Выбрать главу

— Trzy tysiące narodów na osiemdziesięciu trzech planetach, Wasza Wysokość, ale najbliższa oddalona jest od Gethen o siedemnaście lat podróży statkiem, który leci prawie z prędkością światła. Jeżeli Wasza Wysokość obawia się, że Gethen mogą zagrażać najazdy i inne kłopoty ze strony sąsiadów, to proszę pomyśleć o odległościach wchodzących w grę. W kosmosie najazdy nie są warte zachodu. Nie wspomniałem o wojnie i nie bez kozery, bo w języku karhidzkim nie ma takiego słowa. — Wymiana natomiast jest opłacalna. Wymiana myśli i technik dokonywana za pomocą astrografu. Wymiana towarów i produktów za pomocą załogowych i bezzałogowych statków. Wymiana ambasadorów, uczonych i kupców, niektórzy z nich mogliby przybyć tutaj, niektórzy wasi mogliby udać się na inne światy. Ekumena nie jest królestwem, lecz tylko, koordynatorem, giełdą wymiany towarów i wiedzy. Gdyby nie ona, komunikacja między światami człowieka byłaby przypadkowa, a handel wielce ryzykowny. Życie człowieka jest za krótkie w stosunku do podróży między światami, gdyby nie było scentralizowanej sieci, kontroli, ciągłości. Dlatego światy przystępują do Ekumeny… Wszyscy jesteśmy ludźmi, Wasza Wysokość. Wszyscy. Wszystkie zamieszkane światy zostały zasiedlone niezliczone wieki temu przybyszami z jednej planety, Hain. Różnimy się od siebie, ale wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego ogniska.

Nic z tego, co mówiłem, nie wzbudziło ciekawości króla ani go nie przekonało. Mówiłem jeszcze, usiłując zasugerować, że jego i Karhidu szifgrethor uległby wzmocnieniu, a nie osłabieniu przez związek z Ekumeną, ale bez rezultatu. Argaven stał ponury jak stara wydra w klatce, przestępując z nogi na nogę i obnażając zęby w bolesnym uśmiechu. Przestałem mówić.

— Czy wszyscy są czarni tak jak pan?

Getheńczycy są z reguły żółtobrązowi albo czerwonobrązowi, ale widziałem wielu równie ciemnoskórych jak ja.

— Są i ciemniejsi — powiedziałem. — Mamy różne kolory skóry — i otworzyłem walizeczkę (czterokrotnie zrewidowaną przez straż pałacową, zanim dotarłem do Czerwonej Sali); mieściła mój astrograf i nieco materiału ilustracyjnego. Filmy, fotografie, reprodukcje i trochę kostek holograficznych składało się na małą galerię człowieka: mieszkańcy Hain, Chiffewaru, Ceteńczycy, ludzie z S, Terry i Alterry, z Kapteyn, Ollul, Czwartej Taurusa, Rokanan, Ensbo, Cime, Gde i Sziszel… Niektóre zwróciły uwagę króla.

— Co to jest?

— Osoba z planety Cime, kobieta. — Musiałem użyć słowa, którym Getheńczycy określają tylko osobę w kulminacyjnej fazie kemmeru, bo do wyboru miałem jeszcze słowo oznaczające samicę zwierzęcia.

— Na stałe?

— Tak.

Wypuścił z ręki kostkę i stał przestępując z nogi na nogę, patrząc na mnie albo tuż nad moją głową, odblask ognia igrał na jego twarzy.

— Czy oni wszyscy są tacy… tacy jak pan?

To była bariera, której wie mogłem dla nich obniżyć. Muszą w końcu nauczyć się ją przekraczać.

— Tak. Z tego, co wiemy, fizjologia seksualna Getheńczyków jest unikalna wśród istot ludzkich.

— Zatem wszyscy oni na tych wszystkich planetach są w nieustannym kemmerze? Społeczeństwo zboczeńców? Pan Tibe tak twierdził, ale myślałem, że to żarty. Cóż, może to i prawda, ale to odrażające, panie Ai, i nie rozumiem, dlaczego ludzie tej ziemi mieliby sobie życzyć albo dopuszczać jakiekolwiek kontakty z takimi odmieńcami. Ale pan zapewne chce mi powiedzieć, że nie mam w tej sprawie żadnego wyboru.

— Wybór w imieniu Karbidu należy do Waszej Wysokości.

— A jeżeli panu też każę się stąd zabierać?

— Cóż, to wyjadę. Może spróbuję jeszcze raz w następnym pokoleniu.

To go ruszyło.

— Czy jest pan nieśmiertelny? — rzucił.

— Nie, Wasza Wysokość. Ale przeskoki czasowe mają swoje działania uboczne. Gdybym wyruszył teraz z Gethen na najbliższy świat, Ollul, spędziłbym siedemnaście lat czasu planetarnego w drodze. Przeskoki czasowe są funkcją podróżowania z prędkością podświetlną. Gdybym natychmiast wsiadł na statek i wrócił, kilka godzin spędzonych na pokładzie oznaczałoby tutaj trzydzieści cztery lata i mógłbym próbować od nowa. — Ale idea przeskoku czasowego sugerującego pseudonieśmiertelność, która fascynowała każdego, kto o niej usłyszał, od rybaka z wyspy Horden do kanclerza, na nim nie zrobiła wrażenia.

— Co to jest? — spytał ostrym, przenikliwym głosem.

— Astrograf, Wasza Wysokość.

Radio?

— Astrograf nie wykorzystuje fal radiowych ani żadnej innej formy energii. Zasada, na jakiej działa, stała równoczesności, jest pod wieloma względami analogiczna do grawitacji… — Znów zapomniałem, że nie rozmawiam z Estravenem, który przeczytał wszystkie raporty na mój temat i słuchał wnikliwie i inteligentnie wszystkich moich wyjaśnień, ale ze znudzonym królem. — Astrograf przekazuje wiadomość w tym samym momencie, w którym została nadana. Niezależnie od odległości. Jeden punkt musi być umiejscowiony na planecie o określonej masie, ale drugi jest ruchomy. To jest właśnie końcówka. Nastawiłem koordynaty na macierzysty świat, Hain. Statek kosmiczny leci z Gethen do Hain sześćdziesiąt siedem lat, ale jeżeli wystukam na tej klawiaturze wiadomość do Hain, zostanie odebrana w tym samym momencie, w którym ją nadaję. Czy jest coś, co Wasza Wysokość chciałby przekazać stabilom na Hain?

— Nie znam języka pustki — odparł król z tępym, złośliwym uśmiechem.

— Uprzedziłem ich i mają w pogotowiu człowieka znającego karhidyjski.

— Jak? W jaki sposób?

— Jak Wasza Wysokość wie, nie jestem pierwszym obcym przybyszem na Gethen. Poprzedził mnie zespół zwiadowców, którzy nie ogłaszali swojej obecności, ale udając Getheńczyków wędrowali przez rok po Karhidzie, Orgoreynie i Archipelagu. Potem odlecieli i złożyli sprawozdanie Radzie Ekumeny przeszło czterdzieści lat temu, za panowania dziada Waszej Wysokości. Ich sprawozdanie było wyjątkowo przychylne. Potem przestudiowałem zebrane przez nich informacje i zapisane przez nich języki i przyleciałem. Czy Wasza Wysokość chciałby zobaczyć, jak to urządzenie działa?

— Nie lubię sztuczek, panie Ai.

— To nie jest sztuczka, Wasza Wysokość. Uczeni Waszej Wysokości przebadali…

— Nie jestem uczonym.

— Wasza Wysokość jest monarchą. Ludzie równi rangą Waszej Wysokości na macierzystym świecie Ekumeny czekają na wiadomość od Waszej Wysokości.

Spojrzał na mnie z wściekłością. Usiłując pochlebić mu i wzbudzić jego zainteresowanie wpędziłem go w pułapkę prestiżową. Wszystko wychodziło nie tak.

— Bardzo dobrze. Proszę spytać swojej maszyny, co czyni człowieka zdrajcą.

Powoli stukałem po klawiszach przerobionych na karhidyjskie znaki. "Król Karhidu Argaven zapytuje stabilów na Hain, co czyni człowieka zdrajcą". Litery zapłonęły na małym ekranie i zgasły. Argaven zapatrzył się i przez chwilę przestał kołysać się na nogach.

Nastąpiła przerwa, długa przerwa. W odległości siedemdziesięciu dwóch lat świetlnych ktoś bez wątpienia gorączkowo zasypywał komputer pytaniami w kwestii języka karhidyjskiego, a może i filozofii. Wreszcie ekran zapłonął jasnymi literami, które trwały na nim przez chwilę i powoli zgasły. "Dla króla Karhidu na Gethen Argavena pozdrowienia. Nie wiem, co czyni człowieka zdrajcą. Trudno to stwierdzić, bo nikt nie uważa się za zdrajcę. Z szacunkiem G.F. Spimolle za stabilów w mieście Sair na Hain, 93/1491/45".