– Owszem, młoda flądra zrobi ci laskę, ale nie zrobi ci sznycla lub bigosu.
Kilka pysznych obiadków i kolacyjek u wdowy miało dużą siłę perswazyjną, i przez żołądek „Gulden” łakomczuch zawędrował do ołtarza. Ale dalej było już niezbyt słodko. Małżonce szybko odechciało się pichcić mężowi frykasy, i nawet seks uprawiała bez entuzjazmu, jak ta baba w kawale o babie, która przychodzi do lekarza i mówi:
– Panie doktorze, kiedy kocham się z mężem, to boli mnie prawy bok.
– Niech więc pani spróbuje obrócić się na drugi bok.
– A serial?
Wkrótce zresztą połowica „Guldena” odmówiła mu zupełnie świadczeń seksualnych, co zresztą nie było jeszcze szczytem martyrologii domowej tego męczennika – gorsze stały się lania, które mu sprawiała, kiedy nie dawał jej dużych pieniędzy na zakupy oraz na dofinansowywanie bliższej i dalszej rodziny. Bał się bronić pięściami, bo wówczas oskarżyłaby go u prokuratora (gdzie jako biurwa pracowała jej chudopensyjna siostra) o maltretowanie, i popadłby w konflikt z władzą, a konflikt z władzą to był akurat ostatni kłopot, którego życzył sobie waluciarz epoki PRL-u. Ten problem pomógł rozwiązać „Guldenowi” Mariusz B. Zobaczywszy sińce na skórze cinkciarza i wysłuchawszy spowiedzi bitego, znalazł rozwiązanie:
– Jolka spuści jej łomot. Ćwiczy judo, kung-fu, ju-jitsu czy inną kamasutrę, jakieś azjatyckie gówno typu Bruce Lee dla ubogich, da sobie radę.
Istotnie, Jola Kabłoń, amatorka wschodnich sztuk walki (zaczęła się uczyć, kiedy zgwałciła ją żulia osiedlowa), dała megierze łomot bez trudu, i to kilka razy, dopadając ją w bramie, w parku Planty, w przymierzalni sklepu, lecz to nie było rozwiązanie na dłuższą metę. „Gulden” tedy coraz częściej uciekał z własnego domu, szczególnie chętnie pomieszkując u „Zecera”, którego czcił, bo ten łowił każdą babę wyłącznie samczą charyzmą (tą ponadnormatywną), gdy szpetny cinkciarz musiał za seks płacić, żadna niewiasta nie chciała mu dać bez pieniędzy. Naturalną koleją losu Mariusz, idąc do „kicia” wraz ze swym protegowanym (którego wszyscy brali za kuzyna „Zecera”), zostawił mieszkanie „Guldenowi” pod opieką, każąc mu regularnie karmić kota „Kacapa”, płacić rachunki, reperować sprzęty itp. Równie klarownym biegiem rzeczy małżonka „Guldena”, odcięta od cinkciarskich wpływów, zorganizowała prokuratorsko-milicyjny nalot na ten lokal, mniemając, że efektem będzie duży łup. Ale tak ją, jak i delegatów władzy, spotkała duża przykrość. Kiedy wkraczali do klatki schodowej, zatrzymało ich dwóch cywilnych panów. Jeden spytał:
– Czego?!
– Posiadamy nakaz rewizji lokalu osadzonego Bochenka Mariusza – wyrecytowała pani prokurator.
Drugi smutny pan przedarł rzeczony dokument na krzyż i mruknął bez gniewu:
– Spierdalaj, siostro! Lub porozmawiamy inaczej!…
Gdy miesiąc później zjawiła się tam Jola Kabłoń – nikt jej nie utrudniał wejścia do lokalu „Zecera”. A mimo to chciała ciupasem „spierdalać”, bo widok wnętrza przyprawił ją o gęsią skórkę.
Młode rosyjskie wilki kapitalizmu (biznesmeni rosyjscy ery postsowieckiej) wystartowały szeroką falą na progu ostatniej dekady XX stulecia. Duża ich grupa odniosła spektakularny sukces, jednak większość odniosła sukces krótkotrwały, a liczni zakończyli żywot bardzo gwałtownie, zlani krwią (wedle darwinowskiej „selekcji naturalnej”, czyli konkurencji istot tudzież gatunków w „walce o byt”). Początkowo (póki „selekcja” nie spowszedniała) te śmierci wywoływały gromki medialny huk. Jak choćby zgon wiceprezesa Banku Jugorskiego, trzydziestotrzyletniego Wadima Jafiasowa, którego posiekano kulami z broni maszynowej (1995). Tylko przez kilka pierwszych lat (1991-1996) od kul i bomb zginęło' na terenie Rosji 38 bankierów, a 69 zamachów się nie udało. Właśnie wówczas dyrektor Banku Centralnego Rosji, Władimir Smirnow, rzekł, iż „wioska mafia to przedszkole w porównaniu z mafią rosyjską”. Egzekutor Wasilij Stiepanowicz Kudrimow mógłby parafrazować tę opinię perswadując, iż mafia rosyjska to przedszkole w porównaniu ze speckomandem zabójców działających dla Kremla i KGB, a później dla FSB. Wszystkie nieudane zamachy były, co do jednego, blamażami mafii, a zespół zatrudniający Kudrimowa nigdy nie chybiał. Nadzwyczajnie chroniony przez kilka prywatnych służb bankier Kantor stanowił wymowny dowód.
Oleg Kantor był bezpośrednim zwierzchnikiem Wadima Jafiasowa, prezesem Banku Jugorskiego. Mimo młodego wieku, grał ważną rolę w rosyjskim systemie bankowym – obsługiwał liczący 2 miliardy dolarów kredyt Banku Światowego dla rosyjskich przedsiębiorców-potentatów (1992). Później kondycja banku Kantora trochę osłabła, zajął się więc zyskownym pośrednictwem handlowym (szło głównie o gaz i branżę naftową). Na początku 1995 roku zgłosił się do Kantora przedstawiciel pewnego malutkiego banku i oświadczył, że ten mikrus chce kupić pakiet kontrolny (51%) akcji bankowego giganta, jakim stał się już BJ. Kantor wyrzucił bezczelniaka za drzwi, i nie uległ kolejnym mafijnym naciskom. Wobec tego naciskający rozwalili wiceprezesa BJ, Jafiasowa, dając tym ulicznym zamachem „ostatnie ostrzeżenie” krnąbrnemu prezesowi. Miast się ugiąć – Kantor mocno zwiększył swą ochronę: dzień i noc strzegło go kilka kordonów uzbrojonych po zęby „goryli”. Bez skutku. W czerwcu 1995 został zastrzelony na terenie podmoskiewskiego… ośrodka rządowego, całkowicie kontrolowanego przez państwowe tajne służby! Snajperem, który trafił, był Wasia Kudrimow.
Nim ta dekada minęła – Wasilij Stiepanowicz Kudrimow został majorem (1997) i podpułkownikiem (1998). Kłopoty ojca nie przeszkadzały mu awansować, był bowiem bardzo ceniony jako „wympiełowiec” i egzekutor. Właśnie wtedy FSB dostała się w ręce Wołodii Putina, gdyż prezydent Boris Jelcyn, zanim wypromował Putina na swego następcę, uczynił go szefem FSB. To szefowanie trwało krótko, ale miało dużą rangę, ponieważ dziełem Putina stał się błogosławiony przełom, kończący chaos wewnętrznych rozgrywek między dwiema frakcjami FSB, i zwłaszcza między FSB a GRU. Rozgrywki takie trwały trzy lata i osłabiały zdolność tajnych służb Federacji Rosyjskiej do wypełniania ustawowych obowiązków. Putin, kiedy tylko został wodzem FSB, zwołał zebranie kierownictw wszystkich departamentów FSB i GRU, po czym przemówił:
– Towarzysze!… Chciałem powiedzieć: gaspada!
Rozległy się śmiechy, zrazu tłumione, chwilę później huczne, i zaraz gromkie oklaski, tak jak planował. Zyskawszy tą celową „pomyłką” luźniejszą atmosferę, mógł wyłożyć meritum:
– A więc, panowie! Dziesięć lat temu w Trypolisie miał się odbyć mecz futbolowy Libii z Algierią. Na trybunach usiadło siedemdziesiąt tysięcy kibiców, lecz te tłumy nie usłyszały gwizdka, tylko komunikat, że mecz nie zostanie rozegrany, gdyż Libia bez walki oddaje zwycięstwo Algierii, która bardziej potrzebuje punktów, bo ma większe szanse wejścia do finałów Mistrzostw Świata. Libijska federacja piłkarska wydała oświadczenie, że Libia rezygnuje, ponieważ Algieria udziela jej wsparcia w konflikcie ze Stanami Zjednoczonymi. Libijski przywódca, pułkownik Muammar Kadafi, rzekf: „Drużyny Libii i Algierii faktycznie tworzą jeden zespół, dlatego rywalizacja między nimi byłaby bezsensowna. Najważniejsze, żeby awans wywalczyli Arabowie”. Otóż to!