Выбрать главу
* * *

Ów problem, ino mający bardzo pomniejszoną skalę – chodziło o więzienną międzycelówkę i międzypiętrówkę „pedryli”- dopadł „Blankieta” w Grabianach zupełnie niespodziewanie: spadł mu na głowę niczym dachówka lub upuszczony przez dekarza młot.

Być może „Blankiet” sam sobie upichcił ten ambaras, przyczynowym prawem metafizyki, mówiącym o prowokowaniu kłopotów („Kto sieje wiatr, zbiera burzę”). Interesował się bowiem ochoczo slangiem więziennym, i wręcz trafił do raju, kiedy załatwił sobie u naczelnika funkcję pomagiera bibliotekarza więziennego. Bibliotekarz, Zbigniew „Zyga” Tokryń, okazał się hobbystą tej gwary, jej kolekcjonerem-kodyfikatorem. Siedział już cztery łata (za recydywę paserską), i zdążył spisać setki grypserskich terminów używanych „pod celą” od półwiecza. Swój „słownik”, zestawiony alfabetycznie, dał Mariuszowi do wglądu. Co było prawdziwym wniebowstąpieniem dla wielbiciela „kminy”.

Nieprzebrane bogactwo osobliwych, szyderczych, dwuznacznych wyrażeń i wyrażonek pieściło wzrok czytelnika-degustatora na cokolwiek spojrzał. Głupi zegarek zwał się „bokówką”, „busolą”, „ciukcią”, „cymą”, „klekotem”, „kompasem”, „sikorem”, „traktorem”, „zajgerem”, i miał jeszcze kilkanaście innych smacznych grypsoterminów. Pałka milicyjna to był(a) „banan”, „blondyna”, „dyktatura”, „dyscyplina”, „harap”, „świeca”, plus drugie tyle innych cymesików. I tak ze wszystkim. Ale bezkonkurencyjne były terminy erotyczne – obscena. Damskie majtki to był „nacipnik”. Pierś kobieca to był „giewont”. Striptiz kobiecy to było „łyskanie dziurą”, onanizm męski to był „napad pięciu na jednego”, a dama uprawiająca seks oralny to była „telefonistka”. Bardzo bogato prezentowała się leksyka zbiorowej orgii seksualnej: „derby”, „jajcymbał”, „lotnik”, „msza”, „narciarstwo”, „nawaleta”, „odlotowiec”, „piździraczek”, „popis”, „rozbryzg”, „seks-parada”, „szołbiznes”, „spirometr”, „supergwiazda”, „szwanc-parada”, „śpiewogra”, „układ”, „wagoneta”, „wibrator” i „wirus”, plus kilka dwuwyrazówek, jak „szwedzka prywatka”, „odstawianie walca”, i in. Stosunek seksualny był jeszcze zasobniejszy: „akcja”, „babranko”, „bzyk”, „centrowanie”, „darcie”, „dłubanko”, „dziobanie”, „grzmocenie”, „heblowanie”, „hula-hop”, „huśtanie”, „jebankowanie”, „kinderbal”, „kindybalenie”, „kitanie”, „kiziorzenie”, „korek”, „koszenie”, „kotłowanie”, „koziołki”, „ładunek”, „okroczenie”, „orka”, „otupywanie”, „paćkowanie”, „parowanie”, „pitegrzanie”, „popychanko”, „popierdółka”, „popukanko”, „porypek”, „posuwka”, „prucie”, „prykowanie”, „pychówka”, „rozkołys”, „rureczka”, „sztos”, „tyranko”, „wecowanie” i „wtryskanie”, tudzież kilkanaście innych prostych, nie licząc złożonych (jak „grzanie kichy”, „maczanie ogóra”, „pociąganie ojcem”, „tango z bolcem”, „wrzucanie pałki” czy „zabawa dla małego”).

Wyżej od kopulowania (pod względem liczby terminów) stał żeński narząd płciowy: „brocha”, „cipa”, „harmonia”, „kapciora”, „kapeć”, „kudłata”, „kukuła”, „mała”, „migdał”, „mona”, „oczko”, „odgniot”, „oklapicha”, „pachnidło”, „pagór”, „pakownia”, „pampuch”, „paskuda”, „patelnia”, „pejsachówa”, „piec”, „pizderko”, „podstrzesze”, „podszycie”, „popielnica”, „portfel”, „psica”, „psiuta”, „pudernica”, „rozbuchana”, „rozczłapa”, „rozkłapicha”, „rozkudłana”, „rura”, „szpara”, „śpiocha”, „wideo”, „wtryskarka”, „zocha” i „zośka”, oraz dwa razy tyle innych, mniej wdzięcznych ksywek, plus złożone, które się Bochenkowi szczególnie podobały („centrum bermudzkie”, „mindzia mała”, „smutne oko”, „złoty szponder” itd.). Lecz damski organ wciąż nie był rekordzistą.

Rekordzistą był organ męski. Wyobraźnia i rynsztokowa erudycja joyce'owskiej Molly Bloom przegrywały druzgocąco z kompendium „Zygi” Tokrynia, bibliotekarza więziennego, który zanotował m.in. takie grypserskie synonimy penisa-fallusa-kutasa, zwanego też potocznie chujem, siurkiem, ptaszkiem i klejnotem: „alf”, „chabalbuch”, „czoł”, „czul”, „drut”, „dyszel”, „dzieciorób”, „fajfus”, „flet”, „gładzik”, „głowa”, „gnyp”, „hejnał”, „jatagan”, „kabel”, „kiełbaska”, „kijek”, „kindybał”, „koniec”, „koń”, „krępel”, „lacha”, „laga”, „lanca”, „laska”, „lolek”, „lufa”, „luj”, „lutownica”, „łachudra”, „ładny”, „łeb”, „łysy”, „mały”, „nabob”, „naganiacz”, „nasączak”, „obdzwonek”, „obrzympas”, „odfilut”, „odświezacz”, „ostojak”, „pal”, „palmus”, „pała”, „pejsachowiec”, „piczkopis”, „pieściwy”, „pit”, „pizdocewka”, „pizdoczop”, „pizdognat”, „piździgrzmot”, „popychacz”, „przewód”, „puzon”, „rębajło”, „rympał”, „siąpawiec”, „skóra”, „smyk”, „spiczny”, „szpic”, „szpikulec”, „sztywniak”, „szyja”, „taktomierz”, „terminal”, „termometr”, „trzonek”, „wacek”, „wajcha”, „wtryniacz”, „wtryskacz”, „zaganiacz”, „zamerdacz”, „zaparzacz”, „zapchajcipek”, „zapieprzyk”, „zbytnik” i „żyźniak”. Łącznie było tego w „słowniku” Tokrynia dwa razy więcej, ku uciesze Bochenka, którego obscena bardziej rajcowały niźli perełki nieerotyczne, choć i tam nie brakowało cymesów (jak krew zwana „barszczem”, pokerowa trójka króli zwana „betlejem”, czy fraza „pies z reksem” o gliniarzu z psem milicyjnym). Przestały „Blankieta” rajcować obscena, kiedy „Zyga” mu zakapował krótko o „Znajdzie”: