Swojego antysemityzmu Bekierski najokrutniej dowiódł nie tylko słowem, ale i czynem. W marcu roku 1915 jako carski oficer nadzorował pogrom Żydów w Lubaczowie, co było połączone – rzecz wyjątkowo odrażająca – z kilkoma gwałtami zbiorowymi, jakich dokonano na dwóch żydowskich kobietach i czterech dziewczynkach. Za ten czyn został on wyrokiem sądu wojennego – obradującego pod przewodnictwem dowódcy III Armii generała Radka Dimitrijewa – przeniesiony do garnizonu karnego na Kaukazie.
A teraz powróćmy do procesu. Rozpoczął się on dopiero 25 maja 1931 roku, prawie rok po aresztowaniu oskarżonego. Ta zwłoka spowodowana była ciężką chorobą serca Józefa Bekierskiego, co uniemożliwiło mu przebywanie w areszcie śledczym. Zamiast w tym ponurym miejscu oskarżony spędzał swe dnie (oczywista pod nadzorem policyjnym) w luksusowym pomieszkaniu w prywatnym zakładzie doktora Karola Isakowicza.
Proces rozpoczął się zaprzysiężeniem ławy przysięgłych, a następnie głos zabrał prokurator Włodzimierz Szumiło. Ten krótko przedstawił oskarżenie, po czym do akcji przystąpił obrońca, mecenas Wacław Bechtold-Smorawiński. Jego cała aktywność koncentrowała się na podważeniu zeznań głównego świadka oskarżenia, jakim był Edward Popielski. Sławny adwokat wygłosił jedną z najbłyskotliwszych mów wstępnych, jakie słyszałam. Opierała się na paradoksie, którego nie powstydziłby się Demostenes czy Cyceron.
„Mój klient, Wysoki Sądzie – perorował, wpatrując się w przewodniczącego jasnymi oczami – jest karierowiczem, który własną matkę ukrył był przed oczyma świata, by swym żydowskiem pochodzeniem nie pokrzyżowała mu planów i aspiracyj. Jest człowiekiem, który uległ wojennemu zepsuciu, jak wielu z tych, którzy na co dzień obcowali ze śmiercią. Nie jest człowiekiem kryształowym, 0 nie! Ale to nie on zamordował Leona Bójkę, a wszak sprawa, która się toczy przed tym niezawisłym trybunałem, dotyczy właśnie tej śmierci. Mój znakomity kolega, prokurator Szumyło, będzie usiłował pokazać mojego klienta jako zdrajcę i degenerata. Ale nie sądzi się go tutaj pod łatwymi zresztą do obalenia zarzutami zdrady 1 sprzeniewierzenia się dobrym obyczajom! Przedmiotem badań tego niezawisłego sądu oraz ławy przysięgłych jest bowiem mord, jakiego dokonano na Leonie Bójce! Twierdzę z całą mocą, że mój klient tego mordu nie dokonał, lecz został w całą sprawę bezlitośnie i naumyślnie wmieszany!”
O genialnej strategii mecenasa Bechtolda-Smorawińskiego niech zaświadczą tutaj trzy przesłanki ukryte w tej krótkiej przemowie. Obrońca wiedział doskonale, że młody, lecz bardzo wytrwały i uparty prokurator Włodzimierz Szumiło dołączył do akt przetłumaczony z rosyjskiego artykuł oskarżonego kwestionujący niepodległościowe dążenia Polski i zechce oczernić Bekierskiego przed sędzią, byłym legionistą Antonim Knipą. Adwokat osłabiał zatem z góry to działanie, mówiąc, że nie zdrady dotyczy sprawa. Nie wspomniał też słowem o przewinach oskarżonego wobec chłopów, a zwłaszcza chłopek, ponieważ wiedział, że włościanie ze Stratyna i Pukowa, w większości Rusini nie znający dobrze języka polskiego, za nic nie zgodzą się zeznawać przed sądem, choćby ich nie wiadomo jak zachęcał do tego prokurator Szumiło, sam zresztą Rusin. Geniusz obrońcy był również widoczny w charakterystycznej wymowie nazwiska swojego antagonisty. Wymawiając je z ukraińska „Szumyło”, sugerował bardzo wyraźnie, iż prokurator, jako Ukrainiec, może być uprzedzony do oskarżonego – nacjonalisty pełnego pogardy dla swych ukraińskich włościan. Sam mecenas swoje poglądy polityczne demonstrował znaczkiem Polskiej Partii Socjalistycznej w klapie marynarki, który miał zaświadczyć, iż jego posiadacz służy wyłącznie Temidzie i jest wolny od politycznych niechęci, jakie socjalista pepeesowiec mógłby odczuwać wobec klienta narodowca.
Obrońca postawił następnie tezę, iż to Edward Popielski wplątał w całą sprawę Bekierskiego, ponieważ miał jeden oczywisty motyw, który odwołuje się do rzymskiej zasady prawnej is fecit, cui prodest [75]. Otóż dzięki ujęciu mordercy Leona Bójki została wszczęta w Wydziale III Personalnym Komendy Główniej Policji Państwowej w Warszawie oficjalna procedura anulowania decyzji o wydaleniu Popielskiego ze służby i o przyjęciu go do pracy w Urzędzie Śledczym. Prywatnemu detektywowi, którego dochody są dość nieregularne, mogło zatem bardzo zależeć na ujęciu jakiegokolwiek kozła ofiarnego, by wrócić na dobrze płatną państwową posadę. Obrońca podsumował swój wywód przypuszczeniem, że Popielski chciał na Bekierskiego zrzucić całą winę, gdyż pragnął powrotu do pracy w policji. Kolejność zdarzeń mogła być następująca:
· Popielski jako biegły filolog i matematyk prowadzi na zlecenie policji dochodzenie lingwistyczne. W trakcie tego dochodzenia natrafia na ślad Leona Bójki. Podejrzewa go o podwójne morderstwo, o którym wyżej. Przesłuchuje go raz, a po raz drugi zamierza to uczynić 17 czerwca.
· Tegoż dnia przychodzi do Bójki po raz drugi i zastaje go utopionego w wiadrze oleju pędnego.
· Krótko potem do Bójki przybywa ze Stratyna Józef Bekierski, by wyjaśnić (zatuszować dzięki finansowemu wsparciu) sprawę demaskacji swojej matki.
· Popielski obezwładnia Bekierskiego, nurza jego ręce w oleju, po czym dzwoni na policję.
– Dlaczegóż to taki szanowany obywatel – adwokat retorycznym gestem wzniósł palec ku sufitowi – jakim jest Edward Popielski, człowiek honoru, czego przecież my, społeczeństwo, wymagamy od funkcjonariusza policji, otóż pytam, dlaczegóż to taki człowiek jak on chciał obarczyć winą niewinnego? Wiem, że Wysoki Sąd i szanowna ława przysięgłych mogą nie być przekonani zasadą is fecit, cui prodest. Ale powiem z całą mocą – jest też inny powód! Otóż Edward Popielski najmocniej, jak tylko mógł, z całej duszy nienawidził oskarżonego, ponieważ był jego rywalem o względy pewnej pięknej niewiasty oraz został przez niego dotkliwie pobity i upokorzony!
I tutaj adwokat wcielił się w aktora. Donośnym głosem wezwał na świadków trzech Rosjan, przyjaciół i podwładnych oskarżonego. Powtórzył jeszcze dwukrotnie to wezwanie, a kiedy nikt się nie pojawił, mecenas uderzył się dłonią w czoło i udał, że teraz dopiero sobie przypomina, iż niedawno otrzymał stosowne pismo w tej sprawie od naczelnika Oddziału Politycznego Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego Urzędu Wojewódzkiego pana Franciszka Pirożka. Przeczytał je powoli, aby wszyscy dobrze zapamiętali. W piśmie tym poinformowano, iż wspomniani Rosjanie – personae non gratae bez prawa pobytu – zostali pod koniec roku 1930 deportowani z Polski. Mecenas Bechtold-Smorawiński obiecał wrócić jeszcze do tego, jak się wyraził, „arcyszybkiego” wydalenia Rosjan z Polski, po czym wezwał na świadka doktora Bazylego Hilarewicza ze Szpitala Sióstr Miłosierdzia w Rohatynie i doktora Tytusa Bura – czyńskiego ze lwowskiego Szpitala św. Wincentego å Paulo. Obaj lekarze zgodnie potwierdzili, że ciężko pobity Edward Popielski był w maju ubiegłego roku ich pacjentem. Doktór Buraczyński zauważył, ku wyraźnej satysfakcji obrońcy, że rany były „tak bestialskie, że mogły świadczyć o najwyższym okrucieństwie”. Adwokat podziękował medykowi i oddał obu lekarzy do dyspozycji oskarżenia, które zrezygnowało z ich przesłuchiwania.
Wtedy na sali pojawiły się różne mniej lub bardziej podejrzane indywidua, jacyś drobni przestępcy, kelnerzy, właściciele szynków, którzy zgodnym chórem potwierdzali, iż „kumisarz Popielski jest bardzu chwytki [76] du bęcki**”, i podawali liczne przykłady, dowodząc, że sponiewierał ich czynem lub obelżywym słowem. Oskarżyciel kąsał ostro każdego ze świadków, wyśmiewał niewielkie sprzeczności w zeznaniach i wykazywał ich usłużność wobec obrony. Adwokat zareagował na to stwierdzeniem, że zeznania świadków wyraźnie pokazują naturę Edwarda Popielskiego jako „zajadłą, mściwą i gwałtowną”. Wtedy prokurator Szumiło go skontrował – przyznajmy, mało przekonująco i nieco demagogicznie – że „opieranie się na zeznaniach ludzi, wśród których są społeczne wyrzutki, świadczy o słabości argumentów obrony”. Zniecierpliwiony sędzia poirytowanym tonem zwrócił uwagę mecenasowi, że wchodzi w rolę oskarżyciela osoby trzeciej, co doprawdy jest kuriozalne wobec nieobecności tejże osoby, czyli tyleż już razy pomienionego i o tyle bezeceństw oskarżanego pana Edwarda Popielskiego. Na to obrońca z uśmiechem zauważył, że czyni zadość życzeniu Wysokiego Sądu i wzywa na świadka doktora Edwarda Popielskiego.