– Coś mi się tu nie zgadza – mruknął Popielski, wskazując na początek notatki. – Znam pismo hebrajskie i widzę numer 32-41 jako lamed-bet-mem-alef. Ale tu jest jeszcze jakiś inny numer… Bardzo duży… Co tu jest napisane oprócz lamed-bet-mem-alef?
– To nie jest żaden numer, tylko nazwisko „Zaremba”. Gdyby to był numer, to wynosiłby… Proszę poczekać, niech policzę… Ale potem naprawdę muszę już pędzić… Spieszę się bardzo…
Jaffo wypisał na kartce w słupku – najpierw po polsku nazwisko „Zaremba”, obok to samo w jidysz, a następnie obdarzył każdą hebrajską literę wartością liczbową.
– Gematria nazwiska „Zaremba” wynosi 321 po dodaniu 7 + 1 + 200 + 70 + 40 + 2 + 1. To do widzenia…
– Zaraz, zaraz, poczekaj – Popielski się zamyślił. – Gematria to jest, o ile pamiętam, wartość liczbowa wyrazów, tak? Hebrajskie litery jakiegoś nazwiska mają wartość liczbową, a zatem gdyby je oznaczyć liczbami i dodać jedną do drugiej… Potrafisz mi coś szybko policzyć? Ja ci podam wyraz, a ty mi w pamięci policzysz jego gematrię! Do roboty!
– Mogę to zrobić, ale może kiedy indziej… – Jaffo nerwowo spojrzał na zegarek.
Popielski patrzył długo bez słowa na swego rozmówcę. Otarł ręką spocone czoło i zrobiło mu się nagle przykro z powodu poniżenia, jakiemu za chwilę musiał poddać chłopaka. Było to jednak nieuniknione. Kiedy wyczuł trop, świat przestawał istnieć, blakły sympatie i antypatie, znikały względy towarzyskie i konwenanse. Pozostawało śledztwo – brutalne, celowe i nieubłagane.
– Posłuchaj, szmajdełesie, cioto pejsata. – Nabrał tchu. – Posłuchaj mnie uważnie. Wyjdziesz wtedy, kiedy ci na to pozwolę, rozumiesz? Chyba że chcesz, abym poszedł do twoich i powiedział, że Icchok Jaffo jest sodomitą…
W oczach młodego człowieka pojawiły się łzy.
– No to teraz siadaj tu i rachuj, ale już! Najpierw nazwisko „Luba Bajdyk”, a potem „Lija Koch”. Ile wynosi ich gematria?
– To zależy, czy zapiszę te nazwiska w jidysz, czy w biblijnym hebrajskim. – Jaffo nieco się uspokoił i usiadł na łóżku obok Popielskiego.
– W biblijnym hebrajskim.
– No tak, ale jest jeszcze pewien problem. Na końcu imienia „Luba” czy „Lija” może być „he”, którego się nie wymawia… A „he” ma też swoją wartość… Nie wiem, jak to panu wytłumaczyć… A ponadto niektóre samogłoski mogą być oddane przez „waw” lub „jod”…
– Wiem, co to jest „h” nieme. – Popielski uśmiechnął się przyjaźnie. – Postępuj inaczej niż w wypadku nazwiska „Zaremba”, czyli pisz po hebrajsku, nie w jidysz. Tu nie uwzględniaj „h” niemego ani żadnych samogłosek! Sprawca używa wyłącznie spółgłosek, to też tak zrób! – powiedział, zdając się nie widzieć zdumienia, jakie się pojawiło na twarzy Jaffa na wzmiankę o jakimś „sprawcy”. – No, licz, chłopcze, i puszczę cię do synagogi!
Żyd policzył i pokazał wynik Popielskiemu.
– I tu, i tu gematria wynosi 68 – oznajmił. – Błagam pana, czy mogę już iść?
– Niechże pan idzie! – mruknął Popielski. – Dziękuję…
Chłopak podszedł powoli do drzwi, otworzył je, a potem odwrócił się do Popielskiego.
– Pan mi groził – powiedział poważnie – a ja przykryłem pana kocem, by nie było mu zimno.
Popielski wyciągnął do niego rękę na pożegnanie i oparł się o ścianę. Nie usłyszał jego skargi, nie zauważył nawet tego, że chłopak położył klucze na podłodze i wyszedł szybko z pokoju, nie podawszy mu ręki. Nie o nim Edward teraz myślał ani o Renacie Sperling, która dokądś wybiegła prawie pięć godzin temu i dotąd nie wróciła. Przed oczami migały mu hebrajskie litery, kwadraty magiczne i matematyczne macierze. Sięgnął po pióro, wynotował z pamięci zapisy Hebraisty, rozpisał je w odpowiedni sposób, a potem zaczął wykonywać różne działania arytmetyczne. Następnie wyszedł do przedpokoju, zabrał stamtąd książkę telefoniczną, którą długo wertował. Po dwóch godzinach tej pracy ubrał się pośpiesznie i wybiegł. Po czterech godzinach wrócił do domu. Przywitawszy się zdawkowo z Leokadią i Ritą, chwycił za słuchawkę. Zatelefonował do mieszkania Szaniawskiego. Nikt nie odebrał. Wykręcił teraz numer zapisany mu przez Icchoka Jaffa.
Usłyszawszy w słuchawce głos Zaremby, pozdrowił przyjaciela.
– Szukaliśmy matematyka na całej ulicy – powiedział Wilek. – Znaleźliśmy nauczyciela matematyki i nauczyciela fizyki. Obaj mają niepodważalne alibi. Klops. Nie mamy mordercy. Ale mamy jego następną ofiarę – powiedział Popielski. – Potencjalną ofiarę.
LICZBA MĘDRCA
Zrachujcie trupy – ja zliczyłem ducha.
Cyprian Kamil Norwid, Wzroki. Przypowieść
1
KOMENDA WOJEWÓDZKA POLICJI PAŃSTWOWEJ we Lwowie dysponowała kilkoma niewielkimi mieszkaniami położonymi w ważnych, newralgicznych punktach miasta, najczęściej w centrum jakiejś dzielnicy lub przy głównym trakcie komunikacyjnym. Lokatorzy tych wynajmowanych mieszkań nie tylko nie wzbudzali żadnych podejrzeń właścicieli nieruchomości, lecz wręcz przeciwnie – obdarzano ich zaufaniem. Byli to najczęściej poważni panowie zatrudnieni na solidnych państwowych posadach. Ich bezżenny stan gwarantował, iż inni lokatorzy nie będą narażeni na krzyki dzieci i na kuchenne wyziewy, a staranny ciemny ubiór odsuwał podejrzenie o pijaństwo czy też o niemoralne prowadzenie. Żaden kamienicznik nie wątpił w to, że dokument o zatrudnieniu jego lokatora w namiestnikostwie lub w Polskiej Agencji Telegraficznej jest prawdziwy. Żadnemu do głowy by nie przyszło, że natychmiastowe podłączenie linii telefonicznej do świeżo wynajętego mieszkania świadczy, iż nowy lokator jest policyjnym tajniakiem. Raczej byliby skłonni uważać, że kontakt ze światem jest konieczny w wypadku odpowiedzialnego urzędnika służbisty, który w każdej chwili może być wezwany przez swojego szefa do ważnych zadań. Ci nowi lokatorzy, zaufani ludzie z różnych instytucji policyjnych, nie narzekali na maskaradę, do której byli zmuszeni, ponieważ ich incognito było hojnie opłacane – ich wynagrodzenie wynosiło, ściśle mówiąc, połowę czynszu. Za to musieli natychmiast i bez zastrzeżeń spełniać żądanie ulotnienia się na bliżej nie ograniczony czas i pozostawić swe mieszkanie do dyspozycji władz. Tak oto ich kwatera zamieniała się w tajny lokal policyjny, gdzie dokonywano głęboko zakonspirowanych działań.
Instalator pan Stefan Pokrzywka, pracujący w dziale technicznym Komendy Wojewódzkiej, otrzymawszy wczoraj po południ stosowne polecenie, opuścił swoje mieszkanie na ulicy Grunwaldzkiej 4. Uczynił to bez szemrania i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku na rozkaz naczelnika Urzędu Śledczego.
– Zanim pozostawicie nam lokal – ton Kocowskiego był kategoryczny – macie zaopatrzyć mieszkanie w szkolną tablicę i kredę. Weźcie z jakiejś szkoły! W razie trudności dyrektor szkoły niech dzwoni do mojego sekretariatu, a tam potwierdzą waszą policyjną tożsamość.
Pokrzywka zaopatrzył mieszkanie w potężną tablicę i zapas kredy, które to przedmioty wypożyczył z pobliskiego gimnazjum żeńskiego imienia Królowej Jadwigi – za pokwitowaniem i nie bez trudności przewidzianych przez Kocowskiego. Opuścił potem swój lokal, sądząc, że tablica posłuży do zaprezentowania jakiegoś planu policyjnych działań skierowanych – jak był przekonany – przeciwko komunistom czy innym wywrotowcom.