Myślała, że pan Kraus chce ją podrywać wśród zieleni, ale tak nie było. To znaczy było, ale nie chodziło mu o podryw erotyczny, tylko podryw innego rodzaju. Wybrali ławeczkę blisko klombu z fontanną miotającą wilgotny pył.
– Tak się pani podobało życic lady Carlisle? – zapytał Kraus, przymykając wzrok i oddając twarz słońcu.
– Pasjonujące, starczyłoby na kilka romansów literackich i filmowych, plus kilka thrillerów szpiegowskich – odrzekła Klara.
– A na groteskę feministyczną nic?
– Groteskę?
– Tak. groteskę, burleskę, farsę wyszydzającą mężczyzn, którym się zdaje, że do nich należy świat.
Wzruszyła ramionami:
– Czy zaproponuje mi pan stypendium feministyczne?
– Feministyczne w takim wymiarze i w takim profilu, jaki pani uzna za stosowne. Bardziej jednak byłoby to stypendium polityczne, bliższe tym thrillerom, o których pani wspomniała.
– Uczelnia daje takie stypendia formalnie?
– Formalnie, panno Helberg, nie ma, niestety, podstaw, by dostała pani stypendium od uniwersytetu. Ja jednak mogę załatwić pani stypendium prywatne.
– Czyje?
– To prywatna fundacja, Silbermann Foundation. Wspierają młodzież z biednych krajów Europy.
– A czego oczekują w zamian?
– Dobrych wyników semestralnych i dobrego prowadzenia się podczas studiów.
– A pan czego chce za rekomendację mojej osoby?
– Nie tego o czym pani myśli, panno Helberg. Mam kilka warunków. Pierwszy: wraca pani do nazwiska Mirosz, Klara Mirosz. Drugi: cały czas szlifuje pani swój polski język, proszę rozmawiać z matką tylko po polsku. Trzeci warunek stanowi sedno układu, który chcemy z panią zawrzeć.
– Wy? O kim pan mówi? O władzach fundacji?
– Mam innych mocodawców, panno Helberg. Zechce pani wysłuchać?
– Proszę mówić, panie Kraus, słucham uważnie.
Słuchała dwadzieścia minut, bo tyle czasu mówił. Nie przerywała pytaniami, angażowała wyłącznie słuch. Dopiero kiedy Kraus skończył, szepnęła:
– Uważacie, że wszystko można kupić za pieniądze…
– Nie uważamy tak, wiemy, że nie wszystko. Ja to wiedziałem już jako kilkuletni bibliofil.
– Kolega z przedszkola próbował odkupić od pana książeczkę z bajkami, a pan pokazał mu figę lub wała?
– Trochę inaczej, panno Helberg. Mówiłem już pani, że urodziłem się nad Wisłą. Przed wojną światową moja rodzina była bardzo majętna. Dziadek był współudziałowcem wydawnictwa, które się zwało Biblioteka Groszowa, bo wszystkie produkowane tomy sprzedawało poniżej złotówki, za głupie 95 groszy. I reklamowało się bardzo sprytnie, pamiętam ten slogan co do jednego wyrazu. Był umieszczany na tylnych okładkach książek przygodowych, które czytałem, bo po dziadku zostały w naszym otwockim mieszkaniu stosy wydawnictw jego przedsiębiorstwa. Slogan brzmiał nokautująco: „A jednak nie wszystko można kupić za pieniądze!! Rockefeller – choćby i wydal miliony – nie przeczyta lepszych książek niż te, które każdy może dostać u nas za 95 groszy, czyli za cenę najgorszego pudelka najlichszych papierosów!”. Fajne, prawda?
– Prześliczne, i jakie moralne, równające biednych i bogatych, istny Nowy Testament plus Dekalog f
Wargi Krausa wykrzywił grymas pretendujący do uśmiechu:
– Cieszę się, że przywołała pani etykę, panno Helberg. Teza, iż nie wszystko można mieć za pieniądze, jest oczywiście moralnie słuszna, z punktu widzenia etyki nienaganna, lecz z praktycznego punktu widzenie niekoniecznie słuszna, gdyż są tacy, którzy twierdzą, że to, czego nie można zdobyć za pieniądze, zdobywa się za duże pieniądze. Każda kobieta to potwierdzi.
– Jest pan pewien, panie Kraus?
– Tak. Każda kobieta wie, że podczas zakupów czymś lepszym od pieniędzy są duże pieniądze. A dla niektórych osób czymś większym od dużych pieniędzy jest możliwość zemsty… Lecz tego nie mogę obiecać. Nie mogę nawet obiecać, że wybudzenie z uśpienia kiedykolwiek nastąpi. Jeśli nastąpi, to nie wcześniej jak za dziesięć lat. Może za piętnaście lat, lub za dwadzieścia lat. Lub nigdy, bo nie będzie takiej potrzeby.
– I przez cały ten czas będziecie mi płacili superstypendium?
– Tak jak powiedziałem, superstypendium. Nie pieniądze, nie duże pieniądze, tylko bardzo duże pieniądze. To oznacza komfortowe życie, blichtr, luksus i szpan. Trzeba będzie wydawać i smakować uroki życia, panno Helberg. Ewentualna harówka dopiero po wybudzeniu, jeśli ono nastąpi. Wcześniej treningi, wakacyjne ćwiczenia, kilka branżowych kursów.
– Czekając tyle lat na pracę można umrzeć z nudów, panie Kraus.
– Nikt nie będzie pani wzbraniał uprawiania fachu, który sobie pani wybierze. Proszę czekać harując w jakiejś dziedzinie, która da pani radość. Wolno byłoby pani prawie wszystko, prócz…
– Prócz odmowy wybudzenia?
– No właśnie.
– Zdarzają się tacy, którzy to robią?
– Panno Helberg, słyszałem o różnych metodach stosowanych przez samobójców, ale o takim samobójstwie jeszcze nigdy. Teraz chciałbym usłyszeć pani decyzję. Chętnie bezzwłoczną, ale jeśli pragnie pani namysłu, to poczekam kilka dni. W razie decyzji negatywnej – nie było tych rozmów. Milczenie jest czasami życiem, a nie złotem, panno Mirosz.
Johnny Seren, który kilka lat wcześniej niż Klara rozpoczął studia na Uniwersytecie Ottawskim, wybrał językoznawstwo za radą stryja i za własną skłonnością przejawianą od szczenięcych już lat. Drugą jego skłonność wrodzoną, bardziej egzystencjalną niż scjentyczną, stanowiło swoiste, nie wolne od popisywactwa, luzactwo, które dawniej nosiło miano ekstrawagancji. Był jej uosobieniem -sprawiał takie wrażenie, jakby to dla niego wymyślono termin „ekstrawagancja”. Słowo „ekstrawagancki” znaczy bowiem: nietypowy, niezwyczajny, dziwaczny, bezczelnawy, zwichrowany, sangwiniczny – i on się właśnie tak zachowywał. Gdy nauczycielka przedmiotu Przysposobienie Społeczne dała jako temat klasówki ważną kwestię: „Moje obywatelskie sukcesy i porażki w pracy dla rozwoju socjalistycznego państwa i nad samym sobą”- siedemnastoletni Janek machnął spowiedź liczącą dwa zdania: „Rzuciłem picie, palenie i seks. Było to najgorsze 15 minut w moim życiu”. Dostał dwóję i reprymendę pisemną (dzienniczkową). Ścian szkolnego klozetu nie paskudził, jak żulia klasowa, obscenicznymi rąbankami antycypującymi graffiti koszarowe, tylko hasełkami pełnymi gier słownych, sylabicznych, ortograficznych, onomatopeicznych bądź innych dźwiękowych, exemplum: „Tylko w dżemie siła drzemie”, „Jadłeś rosół z kur wielu?”, itp. Na drzwiach garażu dzielnicowego komendanta Milicji Obywatelskiej wykaligrafował nocą: „Nie pij kiedy prowadzisz - za dużo się rozlewa”. Gdy wchodził do księgarni (a wchodził często, bo czytać lubił), zadawał ekspedientkom pytania typu:
– Ma pani coś nowego Szekspira?
Szekspir służył mu zresztą nie tylko przy robieniu wygłupów, lecz i dla celów ważniejszych. Gdy biesiadujące u stryja towarzystwo kanadyjskich biznesmenów tudzież sędziwych rodaków (byłych akowców i eneszetowców) dyskutowało zażarcie o polityce, pewien montrealski przedsiębiorca huknął:
– Jak możecie gadać, że należycie do zachodniej Europy, kiedy leżycie we wschodniej Europie?
– To przez Szekspira – wtrącił się Johnny. – Polska była już od XVIII wieku najdalej na wschód leżącym krajem Europy, w którym grano Szekspira. Dwieście lat temu.
– Ale wciąż leżycie daleko na wschodzie, panowie! – upierał się Montrealczyk stymulowany procentowością ginu. – Liczy się gdzie kto leży!