– Kłamiesz, ty kanalio! – wrzasnął Bekierski. – Wszystko jest sfingowane! Lałem na ciebie jak koń, a ty się teraz mścisz!
Publiczność zahuczała, sędzia krzyknął ostro na oskarżonego, a Popielski usiadł z westchnieniem politowania. Po jego wystąpieniu wszystko ułożyło mi się w oczywistą i zwartą całość. Tej żelaznej logice wydarzeń nie mógł nie ulec również i obrońca Bekierskiego. Jego wystąpienie było teraz chwiejne i niepewne. Po zapytaniu Popielskiego o kilka niuansów dotyczących jego znajomości ze Stanisławem Wiąckiem zadał nieprzekonujące pytanie retoryczne.
– Na moim kliencie spoczywa zarzut zamordowania Leona Bójki – mówił, osuszając czoło chusteczką. – Czyż nie zastanawia Wysokiego Sądu i panów przysięgłych to, że mój klient, czyli rzekomy morderca, miał ręce powalane olejem? Czy nie jest to zbyt oczywisty dowód? Czyż nie jest dziwne, że inne części jego garderoby nie uległy pobrudzeniu? Wszak przesunięcie wiadra pod głowę wiszącego człowieka i następnie opuszczenie go tak, aby ta głowa się zanurzyła w oleju, może spowodować znaczny rozprysk płynu, którym można powalać resztę ubrania! Tymczasem mój klient miał pobrudzone tylko ręce, które jakże łatwo mógł do beczki wsadzić mu ktoś trzeci! Mój znakomity kolego – zwrócił się do prokuratora Szumiły – to dowód jak z broszurowej powieści tajemnic!
– Mamy też inny – odparł oskarżyciel. – Coś, co byłoby za trudne dla czytelników broszur kryminalnych.
– Co mianowicie?
– Trzeci kwadrat magiczny – Szumiło wyjął z teczki kartkę, na której widniała macierz o sześcioliterowym boku – znaleziony w gabinecie hrabiego Bekierskiego podczas rewizji po dwóch dniach od momentu aresztowania. Ten dowód zbrodni jest bezdyskusyjny. Proszę świadka, pana Edwarda Popielskiego, o objaśnienie kwadratu.
Stanisław Wiącek patrzył na Popielskiego, ale niczego z jego wywodów nie rozumiał. Nie słyszał spokojnego, donośnego głosu detektywa, bo wciąż w jego głowie dźwięczało ojcowskie „Skłamałeś, no to cierp!”. „Żadne cierpienie nie będzie zbyt wielkie – myślał – bym odkupił grzech nielojalności wobec hrabiego”.
Nagle zesztywniał i zacisnął pięści. Przypomniał sobie swoje zaniedbanie sprzed miesięcy. Nazajutrz po aresztowaniu pana Popielski dostarczył mu ten właśnie kwadrat magiczny i nakazał umieścić w biurku Bekierskiego. Detektyw był – co nie uszło uwagi kamerdynera – senny, blady i zmęczony. „Też by pan tak wyglądał, gdyby pan tworzył przez całą noc hebrajskie kwadraty” – powiedział. Stanisławowi wydało się zgoła nieprawdopodobne, iż hrabia, zaciekły antysemita, miałby trzymać w biurku żydowskie szpargały. Jego zdumienie było tak wielkie, że zapomniał się i podrzucił zapisaną kartkę do biurka pana gołymi rękami – wbrew wyraźnemu zaleceniu, by użyć do tego rękawiczek. I teraz patrzył na ten kwadrat magiczny i oczyma wyobraźni widział na nim odbitkę daktyloskopijną swoich palców.
Popielski skończył objaśniać i oddał kartkę prokuratorowi. Ten włączył ją do akt, gdzie zniknęła na zawsze wśród innych dokumentów. Żaden daktylotechnik już z niej nie zbierze odcisków palców.
Wiącek otworzył dłonie. Przy kciuku przez kilka sekund drgał mały mięsień. Nikt tego nie zauważył. Nikt nie patrzył na Wiącka. Bóg go ocalił.
17
POPIELSKI POWIÓDŁ PO SŁUCHACZACH spokojnym spojrzeniem. Oto po raz czwarty w życiu staje przed poważnym audytorium, które musi przekonać do swoich racyj. Jego pierwszy wykład matematyczny – ongiś na Uniwersytecie Wiedeńskim – przerwał ponury zwiastun epilepsji, drugi – niedawno wygłoszony na Uniwersytecie Jana Kazimierza – został zmiażdżony przez złośliwego profesora, trzeci, przedstawiony kolegom w gabinecie Kocowskiego, niósł nadzieję właściwego tropu, czwarty, na sali sądowej, będzie – tego był pewien – jego wielkim triumfem.
Woźny sądowy wniósł tablicę i Popielski przyczepił do niej pinezkami dwie plansze z kwadratami magicznymi Luby Bajdykowej i Lii Kochówny. Widząc zmieszanie sędziego i przysięgłych, którzy oniemieli na widok liczb i hebrajskich liter, stracił był na chwilę poczucie pewności siebie, przez co rozpoczął wykład nieco drżącym głosem. Zaraz jednak jego basowe brzmienie podziałało na słuchaczów uspokajająco, a jemu samemu przywróciło pełne panowanie nad sobą. Wyjaśnił najpierw, czym są kwadraty magiczne, następnie przyczepił trzecią planszę, na której wyrysowane były puste kwadraty oraz hebrajskie litery z odpowiadającymi im wartościami liczbowymi. Wtedy w wolne miejsca pustych kwadratów wpisał liczby odpowiadające literom, po czym wyjaśnił, że niektóre liczby w kwadratach są uprzywilejowane, ponieważ są iloczynem swych współrzędnych. Liczby te znów pozamieniał na litery i ułożył w odpowiedniej kolejności.
– Proszę teraz zauważyć, drodzy panowie – z rozmysłem i z radością pozwalał sobie na profesorskie frazy – że z wyeksponowanych liter otrzymaliśmy imię i nazwisko każdej z ofiar oraz dwie przyczyny ich śmierci. Jedną z nich jest przyczyna bezpośrednia, czyli narzędzie śmierci, corpus delicti (gwóźdź, sznur, ręka), drugą zaś powód, dla którego ofiara została zabita (choroba, arogancja) Ponadto gematria nazwiska i tu, i tu wynosi 68, podobnie jak gematria hebrajskiej nazwy zawodu wykonywanego przez kobiety. Proszę spojrzeć na podsumowanie tego wątku rozważań. – Popielski przyczepił na tablicy jeszcze jedną planszę.
Odetchnął, widząc zrozumienie i zainteresowanie w oczach przysięgłych i sędziego. Wciągnął w płuca ciepłe powietrze sali i przeszedł do rzeczy.
– Po śmierci Leona Bójki policja znalazła w gabinecie Józefa Bekierskiego ten oto trzeci kwadrat magiczny. Jest w nim zakodowane nazwisko zamordowanego, powód śmierci oraz narzędzie, którym ją zadano. Najpierw przedstawię go panom w wersji surowej i pierwotnej. – Mówca zdjął z tablicy wszystkie plansze i przyczepił nową.
Teraz zapisujemy ten absurdalny tekst w postaci liczb, przypisując każdej hebrajskiej literze stosowną liczbę, i otrzymujemy kwadrat liczbowy, w którym podkreślamy liczby będące iloczynem współrzędnych.
Teraz przenosimy podkreślenie z liczby na odpowiadającą jej literę i otrzymujemy jedenaście uprzywilejowanych liter.
Wypisujemy te litery osobno:
a następnie układamy je w odpowiedniej kolejności
Mamy tutaj imię, nazwisko, narzędzie zbrodni (pojemnik na olej) oraz główny powód – świat podziemny, Hades, do którego zamordowany chciał bezkarnie wchodzić jak Charon. I na koniec jeszcze dodajmy, że gematria nazwiska zamordowanego i gematria jego możliwego określenia „mędrzec” chkm (nsn) wynosi i tu, i tu równo 68.
Jak zatem panowie widzą, trzeci kwadrat magiczny o identycznym boku sześcioliterowym został skonstruowany identycznie jak dwa poprzednie. Nie mamy najmniejszej wątpliwości, że dwa pierwsze sporządził morderca. Trzeci kwadrat magiczny znaleziono u Józefa Bekierskiego. Kto go sporządził? Bójko, bo to on przecież twierdził w rozmowie z Bekierskim, że ma kwadrat magiczny dotyczący samego siebie. Bekierski znalazł go w mieszkaniu Bójki, przeszukawszy je, gdy więził matematyka w swej piwnicy. I wtedy wpadł na szatański pomysł zbrodni doskonałej. Chciał zwalić winę na mordercę, który zabił i Lubę Bajdykową, i Liję Kochównę. Wystarczyło samemu zabić Bójkę, mordercę obu kobiet, w sposób opisany w kwadracie magicznym i podesłać ten kwadrat policji. Ta wówczas byłaby przekonana, że sprawcą trzech morderstw jest jedna i ta sama osoba. A wtedy do końca świata mogłaby równie dobrze szukać wiatru w polu – jakiegoś Żyda lub hebraisty. Tak czy inaczej, trzeci kwadrat magiczny jest znakiem rozpoznawczym mordercy. Ten zabił, kto go miał ostatni. Znaleziono go u Bekierskiego? Ergo – jest on mordercą! Quod erat demonstrandum.