Teraz gruchnęły brawa. Popielski odszedł od tablicy wśród wrzawy. Sędzia bił młotkiem w pulpit, by uspokoić publiczność. Przez ten hałas przedarł się mocny kobiecy głos. Dystyngowana starsza dama siedząca w pierwszym rzędzie wstała gwałtownie i wbiła w prelegenta wzrok pełen nienawiści.
– Ty podlecu! – krzyknęła. – Pomyliłeś imię! Zamordowany miał na imię Leon, nie Lew, i wychodzi tu zupełnie inna gematria!
Na sali zapadła cisza, jedynie między rzędami przemieszczały się szepty „To hrabina Bekierska!”.
Popielski uśmiechnął się radośnie.
– Tak bardzo jestem szanownej pani hrabinie wdzięczny za przypomnienie mi tej nieścisłości, że daruję jej nawet to mało przychylne określenie mojej osoby. Otóż wyjaśniam już państwu tę zagadkę. Leonowi Bójce podczas studiów na rosyjskim uniwersytecie w Kazaniu zruszczono imię na „Lew”, co było normalną praktyką. Podobnie w dokumentach uniwersyteckich w Kazaniu zamiast „Józef Bekierski” widnieje „Josif Bekjerskij”. A zatem imię „Lew”, nie „Leon”, znalazło się w kwadracie magicznym przeze mnie zaprezentowanym!
Ruszył do ławy. Wtedy kątem oka dostrzegł, że hrabina kiwa na niego dłonią w czarnej włóczkowej rękawiczce. Mimo że od początku uczestniczyła w procesie swojego syna, Popielski zauważył ją, dopiero kiedy zabrała głos. Podszedł do niej i z szacunkiem pochylił głowę.
– Tydzień temu w Stratynie Renata Sperling urodziła twojego bękarta! Ladacznicę i pomiot wyrzucę do chlewa! Chcesz zobaczyć, jak pełza w gnojowicy niczym ludzka glista?
Po swym czwartym w życiu wykładzie Popielski nie czuł nawet cienia satysfakcji.
18
JECHAŁ BARDZO SZYBKO nowiutkim policyjnym chevroletem, którego mu użyczył Wilhelm Zaremba. Kurz z pylistych dróg za Rohatynem wzbijał się i osiadał na reflektorach. W ich świetle tańczyły owady, przebiegały psy i jarzyły się ślepia leśnych zwierząt.
Popielski był ubrany w najlepszy letni garnitur, w którym wystąpił tego dnia w sądzie. Na siedzeniu obok leżał bukiet czerwonych róż i aktówka ze wszystkimi kwadratami magicznymi oraz artykułami i notatkami Bójki. Spoczywała w niej również wypchana koperta z pieniędzmi. Dym z papierosa zasnuwał na chwilę wnętrze auta i szybko wypadał w noc wąskimi pasmami. Jadąc z dużą szybkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę, mrużył oczy przed dymem i wystukiwał na kierownicy jakiś nie znany sobie rytm Był on znakiem nieposkromionej radości. Popielski czuł, że rozsadza go miłość do całego świata. „Nie jest rzeczą zwykłą – tłumaczył sobie w myślach swój nastrój – by jednego dnia wymknąć się katu spod topora, a jednocześnie dowiedzieć się, że zostało się ojcem”. Wprawdzie i jeden, i drugi powód radości może okazać się przedwczesny. Nowy adwokat Bekierskiego, gwiazda warszawskiej palestry, już zgłasza apelację od wyroku dwudziestu lat więzienia, jaki spadł na hrabiego. Nie jest wcale pewne, czy nie dopatrzy się winy Popielskiego i czy to on nie wyląduje w więzieniu. Przecież to doprawdy cud, że Bechtold-Smorawiński nie dowiedział się o nagłym wyjeździe Bajdyka do Ameryki! Ale co tam! Nawet gdyby to odkrył, cóż znaczy kolejny zbieg okoliczności wobec porażającej logiki macierzy? Wszystko to furda! Nie ma się co martwić. Bajdyk już dawno siedzi w swoim Teksasie, a Wiącek będzie milczał. Do tajemnicy zobowiązuje go przecież fałszywe zeznanie, a jego wyrzuty sumienia zostały uciszone dolarami Bajdyka. Inżynier podobnie zabezpieczył Popielskiego. Teraz już mógł się przestać martwić o pieniądze i założyć nową rodzinę. Otrzymał od losu nowe życie z kobietą u boku! Jest pełen sił witalnych, nie brak mu rozumu ani pieniędzy i wnet się unieśmiertelni w kolejnych potomkach, których mu zapewnią młoda matka i jego własne niespożyte lędźwie!
Niepokój zrodzony tą myślą aż nim szarpnął. Wcale nie był pewien reakcyj Renaty Sperling. Jej uczucie do niego, o ile w ogóle się pojawiło, mogło już dawno zaniknąć. Poza tym podczas ich ostatniego spotkania sprzed wielu miesięcy tak dotkliwie i okrutnie ją był upokorzył! „Dlaczego nie próbowałem jej odszukać? Wszak było to pewne, że wróciła pod skrzydła swej protektorki, hrabiny Bekierskiej, która rozwścieczona pod wpływem całego procesu, teraz ją wyzywa od ladacznic!” Czy Renata przyjmie en bloc jego przeprosiny wraz z oświadczynami? Czy biedna niewiasta samotnie wychowująca ich dziecko uczyni to kierowana uczuciem, czy wyrachowaniem? A nawet gdyby je przyjęła, to – abstrahując już od jej motywów – sama się skaże na nieusuwalne piętno, na codzienną wrogość, rodzinne przekleństwo wyrażone nienawistnym spojrzeniem Rity i ironiczną zimną wściekłością Leokadii. Czy ich niechęć rozleje się na tygodniowe maleństwo, które śpi u boku matki w jakiejś oborze? Może jest ułomne, może zdeformowane, bo dlaczegóż by hrabina nazwała je „ludzką glistą”?
Te smutne myśli towarzyszyły mu, gdy wjeżdżał do Pukowa. Zwolnił. Nad ciemnymi chatami szumiały drzewa targane przed – burzowym wichrem. Zza opłotków rozległo się szczekanie psów. Minął uśpioną wieś. W oddali szumiał potok Studeny, nad którym został niegdyś zmaltretowany. Rozterki, które go nachodziły w czasie tej podróży, uznał za słuszną karę, jaka mu się należała. I to wcale nie za wsadzenie za kratki niewinnego człowieka – nie, tu nie szarpały nim najmniejsze wyrzuty sumienia. Ocalił sam siebie, ponadto uważał, że dwadzieścia lat choćby za niezawiniony czyn to nie jest wcale za dużo dla zwyrodnialca, który ma na sumieniu pogromy i gwałty. Przygnębiające myśli były raczej karą za próżność i dumę, które czuł w sądzie podczas rozprawy. Zatrzymał samochód na podjeździe pałacu w Stratynie i w tym momencie zrozumiał, że każdy z jego czterech wykładów, podczas których z rozkoszą wsłuchiwał się we własne wymyślne frazy, napawał się niskim, aksamitnym tembrem swojego głosu, to były chwile przerażającej pychy, przejaw przeklętej hybris, za którą teraz karali go bogowie.
Zapukał do bramy pałacu. Otworzyła mu zaspana, owinięta w szlafrok służąca i na pytanie o Renatę Sperling wskazała mały murowany budynek gospodarczy, pewnie jakiś składzik na narzędzia, stojący w głębi pałacowego ogrodu. Popielski poszedł tam po trawie pokrytej wieczorną rosą. W jednej dłoni dzierżył teczkę z pieniędzmi i z materiałami Bójki, w drugiej – bukiet róż.
Zapukał raz. I jeszcze raz. Drzwi się otworzyły.
Stała w nich Renata Sperling w nocnej koszuli. Włosy miała zmierzwione od poduszki, oczy podkrążone od bezsenności. Za jej plecami, w świetle lampki naftowej, dojrzał czysto wysprzątany pokój, w którym niegdyś pewnie przechowywano narzędzia ogrodowe, a teraz stało dziecinne łóżeczko.
Wręczył jej bukiet kwiatów. Spojrzała na niego uważnie. Zdjął kapelusz i ukląkł przed nią na progu. Na jego głowie lśniły krople potu.
– Zostań moją żoną – powiedział cicho.
Wicher rozwiał koronę starej lipy, zaszumiał w wejściu do domku i rozkołysał skrzydłem otwartego okna. Rozległ się łoskot uderzenia o framugę. Z pokoju dobiegł zgrzytliwy, jakby blaszany płacz noworodka.
– Mam syna czy córkę? – zapytał.
– Kocham cię – szepnęła Renata, jakby nie słyszała jego pytania. – I wyszłabym za ciebie, ale ty zaraz cofniesz swoje oświadczyny.
– Dlaczegóż to?