– Nie wiem – mruknął coraz bardziej zniecierpliwiony Zaremba. – Ale i nie muszę wiedzieć. Wystarczy mi, że ten tekst nie pochodzi z Biblii. Niewiele to zresztą wnosi do śledztwa…
– Wniosłoby więcej, gdyby zdradził mi pan szczegóły dochodzenia, które panowie policja prowadzą. A swoją drogą – profesor zapalił papierosa, nie poczęstowawszy Zaremby – wie pan, że teraz nieświadomie użyłem dziwnej apozycyjnej kolokacji „panowie policja”?
– No cóż… – Zaremba przypomniał sobie kategoryczny zakaz ujawniania szczegółów śledztwa. – My tylko prosimy o tłumaczenie, a sami je wykorzystamy w dochodzeniu…
– Musimy jeszcze dodać, że zapis ten może pochodzić z innych źródeł. Mówimy w skrócie „język hebrajski”, mając na myśli przede wszystkim Stary Testament. Nie zapominajmy jednak, że w tym języku w starożytności powstała bogata literatura rabiniczna, na przykład midrasze. Czy tekst pański jest cytatem z tej literatury? Nie wiem. Zlokalizowanie go przekracza moje kompetencje.
– A kto mógłby mi tutaj pomóc?
– Rabin Pinchas Schatzker, mój panie. To znakomity znawca literatury pobiblijnej. I wszelkie konkordancje ma w głowie, ale, ale… Pan wszak nie wie, co to znaczy…
– A zatem – Zaremba pominął ten wątek i spojrzał do swoich notatek – ten zapis nie pochodzi z Biblii… Może pochodzić z późnego piśmiennictwa żydowskiego, co sprawdzę u pana Schatzkera… Jeśli jego odpowiedź będzie negatywna, to wtedy okaże się, że zapis ten nie jest żadnym cytatem biblijnym, a ponieważ został stworzony w języku biblijnym, używanym tylko w Starym Testamencie lub przez syjonistów, to pozostaje jedno jedyne rozwiązanie: napisał to syjonista. Czy tak, panie profesorze?
– Nie sądzę, syjoniści używają hebrajszczyzny jako języka komunikacji, a tutaj mamy tekst wyraźnie literacki. – Kuryłowicz wziął z biurka długą linijkę i wskazał nią dwa z hebrajskich wyrazów. – Widzi pan to, panie aspirancie? Tę frazę datywną „dla syna jutrzenki’?
– Tak.
– Otóż „syn jutrzenki” to peryfraza pewnej biblijnej, mitycznej postaci. Ten, kto napisał „syn jutrzenki”, musiał mieć na myśli tę postać. Sięgał więc najpewniej do biblijnego słownictwa, choć, jak powiedziałem, tekst ten nie jest biblijny. Ktoś po prostu naśladował język Starego Testamentu.
– A co to za mityczna postać?
– Bardzo złowroga. – Profesor zgasił papierosa i patrzył poważnie na rozmówcę. – „Syn jutrzenki” został oddany przez greckie heosphoros jako „niosący jutrzenkę”. Zaraz pan zrozumie, kiedy powiem, jak to określenie jest przełożone na łacinę. Lucifer, mój panie, właśnie tak, normalne łacińskie Nominalkomposi tum z charakterystycznym intermorfem. A co to jest „Lucyfer”, to pan z całą pewnością wie. Niech pan teraz podstawi pod „syn jutrzenki” to, co pan otrzymał.
– „Krew, ostrze, ruina, wróg, koniec, śmierć – Zaremba zaczerpnął tchu – dla diabła nie są piętnem i nie są złem”.
Aspirant po wyjściu od profesora usiadł na schodach niedaleko Zakładu Filologii Klasycznej i dopisywał gorączkowo uwagi w notesie. Czuł w głowie mętlik, wzmożony specjalistycznymi wtrętami uczonego. Wiedział, kto mógłby ten mętlik rozwiać. Ale ten ktoś znalazł nowe powołanie i właśnie za drzwiami rozwiązywał skomplikowane lingwistyczne zadania.
9
W WIELKI PIĄTEK EDWARD POPIELSKI JECHAŁ POCIĄGIEM relacji Lwów – Stanisławów. Siedział w trzeciej klasie naprzeciwko niechlujnego studenta, który zaczytywał się jakąś powieścią sensacyjną. Obok zatopionego w lekturze młodzieńca siedziała dorodna, rumiana chłopka z wiklinowym koszykiem na kolanach. Oczy Popielskiego wędrowały od jednego do drugiego współpasażera. Gorączkowo usiłował gonitwą skojarzeń wyciszyć głos w głowie, od samego rana krytykujący jego poczynania. Skupił się na zaczytanym młodzieńcu i na jego książce. „Ciekaw jestem, czy ten Marczyński – myślał, odczytując nazwisko jej autora i ledwo widoczny fragment podtytułu… na tle wojny w Marokko – to ten sam, którego poznałem na Persenkówce w czasie obrony Lwowa”.
Ta kwestia nie wytłumiła jednak wspomnianego głosu wewnętrznego, który mówił teraz: Ty stary idioto, bałwanie jeden, ty nawet dobrze nie wiesz, dokąd jedziesz, nie mówiąc już o tym, że to zlecenie pięknej Reni może być chwilowym kaprysem, już zgoła nieaktualnym! Odwrócił wzrok od książki Marczyńskiego i spojrzał na chłopskie smakołyki widoczne w wiklinowym koszu spod haftowanej chusty – na wareniki [20], wędzony boczek i kiszkę.
Poczuł głód, lecz nie na tyle silny, by uciszyć gniewny głos wewnętrzny, który go ciągle ganił: Dlaczego jej nie powiadomiłeś, że przyjąłeś to zlecenie? A może ona wyjechała?! Tak dużo masz pieniędzy, by tracić je na wiosenne eskapady po ziemi lwowskiej?! Do przedziału wszedł konduktor i skasował bilety. Chłopka odezwała się po ukraińsku, pytając, jak daleko do Chodorowa. Popielski ucieszył się, usłyszawszy, że za kwadrans tam będą, ponieważ właśnie to miasteczko było jego celem pośrednim – tu miał przesiadkę do Pukowa. Patrząc na Rusinkę z koszem pełnym wielkanocnych specjałów, zajął myśli problematem: czyżby w tym roku rzymskokatolicka Wielkanoc wypadała tego samego dnia co greckokatolicki Wełykdeń? Otworzył notes i usiłował przypomnieć sobie pewien algorytm, którym można by obliczyć datę Wielkanocy w kalendarzu juliańskim.
Ale nawet i to nie uspokoiło jego niewidzialnego krytyka. „Zadurzyłeś się w pięknej Żydóweczce? – szydził ów głos. – Czym chcesz ją zdobyć? Czym chcesz jej zaimponować? Kuflem piwa, który jej zafundujesz, zastawiwszy w lombardzie swe spinki? Spójrz, jak ty wyglądasz, wyliniały satyrze! Spójrz na popękaną skórę twoich butów, na wygryzione mankiety, na wytarte rękawy marynarki!”
Pociąg minął wieś Ottyniowice, jeziorko leżące za wsią i wjechał wolno do Chodorowa. Popielski pożegnał się uprzejmie ze studentem, puścił przodem rusińską chłopkę i przyglądał się przez ciemne okulary sennemu miasteczku. Znał dobrze ten typowy kresowy obraz: małe, pochylone domki, remiza straży ogniowej, barokowy kościółek i kopuła cerkiewki, tumany kurzu, Żydzi w chałatach i w jarmułkach, psy wałęsające się pod ścianami domostw i podnoszące tylne łapy nad niziutkimi parapetami.
Ten swojski pejzaż nie uspokoił krytykanta w jego głowie: „No i co teraz będziesz robił przez dwie godziny do odjazdu pociągu do Pukowa? Będziesz się snuł w brudnym pyle uliczek, a może pójdziesz do knajpy i wysupłasz parę groszy na herbatę i suchą bułkę?!”
Pociąg się zatrzymał, Popielski wyskoczył wraz z kilkoma innymi pasażerami i stanął na peronie wyłożonym pokrzywionymi płytami. Zapalił papierosa.
„No i co teraz będziesz robił?” – szyderca nie przestawał.
– Wiem, co będę robił, ty kanalio! – odpowiedział cicho swemu wewnętrznemu rozmówcy i uśmiechnął się radośnie.
Pod tablicą informacyjną na środku peronu stała smukła, zgrabna kobieta o kruczoczarnych włosach.
To właśnie jej Popielski zamierzał złożyć dziś wizytę. „No i czego teraz oczekujesz, ty kocurze? – pytał uprzykrzony wróg. – Ze padnie ci w ramiona?! Ona cię pogoni!»Won mi stąd«- powie!”