Выбрать главу

Leokadia stała w drzwiach i obserwowała kuzyna pogrążonego w pracy tak intensywnie, że nawet nie zauważył jej wejścia.

– Pukałam, ale chyba nie słyszałeś – powiedziała, kiedy w końcu ją zauważył i odwrócił ku niej nieco poirytowany wzrok. – Nie przyjdziesz do salonu? Układam właśnie pasjansa, ale on nigdy nie wychodzi w samotności.

– To paradoksalny pasjans. – Edward uśmiechnął się do niej. – Wszak to właśnie gra dla samotnych. A ten potrzebuje jakichś fluidów od drugiego człowieka?

– Tak, druga osoba jest niezbędna – potwierdziła Leokadia. – Ja znam dobrze tę grę. No, weź swoją książkę i posiedźmy razem! Wtedy mi ten pasjans wyjdzie.

– Nie mogę, Lodziu. – Jego oczy znów powędrowały w stronę książki, której spis treści właśnie uważnie studiował. – Mam bardzo pilną pracę…

– A co robisz? – Zajrzała mu przez ramię. – To kwadraty magiczne? – zapytała, widząc łaciński kwadrat „Sator Arepo”.

– Tak. – Edward włożył do książki zakładkę i spojrzał uważnie na kuzynkę. – Wiesz coś o tym?

– Wiem dużo zwłaszcza o jednym z nich. – Uśmiechnęła się blado. – Ale powiem ci tylko wtedy, kiedy przyjdziesz do mnie do salonu.

– Przykro mi – Edwarda ogarnęło silne zniecierpliwienie – ale mam pilną pracę i nie mogę ci towarzyszyć.

Leokadia usiadła bezradnie na fotelu koło biurka i lustrowała przez minutę uporządkowany gabinet kuzyna: notatki rozłożone na blacie w postaci wachlarza, fiszki ułożone w równy stosik, dwa kałamarze – jeden z niebieskim, drugi z czerwonym atramentem, książkę leżącą na podpórce, słowniki ustawione od najmniejszego do największego, potężną czterodrzwiową bibliotekę i wiszące nad nią dwa osiemnastowieczne sztychy. Jeden z nich przedstawiał śmierć Sokratesa, drugi – pochodzący z jakiegoś dzieła matematycznego – kulę wpisaną w walec. Spojrzała w nieco zirytowane piwnozielone oczy Edwarda. Wstała, a jej smukła sylwetka przybrała w jego oczach kształt znaku zapytania. Podeszła do zaścielanego dokładnie łóżka i nerwowym ruchem odrzuciła kołdrę. – Wiedziałam, że tak będzie – powiedziała sucho. – Że gdyby podnieść twoją kołdrę, to prześcieradło byłoby tak naciągnięte, że moneta by się od niego odbiła. Wszystko dobrze zorganizowane, wszystko zapięte na ostatni guzik, wszystko napięte jak twoje prześcieradło. – Patrzył na nią ze wzrastającym zdumieniem. – Znam się na kwadratach magicznych – warknęła. – A najbardziej na jednym z nich. To kwadrat liczbowy. Widnieje on na sztychu Durera. Dodaj liczby w każdej kolumnie, dodaj liczby w każdym wierszu i dodaj liczby po przekątnych. Wyjdzie ci zawsze 34. – Popielski szybko zapisał ten wynik na fiszce. – A teraz mam dla ciebie zagadkę – Leokadia złowrogo podniosła głos. – Wiesz, jaki jest tytuł tego obrazu? Sprawdź, a czegoś się o mnie dowiesz, ty egoisto!

Wyszła szybkim krokiem z gabinetu kuzyna. Edward odetchnął z ulgą i zaczął gorączkowo przeglądać książkę. Po kilku minutach trzasnął się dłonią w czoło, wstał gwałtownie i pobiegł do salonu. Był pusty. Na stole leżały porozrzucane karty. Pasjans nie wyszedł.

Popielski zapukał do drzwi sypialni Leokadii. Odpowiedziała mu cisza. Nacisnął klamkę, stawiła opór. Drzwi były zamknięte. Wrócił do swojego gabinetu, usiadł przy biurku. Patrzył na jedną ze stronic otwartej książki. Widniał na niej sztych Durera z magicznym kwadratem. Tytuł obrazu brzmiał Melancholia.

11

NASTĘPNEGO PORANKA O GODZINIE SZÓSTEJ RANO służąca Popielskiego Hanna Półtoranos zaczęła śpiewać godzinki. Był to jej codzienny rytuał, który Leokadia z trudem tolerowała, jej kuzyn zaś wręcz przeciwnie – aprobował bez zastrzeżeń jako jedną z ważnych cech decydujących o niezmienności otaczającego go świata. Edward słyszał je często przez sen i tą właśnie drogą nauczył się na pamięć pochwalnych inkantacyj i wyszukanych porównań odnoszących się do Matki Boskiej. Był ponadto przekonany, że melodyjna płynność śpiewu Hanny korzystnie wpływa na ciągłość jego spania.

Tego poranka to przekonanie w pełni się potwierdziło, ponieważ nagłe urwanie przez Hannę śpiewnych uwielbień natychmiast wyrwało Popielskiego z ledwie dwugodzinnego snu. Otworzył oczy i nasłuchiwał. Z oddali, od strony drzwi wejściowych dobiegał jakiś cichy głos, którego identyfikację uniemożliwiały gniewnie pomruki i sapania Hanny. „Pewnie jakiś włóczęga” – pomyślał Popielski i odwrócił się na drugi bok. Ale dyskusje przy drzwiach trwały zbyt długo, z żebrakiem Hanna rozprawiłaby się jak zwykle – krótkim i wzgardliwym słowem. Tymczasem służąca stopniowo podnosiła głos i tłumaczyła coś ostro natrętowi. W jej wywodzie Popielski wyłowił kilkakrotnie wypowiedziane zdanie „pan śpi”. Wstał z łóżka i otworzył drzwi swego gabinetu.

– Proszę go obudzić – usłyszał.

– On śpi zawszy du południa – Hanna sapała gniewnie.

– Zapewniam, że na wieść, że to ja, natychmiast się obudzi, no widzicie, droga gosposiu, już nie śpi.

W drzwiach stała Renata Sperling i patrzyła na Popielskiego z lekkim uśmiechem. U jej stóp leżała potężna tekturowa waliza. – Tak – odezwał się cicho. – Przyjmę tę panią. Niechże Hanna poprowadzi panią do salonu, poda kawy, a ja zaraz przyjdę. I na miłość boską – podniósł nieco głos – niech mi tu Hanna nie krzyczy, bo obudzi cały dom!

Trochę zły sam na siebie za to dość obcesowe potraktowanie długoletniej służącej, Popielski zrzucił koszulę nocną i szlafmycę, która pewnie tak rozbawiła Renatę. Wciągnął na siebie domowe spodnie i podkoszulek, na to wszystko zaś włożył długą bonżurkę, przewiązał się paskiem i ruszył do salonu. Na jego ulubionym fotelu pod zegarem siedziała Renata. Po jej rozbawieniu nie było nawet śladu.

– Co się stało? – Usiadł na drugim i nadaremnie rozglądał się za papierosem.

– Pani Zimorowiczowa wyrzuciła mnie z mieszkania – w oczach Renaty zabłysły łzy – za to, że, jak powiedziała, spotykam się z mężczyznami…

– Widziała mnie z panią wczoraj wieczorem przed domem, czy tak?

– Tak.

– I ma pani pewnie za złe, że mnie pani wtedy pocałowała, tak?

– Tak. – Renata spuściła wzrok. – Wyzwała mnie od ostatnich rozpustnic żyjących z kontaktów z bogatymi bandytami…

– Mnie wzięła za bandytę? – Popielski uśmiechnął się i odebrał od Hanny tacę z dzbankiem i z filiżankami.

– Gorzej – szepnęła Renata. – Wzięła pana za mojego opiekuna, za człowieka, który mną frymarczy, za…

– Alfonsa – dokończył Popielski.

Renata umilkła i siedziała ze spuszczonym wzrokiem. Nie miała makijażu, a i tak jej cera była gładka i jasna jak porcelana, nie miała pantofli na wysokim obcasie, które wysmuklają zwykle łydkę, a i tak kształt jej nogi był nienaganny, miała na sobie tylko skromną prostą sukienkę, a i tak Popielski czuł w lędźwiach, jakby przed nim siedziała królowa haremu w podwiązkach i w koronkowej bieliźnie.

– Pomogę pani, panno Renato – powiedział poważnie. – Umieszczę panią u mojego znajomego na Kleparowskiej. Będzie pani mogła tam mieszkać, dopóki nie znajdzie się czegoś odpowiedniejszego…