Nazajutrz milicjant brutal został zdegradowany i umieszczony w Izbie Poprawczej, a kolejnego dnia w karnym batalionie drogowym (remonty jezdni i chodników). Dla Wasi całe to zdarzenie stanowiło ważną lekcję życia. I to dubeltową. Raz, że autopsyjnie się przekonał jak wielką moc reprezentują cywile jeżdżący moskwiczami, ładami i wołgami pewnego resortu; dopiero teraz przychylniej wycenił profesję swego „starego” i zaczął marzyć o wstąpieniu jego śladem w szeregi KGB. Druga refleksja tyczyła siły kobiecego szlochu. Wasia pojął bowiem bezbłędnie, iż właśnie fontanna łez żony gliniarza spowodowała cud: serca kolejkowiczów i przechodniów, nawet staruszek, które wcześniej nie lubiły gliniarskiej baby handlującej wódką, roztopiły się wskutek tego płaczu. Była to ważna wskazówka dla bystrego chłopca.
Chłopiec nosił nazwisko Kudrimow.
Wbrew twierdzeniom zachodnich polityków – demokracja, czyli rządy większości, wcale nie funkcjonuje na Zachodzie koncertowo. Przykładem Wyspy Owcze, autonomiczna prowincja Danii. Na Wyspach Owczych mieszka 40 tysięcy obywateli i kilka razy więcej owiec, a mimo to rządzą ludzie. Pod tym względem Rosja plasuje się dużo wyżej jako wzorowa demokracja, czego dowód to fakt, że gnane „owczym pędem” masy rosyjskie wybrały sobie jako nowego satrapę Władimira Putina, funkcjonariusza (podpułkownika) tajnych represyjnych służb.
Charakterystyczną cnotą mas rosyjskich jest, od wieków, zupełna niereformowalność, vulgo: stałość, a w czasach globalnego braku lojalności, w czasach chaosu i leseferycznego liberalizmu, stałość to cecha budząca szacunek. Mija tysiąc lat i zmieniły się jedynie „tabu”, czyli fanty kultowe niewymienialne na „wodę ognistą”: dawniej można było przepić wszystko prócz ikony; dzisiaj przepija się wszystko prócz telewizora, bo bez kolejnego odcinka sitcomu życie byłoby równie podłe jak bez gorzałki monopolowej lub bez bimbru. Zaś niezłomna rabolubna vel filorabna stałość mas rosyjskich, czyli rabów, została przez wieki wykuta genetycznie w psychice „ludu” rosyjskiego. Chodzi o psychikę zbiorową, które to określenie niewątpliwie budzić będzie sprzeciw tych dyplomowanych psychologów i psychiatrów, co analizują tylko psychikę indywiduum, natomiast zjawisko psychozbiorowości jest im obce, lecz my tu mówimy nie o scjentycznych przesądach, ino o historycznych faktach.
Czołowy polski ekspert zajmujący się PR, a więc „kształtowaniem wizerunku medialnego”, Piotr Tymochowicz, tak sformułował starą prawdę, znaną makiawelistom i politologom od niepamiętnych czasów: „Ludzie w swej masie są debilowaci. Żeby nimi kierować, trzeba dokładnie zrozumieć psychologię debila”. Bezbłędnie rozumieli ją Iwan Groźny, Piotr Wielki, Lenin, Stalin, właściwie wszyscy rosyjscy despoci, dlatego regularnie urządzali megarzezie „wrogów ludu”, „wrogów narodu”, „wrogów imperium”, „wrogów proletariatu”, „wrogów socjalizmu” itp., a masy kochały carów i genseków za te „czystki”- im bardziej krwawe zdarzały się hekatomby, tym miłość „ludu” do władających rzeźników potężniała. Tradycja bizantynizmu oraz wieki despotyzmu ukształtowały „duszę rosyjską”, darzącą kultem ten właśnie system rządów i będącą rewersem systemu, ergo: uformowały trwałą niewolniczą mentalność ludności, wybornie zdiagnozowaną (1843) piórem markiza de Custine. Wszystko to przy wsparciu całkowicie przegniłej Cerkwi; rzeczywistą religią stał się tron, rzeczywistym bogiem – tyran. Inaczej mówiąc: samodzierżawie stało się w Rosji religią silniejszą niż prawosławie. Mylą się zatem ci, którzy wskazują amerykańskie plantacje XVIII i XIX wieku jako symbol niewolnictwa. Rekordowe niewolnictwo panuje od stuleci w rosyjskim imperium, wedle reguły, o której tak pisał polski wieszcz narodowy, Adam Mickiewicz:
„Własne tylko upodlenie ducha
Nagina szyję wolnych – do łańcucha”.
Dzisiaj (2006) rosyjski pisarz, Juz Aleszkowski, który zwiał do USA, identycznie mówi o Rosji putinowskiej: „Serwilizm toczy wszystkich - i elity, i lud. Każdy pragnie lizać dupę, aż rwą się do tego”. We wszechrosyjskim gułagu Stalina również rwali się do tego, mimo że nie było wówczas rodziny nieskaleczonej wywózką któregoś członka (lub paru członków) na Syberię. Mawiano żartobliwie: „- Dalej niż na Sybir nie ześlą”. Czyli: nie jest tak źle, bracia! Co za tym idzie – Rosjanie lubili barbarzyński komunizm, bo nie lubili wolności. Współczesny Stalinowi Salazar, portugalski prezydent antykomunista, słusznie twierdził: „Komunizm to synteza wszystkich buntów materii przeciw duchowi, barbarii przeciw cywilizacji. Nie można pragnąć równocześnie wolności i komunizmu, bo jedno wyklucza drugie, podobnie jak despocja wyklucza słuszną tezę, że państwo winno być sługą narodu”. W Rosji Putina naród nie został nawet sługą państwa, tylko sługą Putina. Nie inaczej niż w Rosji Iwana Groźnego lub bolszewików, aczkolwiek mniej krwawo, gdyż jatki Biesłanu, moskiewskiego teatru czy wysadzanych bloków wielkopłytowych były rzeziami liczbowo słabiej imponującymi. Miernikiem (wspólnym mianownikiem) jest wszakże nie suma ofiar tej albo innej masakry, lecz podrzędność konstytucji i kodeksu. Już rosyjski wieszcz narodowy, Alieksandr Puszkin, pisał, kiedy trwały rządy Mikołaja II (któremu, notabene, lizał potem rękę, by przebłagać):
„W Rossiji niet zakona,
Jest' kot, a na kotu korona”.
Miast prawa – pal koronowany. Lecz masy rosyjskie wolą cara-batiuszkę od praworządności, dlatego ekskagiebista Władimir Putin bardzo im się spodobał. Kilkaset ofiar tu czy tam co pewien czas – tylko przydawało mu blasku jako twardorękiemu. „Panrawiłsa”, więc kult „demokraty Putina” stał się faktem. Rzecz prosta – „demokraty” w cudzysłowie. Autentyczną bowiem demokrację sporo dzieliło od putinowskiej „suwerennej demokracji”. Termin ów został wynaleziony dla autokratyzmu putinowskiego przez jednego spośród czołowych ideologów Kremla ery Putina – przez Władisława Surkowa. Kryła się pod tym terminem klasyczna antynomiczność – putiniada harmonijnie łączyła instytucje demokratyczne z systemem ograniczających demokrację hamulców i kagańców. W „suwerennej demokracji” używano wyborców nie do weryfikowania czy do zmiany władzy, tylko do legitymizowania jej; ludność miała trochę praw konsumenckich, ale żadnych politycznych organizatorsko i sprawczo; et cetera. Świat patrzył na to ze zrozumieniem; widywano już rozmaite regionalne, mniej lub bardziej egzotyczne mutacje demokratycznego ustroju. Łaknący ropy Zachód milczał lub jedynie sarkał cichutko, przetrzebieni ruscy dysydenci (garstka) mruczeli gorzko, że „nie tyrani tworzą niewolników, lecz niewolnicy tyranów”, a przygraniczni sąsiedzi mieli koszmary nocne, bo wiedzieli, że nie mylił się inny polski wieszcz narodowy, Juliusz Słowacki, tłumacząc:
„…jak jest niebezpiecznie
z demokratami nie być dosyć grzecznie”.