Выбрать главу

Inżynier Bajdyk wpatrywał się teraz w głowę matematyka zwisającą nad beczką oleju pędnego i myślał o uczuciach matki. Przypomniał mu się jeden z jej nielicznych listów, adresowanych nieudolnym pismem i wysyłanych na naftowe pola w Teksasie. „Poznałam miłego pana. Trochę młodszy ode mnie”. Bajdyk wspominał teraz jej słowa i ze spokojem wpatrywał się w czubek jego głowy. W rozległy płat skóry porośnięty włosem przypominający italski but. „Nazywam go moją Myszką” – pisała matka.

Spojrzał teraz na nogi Bójki przymocowane pod sufitem i analizował słowa, które usłyszał, zanim jeszcze go zakneblował. – Za co chce mnie pan torturować? Ze zabiłem tę młodą Żydówkę? Była pańską kochanką? Nie, widzę, że nie za to… Za to, że zabiłem pańską matkę… No cóż… Ona wiedziała, że niedługo umrze. Prosiła, abym skrócił jej cierpienie. Gwóźdź wbity w mlecz zabija momentalnie, a ja wiedziałem, jak dotrzeć do jej mlecza. Znam się trochę na anatomii… Zabiłem z miłości. Zaprosiłem ją na ten strych… „Czeka tam na ciebie niespodzianka” – zapewniałem… A tam czekała na nią dobra śmierć… Któż mógł ją bezpieczniej przewieźć na drugi brzeg niż ja – człowiek, którego na tej ziemi najbardziej ukochała?

„Nie powinien był tego mówić – myślał Bajdyk, patrząc teraz w mrugające oczy Bójki. – Nie powinien mówić, że moja matka kochała bardziej jakiegoś przybłędę niż rodzonego syna”. W jego przeklętych słowach usłyszał nocne pojękiwania matki i sapanie kolejnych „wujków”. Usłyszał swój płacz, gdy budził się nocą i wspinał na jej łóżko, z którego zrzucała go jednym kopnięciem.

Ciężko oddychając, wszedł na stół, który zatrzeszczał i rozkołysał się pod jego ciężarem. Sięgnął po linę, rozplątał węzeł i zaczął powoli opuszczać ciężar. Głowa Bójki zbliżała się do powierzchni oleju. Wiszący patrzył na Bajdyka rozpalonym wzrokiem – na jego stopy pokryte brudem, który wżarł się już w skórę, na goły brzuch wylewający się znad paska spodni, na siwą szczecinę na policzkach, na zrogowaciałe palce rytmicznie popuszczające linę.

„Tak wygląda Charon” – pomyślał Bójko i zanurzył się w ciemnych odmętach Styksu.

10

POPIELSKI ODSUNĄŁ SZACHOWNICĘ, na której od godziny ćwiczył rzadko już dziś rozgrywaną partię włoską. Odsłonił okno. Poranek był dość chłodny i rześki. Przez drzwi gabinetu słyszał, jak Hanna na jego polecenie napuszcza wody do wanny i zaczyna swoje codzienne godzinkowanie – głosem zrazu cichym i zawstydzonym, który za chwilę spotężnieje i wywoła u Leokadii przelotną migrenę.

Plan, który powziął w mieszkaniu Bójki, był bardzo ryzykowny – jak gra kombinacyjna, którą zastosował w ostatniej partii z samym sobą. Rozsądek podpowiadał mu, by oddać domniemanego mordercę policji, honor i złożona obietnica – by go oddać Bajdykowi. Z tym drugim wiązało się zagrożenie, że w razie wykrycia całej intrygi przez Kocowskiego na zawsze może się pożegnać z pracą w policji, nie mówiąc już o możliwym procesie sądowym za utrudnianie pracy organom porządku publicznego. Miało ono jednak niezaprzeczalny plus: dotrzymałby słowa danego inżynierowi, ocalił swój honor i zainkasował od niego potężne, „generalskie” honorarium. „Mam zatem mordercę i wracam do policji! Nawet jeśli nie potwierdzi on swej winy na oficjalnym policyjnym przesłuchaniu i wbrew mocnym poszlakom będzie się upierał przy swej niewinności, to i tak»sprawa Hebraisty«, a może lepiej»sprawa kwadratów magicznych«, będzie moim sukcesem. Wina Bójki jest aż nadto oczywista: znał obie ofiary, z jedną i z drugą łączyły go stosunki intymne, zdjęcia pornograficzne i sam wygląd predestynują go do miana zboczeńca. A przede wszystkim tworzył kwadraty magiczne, swoiste nekrologi swoich ofiar! Czegóż chcieć więcej? No, może tylko przekonującego motywu… Ale to sprawa sądu, nie moja. Ja swoje zadanie wykonałem: dostarczyłem podejrzanego. Co mnie to obchodzi, czy sąd uzna go za szaleńca, który morduje, by potwierdzić wydumane i nie do końca jasne teorie, czy za wyrachowanego zbrodniarza, który z tychż powodów na zimno zaplanował swe zbrodnie? Ważne, by nie puszczono go wolno, a to jest niemożliwe! Co mnie do tego, jaki dostanie wyrok o ile tylko go skażą? Jutro usłyszę triumfalne dzwony – myślał w uniesieniu – kiedy będę ściskał rękę komendantowi Grabowskiemu wręczającemu mi policyjną blachę. A potem miną dni, miesiące, a może lata, a ja cierpliwie będę czekał, aż nadejdzie właściwy moment na złożenie nieoczekiwanej nocnej wizyty Józefowi hrabiemu Bekierskiemu”.

Wszedł do łazienki, zrzucił na podłogę lekki jedwabny szlafrok i spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Złamany nos upodabniał go do boksera. Odwrócił się bokiem do lustra i z zadowoleniem stwierdził, że brzuch stracił swoją wypukłość. Stanął tyłem do swego odbicia, podniósł dłoń z małym lusterkiem i oglądał w nim przez chwilę plecy. Były pokryte sinoróżowymi wypukłymi bliznami, a brzegi ran pozostawionych przez zardzewiałe kolce drutu przypominały osobliwy rdzawy tatuaż. Wszedł do wanny, usiadł na piętach i odkręcił kurek prysznicu.

W przedpokoju zadzwonił telefon, Hanna przerwała śpiew. Popielski zakręcił kran. Usłyszał lekkie pukanie do drzwi.

– To bardzu ważny – szepnęła Hanna do dziurki od klucza. – Dzwoni pan Bajdyk On musi trochi zapaćkany [69]… Ja jemu powiedziała…

– Już wychodzę! – krzyknął. – Niech Hanna odłoży słuchawkę na stolik! Słyszy Hanna? Na stolik, nie na widełki!

Włożył szlafrok i wyszedł do przedpokoju, zostawiając za sobą mokre ślady ku zgrozie Hanny, która patrzyła na wszystko z niedowierzaniem.

– Teeen, jak mu taaam, cholera, teeen Bójko… Zdechł jak pies – Popielski usłyszał bełkotliwy głos Bajdyka. – Nie wieem, jak to się stało…

– Przyznał się do winy?

– Taak, i jedną, i druugą ukatruupił… A pootem gadał, że winni są dzieeennikarze…

Winni czego?

– No jak, kurwa, czego?! – Bajdyk w swym krzyku przestał przeciągać sylaby. – Ich śmierci…

– Wytłumacz to bliżej!

Rozległ się sygnał ciągły. Popielski wcisnął widełki.

– A widzi pan, że to jakiś nachirany [70] łachabunda [71]! – krzyknęła Hanna triumfująco. – Bih mel [72] A pan takich śladów tu mokrych narobił!

„Współudział!” – szepnął jakiś demon w głowie Popielskiego. Dostarczenie mordercy ofiary to współudział. Zagrożony karą wielu lat więzienia. Oparł się o ścianę i zamknął oczy. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Teraz trzeba dostarczyć sądowi innego zabójcę. Trzeba ocalić samego siebie.

Sięgnął po telefon. Połączył się z Bajdykiem i wypowiedział jedną tylko frazę.

– Podwaja pan „generalskie” honorarium.

– Taaak jest, szefuuńciu. Dziesięć tysiaaaczków – odpowiedział inżynier.

– A potem jeszcze więcej. Dużo więcej, rozumiesz? Bardzo dużo kosztuje wywinięcie się od stryczka.

– Ile tyyylko chcesz…

– Będę niedługo. Nie ruszaj się z domu.

Popielski starannie się ogolił i jeszcze staranniej ubrał. Włożył jasnopopielate popelinowe spodnie i beżowe trzewiki z guziczkami. Perłowego krawata nie zaciągał do końca pod kołnierzykiem białej koszuli. Na ramiona narzucił lnianą marynarkę, na głowę – biały włoski kapelusz.