiej. Kostomarow osiadł od lat trzydziestu na małym szmacie roli, prowadził życie zwykłego wieśniaka, pracując osobiście bez pomocy najemnych robotników w polu i koło domu. Powszechny szacunek i miłość otaczały go za to. Dowody uznania miał podczas szalejącej wichury rewolucyjnej, gdy chłopi okoliczni obrali go na prezesa rady wieśniaczej. Zrzekłszy się tego zaszczytu, potrafił on jednak wstrzymać swoich sąsiadów od napadów na dwory szlacheckie, od mordu i „iluminacyj". Przekonał właścicieli rozległych posiadłości, aby dobrowolnie oddali chłopom ziemię, zostawiając dla siebie tyle, ile mogli sami wraz z rodziną uprawiać.
Obwód, w którym mieszkał Kostomorow, był niezawodnie jednym z bardzo nielicznych, gdzie rewolucja chłopska nie skończyła się żywiołowym wybuchem dzikiego i krwawego mordu.
Stary dziwak przyjął rodzinę Bołdyrewych uprzejmie, lecz podejrzliwie. Na wstępie odrazu spytał:
– Powiedźcie mi szczerze, Walerjanie Piotrowiczu, czy macie zamiar tylko ukrywać się przed rewolucją, czy też pracować?
– Chcemy pracować, a brat mówił mi, że moglibyśmy pomagać panu, – odparł Bołdyrew.
– Pomocy nie potrzebuję, bo sam daję sobie radę od trzydziestu lat – rzekł Kostomarow. -Jednak, skoro chcecie pracować i jesteście inżynierami, przychodzi mi do głowy pewna myśl…
Usiedli i długo się naradzali.
W parę tygodni później w dużej szopie, stojącej na skraju wsi Tołkaczewo, powstało nieznane dotąd w Rosji przedsiębiorstwo komunalne.
Były to warsztaty dla naprawy i ulepszenia narzędzi rolniczych.
Wkrótce jednak plan został znacznie rozszerzony. Na prośbę Rady wieśniaczej dostarczono z miasta nieczynną lokomibilę, tokarkę i kilka innych mechanizmów, wywiezionych ze zburzonej przez rewolucyjne tłumy fabryczki.
Inżynierowie wciągnęli do przedsiębiorstwa zbiegłych do wsi przed głodem w miastach i przymusowym poborem do wojska ślusarzy i kowali i rozpoczęli pracę na szeroką skalę.
Spółka komunalna, kierowana przez starego Bołdyrewa i Piotra, zaczęła produkować pługi amerykańskie, kosiarki, maszyny do siewu, żniwiarki i drobne narzędzia rolniczego.