9
KIEDY UJRZAŁ RENATĘ SPERLING, w jednej chwili wybaczył jej prawie dwudziestominutowe spóźnienie. Wyglądała olśniewająco. Miała na sobie suknię do kolan, u dołu wyciętą w zęby, u góry – w kwadratowy i haftowany dekolt. Między piersiami zwieszał się sznur korali. Kiedy Edward zerwał się na równe nogi, aby się z nią przywitać, pomyślał, że chętnie choć na chwilę stałby się ową błyskotką położoną bezpiecznie wśród miękkich pagórków.
Patrzył na nią nieśmiało i zachowywał się niezgrabnie – jak przerażony uczniak w tingel-tanglu. Już od dawna nie miał do czynienia z kobietą, którą trzeba zdobywać powoli i cierpliwie. Już od dawna nie odczuwał takich nastrojów i oczarowań, których właściwe określenie nie chciało mu nawet przejść przez usta.
Nastrój zakłopotania udzielił się Renacie. Nie mogła się zdecydować na wybór dania, a potem, kiedy już je podano, sprawiała wrażenie, iż jest skonsternowana jego wykwintnym wyglądem. Milczała, niepewnie nadziewała na widelec kawałki pulardy z rożna podanej z kaszą perłową i szparagami i ledwo podnosiła do ust kieliszek wódki, by upić z niego kilka kropel. Edward jadł jarząbki z borówkami i ściśle kontrolował picie alkoholu. To nieustanne odliczanie liczby wypitych kieliszków irytowało go i krępowało.
Mówił głównie on. Jego wywody miały być w założeniu mieszaniną błyskotliwych dowcipów i komplementów. Pierwsze mu zupełnie nie wychodziły. Z drugich w końcu całkiem zrezygnował, ujrzawszy, iż Renata nie jest w najlepszym humorze. Nieopatrznym i zbyt pośpiesznym flirtowaniem mógł ją do siebie zrazić. Pozostawało mu albo zaprosić ją do tańca, albo poprowadzić miłą towarzyską konwersację, która by wzbudziła zaufanie dziewczyny i zupełnie zatarła niemiłe wrażenie po ich przedostatnim spotkaniu. Ponieważ jego umiejętności taneczne były bardziej niż skromne, postanowił chwycić się ostatniego sposobu. – Proszę mi opowiedzieć – uśmiechał się, kręcąc sygnetem wokół palca – co pani robiła przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy?
– Po maturze wyjechałam do Krakowa, do krewnych. – Widać było, że ten temat rozmowy nie wzbudza specjalnego entuzjazmu młodej kobiety. – I tam ukończyłam kursą handlowe. A potem już tylko pracowałam – to tu, to tam… Jako buchalterka. Ostatnia moja posada była u Bekierskiego…
Na dźwięk tego nazwiska Popielski natychmiast stracił resztki sztucznego dobrego humoru. Nie przychodziło mu do głowy, jaki temat mógłby teraz poruszyć. Milczał zatem ponuro i palił papierosa. Nie wiedział, czym ma zająć ręce, kiedy już skończy palić. Może się napić? Karafka z mrożoną wódką zachęcała, by ją chwycić i przechylić, lecz było to kuszenie szatańskie i mogło grozić utratą kontroli.
– Mogę panią poprosić do tańca? – zapytał w końcu zdesperowany.
– Tak, za chwilę – odpowiedziała. – Tylko przypudruję nosek
Po chwili wróciła z toalety i spojrzała na niego wyczekująco.
Wstał i żwawo ruszył na parkiet z młodą towarzyszką. Na szczęście zagrano walca wiedeńskiego, którego rytm wyczuwał chyba najlepiej.
Podtrzymywał ramieniem lekko odchyloną Renatę i walcując po sali, wracał wspomnieniami do szczęśliwych lat studiów wiedeńskich, kiedy to właśnie w walcu zdobył kobietę swojego życia, Stefanię, której po kilku latach, już we Lwowie, wsunął obrączkę na serdeczny palec. Te dźwięki walca wiedeńskiego szumiały mu w głowie, gdy rok później siedział przy jej łożu śmierci, które było jednocześnie łożem narodzin Rity.
Te myśli towarzyszyły mu i w tańcu, i potem, kiedy znów zasiedli za stołem. I tak Popielski opowiedział Renacie historię swojego życia: mówił o studiach w sercu cesarsko-królewskiego imperium, o grze w szachy i w karty na pieniądze w wiedeńskich kawiarniach, dzięki czemu mógł tam żyć ponad stan, o wojnie i o rosyjskiej niewoli w dalekim Niżnym Nowogrodzie, o fascynacji matematyką i językami starożytnymi. Mówił też o Stefanii, o Leokadii, o której całe miasto plotkowało, że „żyje z nim na wiaderku”, i o ukochanej Ricie, której wspomnienie nieoczekiwanie wywołało u niego łzy, jakby swego dziecka nie widział od lat.
Był pewien, że nie nudzi Renaty swoimi opowieściami biograficznymi. Był również święcie przekonany, że w najmniejszym stopniu nie pomogą mu one zawrócić jej w głowie na tyle, by ją uwieść. Pozbył się zresztą tych pragnień. Snuł swoje historie wyłącznie po to, by unikać owego kłopotliwego milczenia, które zapadało co chwila na początku ich spotkania. Zachowywał spokój właściwy dojrzałym mężczyznom, dla których zyskiem jest już spędzenie wieczoru w towarzystwie młodej, pięknej kobiety i którzy jego ewentualne ukoronowanie w postaci wspólnej nocy uznają za dobry los wygrany na loterii, za ziarno dla ślepej kury.
– Nie wspomniał mi pan o jednym – zauważyła Renata, kiedy w pewnym momencie umilkł. – O swojej pracy w policji. Lubił pan ją?
– Wciąż ją lubię. – Uśmiechnął się. – Od niedawna wykonuję pracę quasi-policyjną. I czuję ją nawet na swym grzbiecie i nosie.
– Przepraszam. – Renata oblała się rumieńcem. – Nie powinnam o tym mówić. To wszystko przeze mnie…
Popielski zdał sobie sprawę, że nigdy jej do siebie nie przekona, jeśli będzie u niej wywoływał poczucie winy. Zganił się w myślach za głupią wypowiedź i gorączkowo zastanawiał się, jak obrócić ostatnie kwestie w żart. Niestety, nie przychodził mu do głowy żaden dowcip, żaden bon mot, żaden kalambur.
– Podobnie jak ja jestem bezsilny wobec pani przeznaczenia – nagle go olśniło – tak i pani jest bezsilna wobec swojego losu i wobec mojego przeznaczenia. Wszyscy jesteśmy bezsilni wobec jakiegokolwiek fatum. Ono zawsze nas pokona. Moje tylko czeka cierpliwie, aż pani skapituluje. – Obszedł stół dokoła i ukłonił się jej, wyciągnąwszy rękę.
– Zatańczmy. – Uśmiechnęła się w zamyśleniu. – I pójdę już!
Następnym tańcem był fokstrot, którego Popielski nie znosił. Mylił co chwila krok, odchylał się komicznie do tyłu, patrząc w pomalowany freskami sufit, i nawet nie spojrzał na swoją partnerkę, aby nie ujrzeć rozbawienia w jej oczach. Kiedy się już skończył ten nieszczęsny taniec, odetchnął z ulgą, odprowadził Renatę do stolika i skinął na kelnera, aby uregulować rachunek.
Po wyjściu z lokalu szli powoli. Obustronne skrępowanie rozpłynęło się w rześkim poburzowym powietrzu. Milczenie nie było już kłopotliwe. Rozgościło się pomiędzy nimi jak łagodna zaduma przyjaciół – kiedy każdy z nich myśli o swoich sprawach i spogląda wokół spokojnym, niewidzącym wzrokiem. Tak i on spoglądał teraz na piękne przeszklone kamienice na Sykstuskiej, a ona pod nogi – by na nierównym chodniku nie uszkodzić pantofelków.
Stanęli przed kamienicą na Lindego. Popielski znów pochylił się nad wiotką dłonią Renaty. Przycisnął usta do gładkiej skóry i drobnych kostek jej ręki.
– Dziękuję za miły wieczór. – Uśmiechnęła się i zaczęła mówić bardzo cicho, z obawą patrząc na ciemne okna kamienicy. – Odpoczęłam od moich codziennych zgryzot. Od mojej współlokatorki, dziewczyny nieprzewidywalnej i trochę samolubnej, od mojej gospodyni, która nieustannie biega do kościoła i wylicza nam zużycie światła… A pan choć trochę wypoczął tego wieczoru od zgryzot?
– Marzę o tym – powiedział dobitnie, patrząc jej przenikliwie w oczy – aby za sprawą pani mieć ich jeszcze więcej. Każdy pani kłopot jest moim kłopotem. Jestem tu po to, aby je usuwać! – Jest pan pyłkiem miotanym przez wiatr mojego losu – powiedziała Renata nieco melodramatycznie, wspięła się na palce, dłoń oparła na jego ramieniu i pocałowała go w policzek.
Popielski stał i patrzył, jak wchodzi do bramy. Nie wiedział, czy policzek go pali od niedawnych ciosów, czy od pocałunku dziewczyny, nie był pewien, czy muzyka, którą słyszy, to złudzenie umysłu podnieconego alkoholem, czy może wszystkie lwowskie anioły śpiewają magnificat.
10
EDWARD POPIELSKI PO POWROCIE DO DOMU wciąż słyszał anielskie pienia. Pocałunkiem w policzek przywitał się ze smutną i milczącą Leokadią, smoking i muszkę zamienił na bonżurkę i fular, po czym zasiadł z papierosem za biurkiem i otworzył jeszcze raz notatki, słowniki, a nawet niemiecką książkę o kwadratach magicznych, którą dzisiaj był wypożyczył krótko przed audiencją u komendanta Grabowskiego z nie najlepiej mu się kojarzącego Zakładu Filologii Klasycznej. Alkohol całkiem już mu wyparował z głowy, podobnie jak upojenie wywołane pocałunkiem Renaty. To ostatnie zdarzenie nie tylko nie pogrążyło go w odmętach słodyczy, wręcz okazało się przemożnym impulsem do działania. Uświadomił sobie nagle, że tylko wytężoną pracą umysłową może rozszyfrować komunikaty Hebraisty, co przywróci mu policyjną, dobrze płatną posadę, a ta z kolei pozwoli mu stanąć na nogi i jeszcze przychylniej do siebie usposobić piękną kobietę, która teraz potrzebuje wsparcia i opieki. Rzucił się tedy do studiowania niemieckiego dzieła. Lwowskie anioły opiewały teraz nie Deum magnificum [55], lecz ąuadratum magicum [56].