Twardokęsek z najwyższą niechęcią opuścił nogi na ziemię. Złociszka podała mu naręcze przyodziewku.
– A gdzie kubrak? – zapytał zrzędliwie. – Przecie się burmistrzowi w koszulinie nie pokażę. Ani chybi śniadanie sute wyprawił, aby swego wybawiciela uhonorować.
– Zasznuruj mi suknię – rozkazała dziewczyna, obracając się do niego tyłem. Zbójca westchnął ciężko. Łapy miał wielkie, niezgrabne, toteż szło mu niesporo. – A wedle śniadania, toś się straszliwie omylił, mój drogi. Burmistrz uprzedzony, że pilno ci w drogę, więc nijakiej biesiady nie będzie.
– Co?! – wrzasnął zbójca i tak gwałtownie ściągnął sznurówki, że Złociszka pisnęła słabo, a powietrze ze świstem wyszło jej z płuc. Zaraz jednak z całej siły nastąpiła mężowi na stopę. – Au! – zawył i poluzował uchwyt.
Dziewczyna odskoczyła o dwa kroki, dysząc ze złości.
– Ani się waż… – wycedziła przez zęby.
Zbójca machnął na nią ręką, jakby uciszał dokuczliwą muchę, i usiadł, aby wzuć buty.
– Jak to biesiady nie będzie?
Złociszka uspokoiła się nagle i uśmiechnęła słodko.
– Ponieważ, mój drogi małżonku, wiele miesięcy temu dobiłeś z moim drogim ojcem targu. I zamierzam dopilnować, abyś dotrzymał słowa. Na szczęście twoi kamraci są tego samego zdania. Wozy naszykowane i wojsko czeka z wymarszem.
– Wymarszem? – powtórzył bezmyślnie.
– Na Lipnicki Półwysep. – Spojrzała na niego krzywo. – Po skarb rdestnickich kapłanów. Pamiętasz jeszcze? Coś ci się nie spieszy po naszą fortunę.
– Co nagle, to po diable – mruknął.
– A co się odwlecze, to i uciecze. Pozostała jeszcze jedna rzecz do zrobienia. – Znowu poweselała, a w jej niebieskich oczach pojawiły się złośliwe ogniki. – To! – Kopnęła owinięty w ciemną płachtę pakunek.
Ozwał się nieznaczny szczęk. Zbójca zaniepokoił się nagle.
Dziewczyna przyklękła i przecięła kordem skórzane pasy, którymi obwiązano tobół. Nawoskowane płótno rozchyliło się, odsłaniając przeszywanicę, skórznie, srebrzysty pancerz, nagolenniki i karwasze. Były nawet żelazne rękawice i hełm zwieńczony białą kitą. Wzmacniająca opaska dziwnie przypominała koronę. Twardokęskowi na chwilę aż dech zaparło ze zdumienia.
– Co to? – Z pretensją wymierzył palec w stertę uzbrojenia.
Miał dość doświadczenia, by od jednego rzutu oka oszacować jej wartość. Była cenniejsza niż ludna wioska na żalnickim pograniczu.
– Mój prezent ślubny. – Złociszka podeszła do zbójcy rozkołysanym krokiem, wspięła się na palce i pocałowała go w czubek nosa. – Wyszłam za ciebie, więc się nie możesz dłużej jak łachmyta ludziom na oczy pokazywać.
– Chybaś zdurniała, niewiasto!
Dziewczyna nie przejęła się zbytnio.
– Poza tym zawsze miałam chęć wyprawić rycerza do bitwy. – Przechyliła głowę na ramię i uśmiechnęła się z rozmarzeniem. – A potem stać w oknie i machać białą chusteczką, jak każda dobra żona. Zresztą cały Staroźrebiec na to samo czeka. – Podeszła do okna i pomachała energicznie do kogoś. Odpowiedział jej potężny ryk entuzjazmu. – Sami posłuchajcie.
Zbójca w dwóch susach przypadł do okna. Wychylił się ostrożnie i spojrzał w dół. Istotnie pod kamienicą mincerza zebrała się gromada motłochu.
Złociszka podeszła niepostrzeżenie i stanęła za jego plecami.
– Zdziwiony? Tutaj od wieku nie trafiło się podobne widowisko, więc wszyscy chcą popatrzeć, jak ruszacie na Rogobodziec, druhowi waszemu Bogorii na odsiecz.
Pociemniało mu przed oczami ze złości.
– Skąd niby o tym wiedzą?
– Jakoś się tak nowina rozeszła – odparła niewinnie. – A co?
– Nic! – rzucił z pasją. – Dobrze rozumiesz, smarkulo, że się na żaden Rogobodziec nie wybieram. Po co tedy naszykowałaś jasełka? Żeby mi na złość zrobić, że cię do Wiergów odsyłam?
Zrobiła nieszczęśliwą minkę.
– Krzywdzisz mnie. A ja taką piękną zbroję obstalowałam, aby ci sprawić przyjemność. No, dość tych figlików. – Kpina znikła z jej twarzy, jak starta ścierką. – Nie możesz się stąd wymknąć ukradkiem i z podwiniętym ogonem. Tak nie uchodzi. Mieszczanie będą podejrzliwi.
Skrzywił się. Wiedział, że Złociszka ma rację, ale dziwnie mierziła go myśl, że wszyscy będą patrzyli na jego przeniewierstwo.
– Jeno po co mi to całe żelastwo? – burknął, wymierzając pogardliwego kopniaka w pancerz. – Wystarczy porządna kolczuga. Nigdym czegoś podobnego nie nosił.
– Ale nigdyś wcześniej nie był zbójeckim hetmanem. – Dziewczyna znacząco potrząsnęła przeszywanicą. – No, przywdziewaj. Pomogę ci.
Zbójca cofnął się o krok i obronnym gestem skrzyżował ramiona na piersiach. Nie chciał myśleć, co Cherchel powie, jak go zobaczy przebranego za szlacheckiego fircyka, na dodatek z białą kitą na hełmie.
– Będę jak błazen wyglądał.
– E tam. – Wzruszyła ramionami. – Zobaczysz, pasuje jak ulał. Jeszcze jesienią moja służąca miarę z ciebie zdjęła, jak spałeś. Z brzucha też. – Popukała znacząco palcem w wypukłość puklerza.
Nie zamierzał rozprawiać ze Złociszką o wszystkich przyjaznych niewiastach, które odwiedzał w Książęcych Wiergach. Bez dalszych więc swarów włożył przeszywanicę. Była mocno dopasowana, ale nie uwierała.
Dziewczyna tymczasem mamrotała do siebie, zaciskając sprzączki i rzemienie pancerza.
– Co? – nie wytrzymał w końcu.
– Przytyłeś – stwierdziła i odsunęła się kilka kroków do tyłu, aby podziwiać swoje dzieło. – Za dużo wina i dobrego jadła. Trudno. W pochodzie schudniesz.
Puścił zniewagę mimo uszu.
– Czy to naprawdę potrzebne?
– Nie marudź! – ofuknęła go. – Jestem kupiecką córką i mam zwyczaj chronić swoje inwestycje. A ty jesteś moją inwestycją, zbójco, więc nie pozwolę ci się na próżno narażać. Pamiętaj o tym i następnym razem nie pchaj się do bitwy. Srodze mnie rozczarujesz, jak się pozwolisz zabić. Teraz karwasze!
– Nie będę mógł się ruszyć – zaprotestował odruchowo.
– I dobrze – skwitowała krótko. – Inni się będą ruszali za ciebie, to jeden z przywilejów bycia hetmanem. Bylebyś nie był zbyt ciężki i na konia sam wylazł. Bo nie uchodzi, żeby cię mieli na siodło podsadzać.
Nieoczekiwanie rozsierdziła go myśl, że smarkula uważa go za zgrzybiałego dziadka.
– Powściągnijże wreszcie ten jęzor!
– Ależ próbuję. – Dziewczyna uśmiechnęła się zdawkowo, lecz zaraz jej głos złagodniał. – Będzie mi się cniło bez ciebie, zbójco. – Zawiesiła mu na szyi ryngraf, ozdobiony wizerunkiem Kwietnej Panny. – Niech cię bogini ochroni.
– Kiedy ja w nią nie wierzę!
– Ja też nie. – Złociszka wzruszyła ramionami. – Ale twoi ludzie wierzą. Co ci szkodzi? Niechaj się cieszą, żeś jest prawy bohater ze znakiem bogini na piersi.
Zbójca z zakłopotaniem obracał w palcach kawałek blachy. Pamiętał, że podobny z nabożną czcią pokazywano mu w dworzyszczu krewniaków Pleskoty. Na ciemnej twarzy bogini była szrama od cięcia – ponoć cudownym sposobem obroniła jednego z przodków szlachcica przed skalmierskim mieczem.
Zrobiło mu się dziwnie markotnie.
– To świętokradztwo.
Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdumieniem.
– Nie większe niż zrabowanie rdestnickiego skarbczyka, a może szlachcie oczy zmydlić i co do waszych intencji ją zmylić – odparła powoli, jakby tłumaczyła dziecku. – Bądźże rozsądny, zbójco. – Nim zdążył zaprotestować, nasadziła mu hełm na głowę. – Pięknie! – Westchnęła, przyciskając dłonie do piersi. – Chyba się rozpłaczę.
Twardokęsek łypnął ku niej podejrzliwie, oczekując nowego szyderstwa, ale w tej samej chwili ktoś zaszurał pod drzwiami. Co prędzej zdjął pocieszny szyszak i schował go za plecami. Pleskota wpadł do izby i rozpromienił się na widok przywódcy.