Wręczyłem królowi taśmę z wydrukowanym tekstem. Rzucił ją na stół, podszedł znów do środkowego kominka, prawie wszedł do niego i kopnął płonące kłody, a potem gasił dłonią iskry na ubraniu.
— Równie użyteczną odpowiedź mógłbym otrzymać od pierwszego lepszego wieszcza. Odpowiedzi to za mało, panie Ai. Pańskie pudełko, ta machina, też. Pański statek też. Kilka sztuczek i jeden magik. Chce pan, żebym panu uwierzył, żebym uwierzył pańskim opowieściom i posłaniom. Tylko dlaczego miałbym wierzyć i słuchać? Jeżeli tam, wśród gwiazd, jest osiemdziesiąt tysięcy światów zaludnionych zwyrodnialcami, to co z tego? Nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego. Wybraliśmy własną drogę i szliśmy nią przez długie wieki. Karhid stoi w przededniu nowej epoki, nowego okresu świetności. Pójdziemy dalej naszą drogą. — Zawahał się, jakby stracił wątek swojego wykładu, zapewne zresztą nie swojego. Jeżeli Estraven nie był już Królewskim Uchem, był nim ktoś inny. — I jeżeli ci Ekumeńczycy chcieliby czegoś od nas naprawdę, to nie wysłaliby pana w pojedynkę. To jakiś żart, oszustwo. Obcy nadciągnęliby tu tysiącami.
— Nie potrzeba tysiąca ludzi, żeby otworzyć drzwi, Wasza Wysokość.
— Mogą być potrzebni, żeby nie pozwolić ich zamknąć.
— Ekumena będzie czekać, aż Wasza Wysokość otworzy je sam. Nie będzie niczego wymuszać. Wysłano mnie samego i pozostanę tutaj sam, żeby uniemożliwić powstanie jakichkolwiek obaw.
— Obaw? — powiedział król odwracając uśmiechniętą, pokrytą szramami cienia twarz. Mówił głosem podniesionym i zaskakująco wysokim. — Ależ ja się pana i tak boję, panie wysłanniku. Boję się tych, którzy pana przysłali. Boję się kłamców, boję się magików, a nade wszystko boję się gorzkiej prawdy. 1 dzięki temu rządzę moim krajem dobrze. Bo tylko strach rządu ludźmi. Nic innego się nie sprawdza. Nic innego nie działa wystarczająco długo. Pan jest tym, za kogo się pan podaje, a jednak jest pan żartem, oszustwem. Wśród gwiazd nie ma nic, tylko pustka, strach i ciemność, a pan przybył stamtąd w pojedynkę, żeby mnie nastraszyć. Ale ja jestem już przestraszony i jestem królem. Strach jest królem! A teraz niech pan zabiera swoje sztuczki i pułapki i idzie sobie. To wszystko. Wydałem rozkazy zezwalające panu na pobyt w Karbidzie.
Tak rozstałem się z królewskim majestatem. Szedłem stukając obcasami po nieskończonej czerwonej posadzce w czerwonym półmroku sali audiencyjnej, aż oddzieliły mnie od niego ostatnie podwójne drzwi.
Zawiodłem. Zawiodłem całkowicie. Jednak tym, co mnie niepokoiło, kiedy opuszczałem Dom Królewski i szedłem przez dziedziniec Pałacu, była nie tyle moja klęska, ile udział w niej Estravena. Dlaczego król wypędził go za działanie na rzecz Ekumeny (to jakby wynikało z tekstu proklamacji), jeżeli według słów samego króla robił coś wręcz przeciwnego? Kiedy zaczął doradzać królowi, żeby nie dawał mi posłuchu, i dlaczego`? Dlaczego on został wygnany, a mnie zostawiono w spokoju? Który z nich kłamał bardziej i po co, u diabła, kłamali?
Estraven, żeby ratować własną skórę, uznałem, a król, żeby ratować twarz. Wyjaśnienie było gładkie, ale czy Estraven kiedyś rzeczywiście mnie okłamał? Stwierdziłem, że nie wiem.
Mijałem Narożny Czerwony Dom. Brama do ogrodu stała otworem. Spojrzałem na białe drzewa serem pochylone nad ciemną sadzawką, na ścieżki z różowej cegły, puste w łagodnym, szarym świetle popołudnia. Resztki śniegu leżały jeszcze w cieniu głazów przy sadzawce. Pomyślałem o Estravenie, który czekał tu na mnie zeszłego wieczoru w padającym śniegu, i poczułem przypływ zwykłej litości dla człowieka, którego jeszcze wczoraj oglądałem w całej wspaniałości, spoconego pod ciężarem paradnego stroju i władzy, człowieka u szczytu kariery, potężnego i wspaniałego, a teraz strąconego, zdegradowanego, przegranego. Śpieszącego ku granicy, ze śmiercią ścigającą go w odstępie trzech dni, bez możliwości odezwania się do kogokolwiek. Kara śmierci jest bardzo rzadka w Karhidzie. Życie na Zimie jest ciężkie i ludzie tutaj na ogół pozostawiają śmierć naturze i gniewowi, nie prawu. Zastanawiałem się, jak Estraven, z tym wyrokiem za plecami, podróżuje. Nie w samochodzie, bo wszystkie są tu własnością Pałacu. Czy statek albo łódź lądowa wzięłyby go na pokład? Karhidyjczycy podróżują zazwyczaj pieszo, nie mają zwierząt pociągowych ani pojazdów latających, pogoda utrudnia poruszanie się pojazdów z napędem mechanicznym przez większość roku, a oni nie są ludźmi, którym się śpieszy. Wyobraziłem sobie tego dumnego człowieka idącego na wygnanie krok za krokiem, małą postać na długiej drodze prowadzącej na zachód, ku zatoce. Wszystko to kłębiło mi się w głowie, kiedy mijałem bramę Narożnego Czerwonego Domu, a jednocześnie snułem gorączkowe spekulacje na temat czynów i motywów Estravena i króla. Moje sprawy z nimi były skończone. Poniosłem klęskę. Co dalej?
Powinienem udać się do Orgoreynu, sąsiada i rywala Karhidu. Tylko skoro raz tam pojadę, mogę mieć trudności z powrotem do Karhidu, a nie skończyłem tu swoich spraw. Musiałem pamiętać, że całe moje życie może być i najprawdopodobniej będzie poświęcone dopełnieniu mojej misji dla Ekumeny. Nie ma pośpiechu. Nie ma powodu, żeby śpieszyć sil do Orgoreynu, póki nie dowiem się czegoś więcej na temat Karhidu, zwłaszcza na temat stanic. Przez dwa lata odpowiadałem na pytania, teraz będę je zadawał. Ale nie w Erhenrangu. Zrozumiałem wreszcie, że Estraven mnie ostrzegał i chociaż mogłem jego ostrzeżeniom nie dowierzać, to nie mogłem ich lekceważyć. Wprawdzie nie wprost, ale dawał mi do zrozumienia, że powinienem trzymać się z dala od miasta i od dworu. Ni z tego, ni z owego przypomniały mi się zęby pana Tibe… Król pozwolił mi poruszać się po kraju, skorzystam więc z tego. Jak uczą w szkole Ekumeny: "kiedy działanie nie daje korzyści, zbieraj informacje; kiedy informacje nie dają korzyści, kładź się spać". Nie chciało mi się jeszcze spać. Odwiedzę chyba stanice na wschodzie i zbiorę trochę informacji od wieszczów.
4. Dzień dziewiętnasty
Wschodnioarhidyjska opowieść zapisana w ognisku Gorinhering ze słów Toborda Chorhawa przez G.A., 93/1492.
Pan Berosty rem in Ipe przybył do stanicy Thangering, żeby zaofiarować czterdzieści beryli i połowę rocznego zbioru ze swoich sadów jako cenę za przepowiednię, i cena została zaakceptowana. Zadał wówczas Tkaczowi Odrenowi pytanie o dzień swojej śmierci.
Wieszczowie zebrali się i wszyscy razem pogrążyli się w ciemność. Kiedy wyszli z ciemności, Odren ogłosił odpowiedź: "Umrzesz w dniu odstreth" (tj. w dziewiętnastym dniu miesiąca).
— W jakim miesiącu? Za ile lat? — krzyknął Berosty, ale kontakt został już zerwany i nie uzyskał odpowiedzi. Wbiegł wówczas do środka kręgu, chwycił Tkacza Odrena za gardło i krzyknął, że jeżeli nie dostanie odpowiedzi, skręci mu kark. Odciągnięto go i przytrzymano, choć był bardzo silny. Wyrywał się i krzyczał: — Dajcie mi odpowiedź!
Odren rzekł:
— Otrzymałeś odpowiedź, zapłaciłeś cenę, idź!
Wściekły Berosty rem ir Ipe wrócił do Czaruthe, trzeciej domeny swojego rodu, ubogiej posiadłości w północnym Osnorinerze, którą jeszcze zubożył, żeby opłacić wyrocznię. Tam zamknął się w zamku, na najwyższym piętrze wieży, której nie opuszczał ani na siewy, ani na żniwa, ani na kemmer, ani na bitwę, i tak minął miesiąc, sześć, dziesięć miesięcy, a on czekał w swojej wieży jak skazaniec i czekał. W dniach onnetherhad i odstreth (osiemnasty i dziewiętnasty dzień każdego miesiąca) nie jadł, nie pił i nie spał.
Jego kemmeringiem z miłości i przez śluby był Herbor z klanu Gegannerów. Tenże Herbor przybył w miesiącu grende do stanicy Thangering i powiedział Tkaczowi: