Выбрать главу

12

KIEDY RENATA SPERLING WCHODZIŁA DO KNAJPY, potrącił ją zażywny jegomość w meloniku. Chciała go ofuknąć, ale ów ordynus popędził tak szybko w stronę Teatru Wielkiego, że i tak by nie usłyszał jej reprymendy. Dziewczyna spojrzała na szyld lokalu, upewniła się, że jego właścicielem jest L Gutman, i weszła do środka.

Pojawienie się samotnej kobiety wzbudziło u bywalców różne reakcje. Jakiś student podkręcił wąsa i poprawił krawat, inny przyczesał poślinioną dłonią przetłuszczone włosy, bomby piwa drobnych handlowców zawisły w drodze do ich ust, a dziwki, węsząc konkurencję, piorunowały ją wzrokiem. W knajpie zaczął się właśnie wieczorek taneczny i akordeonista zagrał skoczną piosenkę:

Za rogatki, by zabawić si, wybrałym raz, By tam mili i burzliwi swój przypendzić czas. Ja najsamprzód przy bufeci wypił wódki trzy, A tu panny już koło mni jak nad wodu mgły.

Niejeden z bywalców ruszył ku Renacie z zamiarem zaproszenia jej do tańca, ale ona omijała dansingowych amatorów i slalomem zmierzała ku człowiekowi, który najwyraźniej nie tylko nie chciał z nią tańczyć, lecz wręcz usiłował się przed nią schować za kotarą zasłaniającą drzwi do ustępu.

Rozumiała doskonale jego zachowanie. Nie chciał widzieć jej – świadka i przyczyny swego poniżenia. Być upokorzonym w oczach kobiety, niegdyś bezradnej uczennicy, teraz adresatki umizgów, przed którą kilka godzin wcześniej demonstrowało się siłę i nieugiętość – to dla prawdziwego mężczyzny otchłań wstydu, czarna noc. To wszystko dostrzegła w jego oczach ponad tydzień temu, gdy znalazła go nad potokiem Studenym. Jechała bryczką powożoną przez lokaja Stanisława Wiącka, gdy usłyszała wycie i ujrzała grupę ludzi otaczającą jakiś wielki tłumok w zakrwawionym prześcieradle. Miało ono posłużyć chłopom za nosidło dla rannego Edwarda Popielskiego. Kiedy przerażona stanęła nad nim, przestał wyć, szybko zacisnął zęby i powieki. Nie były one jednak całkiem szczelne, bo wytrysnęły spod nich łzy. Zaczął się lekko trząść i stracił przytomność.

Chłopi zanieśli go do bryczki i oddali Renacie tobołek z garniturem, który znaleźli na drzewie obok rannego mężczyzny. Stanisław Wiącek zmusił konie do tak szybkiego biegu, że godzinę później, gdy stały przed rohatyńskim Szpitalem Sióstr Miłosierdzia, piana spływała ze zmęczonych zwierząt. Ordynator doktór Bazyli Hilarewicz, opatrzywszy osobiście chorego, zatelefonował do Lwowa do mieszkania Popielskiego i poinformował roztrzęsioną Leokadię o poważnym pobiciu, jakiego doznał jej kuzyn. Złamanie nosa i ogólne obrażenia nie były jednak groźne dla życia. Liczne rany na plecach oczyszczono i zdezynfekowano. Po wstrzyknięciu surowicy zażegnano niebezpieczeństwo tężca.

Osiem godzin później, prawie nad ranem, zjawiła się w Rohatynie Leokadia Tchorznicka, naurągała Renacie i chciała wyrzucić ją z sali, każąc „wynosić się precz do Palestyny”, po czym zajęła miejsce przy łóżku Edwarda zwolnione przez Renatę. Ta cicho stanęła u wezgłowia.

Wtedy Popielski odzyskał przytomność, przyjął od siostry zastrzyk morfiny i – leżąc na brzuchu – spojrzał na Renatę z dołu. W jego przekrwionym oku dostrzegła wstyd. Nawet nie zareagował, kiedy z płaczem go pożegnała.

Poza nieudaną próbą schowania się za kotarę nie zareagował i teraz, kiedy zbliżyła się do niego, przepchnąwszy się przez rozochoconych biesiadników. Stał jak słup i wpatrywał się w blaszaną reklamę piwa okocimskiego. Podeszła do niego bardzo blisko.

– Jakże się pan czuje, panie profesorze? Czy już lepiej?

– Dobrze. – Wciąż na nią nie patrzył.

– Porozmawiajmy z dala od tego hałasu. – Rozejrzała się wokół i zatrzymała kelnera, który omijał gości z tacą pełną piwa. – Panie starszy, czy macie wy tutaj gabinety dla towarzystwa?

– Mamy – burknął kelner. – Ali to grand [31] kosztuji!

– No to pokaż pan gdzie!

– Ta chwileczki, paniuńciu złota, tylku tym kindrom [32] z Kliparowa browaru [33] nadam!

Kelner rozstawił kufle pomiędzy batiarami w apaszkach i poprowadził do gabinetu, w którym, jak wiedział Popielski, co zamożniejsi klienci urządzali imieniny lub gościli z panienkami.

Zainkasowawszy od Renaty złotówkę za godzinne wynajęcie dość obskurnego pomieszczenia z dwiema dziurawymi kanapami i oleodrukami na ścianach, ukłonił się w pas i niespecjalnie zdziwiony, że niczego nie zamawiają, uśmiechnął się do Popielskiego znacząco, cmoknął w powietrze i obiecał przyjść tylko wtedy, gdy państwo go wezwą specjalnym dzwonkiem.

– Jak pani mnie tu znalazła? – skrzywił się Popielski, któremu każdy ruch mięśni twarzy przypominał o złamanym nosie.

– No przecież nie dzięki pańskiej kuzynce. – Oczy Renaty zabłysły złowrogo. – Ona wzbrania się przed rozmową ze mną. Obarcza mnie winą za wszystko. I słusznie – teraz dostrzegł w nich łzy – ale nie gniewam się na nią… Wszystko mi powiedział stróż z pańskiego domu. Ze nie może pan wytrzymać w mieszkaniu, gdzie wszyscy się nad panem użalają… Ze chodzi pan tylko do tych restauracyj, gdzie mają telefon, bo może być potrzebny w razie czego… Że w knajpach tych znają numer do pana do domu… Że kiedyś pan chodził do Bombacha, ale ostatnio to tylko do Gutmana przy placu Gołuchowskich. Tyle mi powiedział…

Popielski przeklął w myślach głupi nawyk informowania stróża kamienicy o wyjściach do knajp. Czynił to na wyraźne życzenie Leokadii, która chciała go zawsze mieć w telefonicznym zasięgu, gdyby uległ napadowi epilepsji. Teraz nie chciał być w żadnym zasięgu. Milczał, ale nie unikał już wzroku Renaty.

– Niechże pan usiądzie, panie profesorze – powiedziała jego była uczennica. – Nie musi pan się opierać plecami o oparcie kanapy, wiem, że to bolesne… Może pan usiąść na brzeżku krzesła tak jak ja…

Popielski zrobił, co mu polecono. Spojrzał na jej krągłe uda, na których opinała się sukienka. „Teraz wszystko jest odwrócone – myślał – kobieta za mnie płaci, kobieta wydaje mi polecenia, gdzie siadać, co robić… Teraz wszystko jest na odwrót. Co powinienem zrobić, aby się dostosować do tej odwróconej konwencji?”

– Jest pan wciąż pod działaniem morfiny? – zapytała Renata, a kiedy twierdząco kiwnął głową, żachnęła się lekko. – Szkoda. Mogłabym zamówić wódkę, trochę by się pan odprężył. A tak, to chyba nie można…

Popielski nadal milczał. W myślach prowadził nieprawdopodobne analizy i stawiał osobliwe hipotezy. „Ta kobieta chce mnie upoić, a potem dosiąść. Ostro ugniatać. Ona dyktuje warunki, jest pewna siebie i świadoma swoich potrzeb. Widziała moje upokorzenie, wie, że jestem słaby jak dziecko. Może mnie obracać swoimi nogami jak marionetkę, jak bałwana. Kobiety wybierają i zdobywają mężczyzn. Wszystko jest teraz na odwrót”.

– Jest mi bardzo przykro, że poniósł pan takie straty zdrowotne i moralne… – Patrzyła mu prosto w oczy.

Kynopis, psiooka, przypomniało mu się greckie określenie bezwstydnej kokietki. Patrzy w oczy jak suka. Ona zdobywa mężczyznę, a nie mężczyzna ją. No to niech tak będzie! Na odwrót. A rebours!

Popielski zsunął się z krzesła i uklęknął przed Renatą. Była tak zaskoczona, że nie zdążyła powstać. Obie ręce wsunął jej pod sukienkę. Pod dłońmi poczuł mięśnie szczupłych łydek. Paznokcie przesunęły się ze szmerem po napiętych pończochach, opuszki palców pogłaskały nagie ciało nad podwiązką.

Wtedy jego twarz zapłonęła od siarczystego policzka, a on sam, pchnięty energicznie, oparł się plecami o stół i jęknął z bólu.

– Ja pan śmie! – krzyknęła Renata. – Jest pan wstrętny! Ohyda!

– Co, jestem gorszy od Bekierskiego?! – wrzasnął wściekle.

Renata gwałtownie wybiegła z séparé.

W knajpie umilkły rozmowy, ucichła muzyka. Popielski stał w drzwiach gabinetu i widział, jak zdenerwowana Renata Sperling rozmawia z jakimś fiakrem w cylindrze.