Właśnie w sprawie lokalizacji zaczepił go kumpel, Mariusz „Zecer”, protektor Witolda:
– Stary, chcę skroić dla Witka robotę u ciebie, przy bibliotece. Tylko na miesiąc. Pomożesz mi?
– Za?
– Trzy kartony szlugów.
– Pięć.
– Cztery.
– Jak dla ciebie, może być, amigo. Dokładasz do tego łacha, czemu? Ni brat, ni swat, ni nawet kuzyn, sam mi rzekłeś.
– Ale coś jak syn, brachu, piastuję go już długo. Jest półnormalny. Żal mi gnoja… Z głupolstwa go nie wyprostuję, z pedalstwa tak, przynajmniej chcę spróbować.
– Jakim cudem? Zaszyjesz mu dwie dziury, amigo?
– Ożenię pedryla z babą, która umie spuścić manto każdemu chłopu. Będzie go pilnowała dzień i noc, aż mu przejdzie ten syf, wybije mu to razem z połową zębów. Na Zachodzie będzie łatwiejszy do kontroli, dzięki krótszej smyczy, nie zna żadnego języka. I nie będzie znał, jest zbyt ciemny, żeby dało się go szkolić, to prawie mongoł.
– Wybierasz się na Zachód po odsiadce?
– Wybieram się, ale nie po odsiadce, tylko już.
– Teraz?
– No. W przyszłym miesiącu, może ciut później.
– Jak?
– Esbecja daje paszporty politycznym, wszystkim siedzącym przez konspirę, właściwie to wciskają, chcą jak najwięcej solidaruchów wypieprzyć z kraju. Ciągle kuszą. Zgodziłem się, wyfruwam.
– Farciarz!
– Chcesz, mogę cię wziąć ze sobą.
Tokryń wstał, słowa Mariusza B. uniosły go z taboretu.
– Jak?
– Normalnie, zostaniesz przeklasyfikowany na politycznego, na solidarucha, wroga ustroju i partii.
– Jak?
– Normalnie, za szmalec, kolego. Za duży szmalec. Oni też muszą z czegoś żyć, pensje mają chudziutkie… Biorę ze sobą starego kumpla, waluciarza, który uciułał furę zielonych. Część odda esbekom, a za ten haracz będzie mógł resztę wywieźć bez kontroli celnej, kapewu?
– Kapuję… – mruknął „Zyga” i ponownie usiadł. – Tylko że ja nie mam tuchlonego grosza, amigo.
„Zecer” puścił doń perskie oko i roześmiał się:
– Nie truj, brachu! Wkitrano ci aż dziewięć lat, jak za mokrą robotę, a dlaczego?
– Recydywa.
– Gówno prawda. Dostałbyś nie więcej niż czwórkę, już byś biegał wolny. Przypieprzyli ci wyrokiem, bo wkurzyłeś władzuchnę nie chcąc wskazać sezamu. Gdyby podłączyli ci jaja do prądu, wskazałbyś. Ale widocznie im się nie chciało, bo nie mieliby z tego nic, całość łyknąłby skarb państwa. Lecz kiedy wyjdziesz, mogą na ciebie czekać, i to już nie służbowo, ino po fajrancie, znaczy: prywatni zbóje. I będą mieli świeżo ładowany akumulator… Ja bym spieprzał, kiedy jest okazja i można większą część łupu uchronić.
Tokryń długo patrzył w podłogę, ciężko oddychał, myślał, aż wreszcie spytał chrapliwie: -I ty możesz to załatwić?
– Mogę.
– Z gwarancją?
– Pełną.
– To… to jakaś gra, mam rację, „Zecer”?…
– Jakaś, brachu.
Silicon Valley – tak się nazywa kalifornijskie zagłębie elektroniczne. Dzisiaj niejedna czterdziestolatka i pięćdziesięciolatka mogłaby spokojnie nosić ksywkę „silicon valley”, bo ostatnim etapem rewolucji przemysłowej stała się rewolucja chirurgiczno-plastyczna, a szczytowym jej osiągnięciem bezproblemowe (dużo łatwiejsze niż usuwanie wyrostka robaczkowego) przywracanie dziewictwa w specjalistycznych klinikach całego globu. Prostytutki chętnie fundują sobie ten tani regeneracyjny zabieg, gdyż rozdziewiczenie kosztuje klienta minimum 5 tysięcy euro. Jedyną dyscypliną pokrewną ta dla „najstarszego fachu świata” został (z chwilą upadku ZSRR i bloku sowieckich satelitów) „drugi najstarszy fach świata”- polityka. Na przełomie lat 1989 i 1990 wielu marksistów i komunistycznych aparatczyków (prosowieckich renegatów) przemieniło się cudownie w kapitalistów, liberałów i patriotów; gromady „opozycjonistów”, „dysydentów”, „wywrotowców”, które cichcem prostytuowały się dla czerwonych represyjnych służb jako TW („tajni współpracownicy”), zaznały metamorfozy wewnętrznej (czyli też cichej) à la Szaweł i Paweł; wreszcie kółka intelektualistów i twórców, którzy propagandowo wspierali czerwone reżimy, odzyskały dziewictwo, bo zostały przez obecny w każdym kraju różowy Salon kreowane na czołówkę moralnych autorytetów. We wszystkich państwach dawnego „bloku demokracji ludowej” dawni oficerowie „służb” zyskali duże wpływy i wysokie stanowiska, głównie bankowe, biznesowe, menedżerskie, lecz czasami polityczne również.
Prymusem – czempionem skoku wzwyż i symbolem tej chirurgii politycznej – został car Władimir Putin, który nie lubił, by przypominano mu publicznie kagiebowską przeszłość oficera wywiadu. Pośród byłych kolegów i aktualnych funkcjonariuszy, tzw. „siłowików” (pracowników „resortów siłowych”), chętnie odgrzewał epopeję KGB i swój własny w niej udział, jednał na estradzie publicznej nie mogło być o tym szumu żadnego. Kiedy gazeta „Saratowskij Riepartior” porównała Putina do enkawudowskiego agenta Stierlitza (bohatera serialu „Siedemnaście mgnień wiosny”), bo Stierlitz, tak jak Putin, pracował dla ZSRR u Niemców – bezczelny periodyk zamknięto decyzją administracyjną, charakterystyczną w „suwerennej demokracji” putinowskiej. Analogicznymi decyzjami relegowano z uczelni (Riazań, Samara i in.) studentów krytykujących przeszłość (KGB) i teraźniejszość (zamordyzm) Putina. Nowe regulacje prawne samodzierżawia putinowskiego (sankcjonujące aresztowania przeciwników Kremla, uniemożliwiające malkontentom organizowanie zjazdów, konferencji i demonstracji, ułatwiające likwidowanie krnąbrnych mediów i tworzenie sztucznych partii politycznych, etc, etc.) wyczyściły proputinowsko teren nowego, reaktywującego się imperium. Nowa praktyka władzy, niczym skalpele plastycznych chirurgów, przywróciła dziewictwo idei totalitarnej (zdawałoby się upadłej całkowicie za Gorbaczowa i Jelcyna), regenerując nostalgizująco bolszewizm, leninizm, nawet stalinizm, gwoli kultu silnej ręki wodza.
Do mgnień wiosny było Putinowi trochę daleko, bo aktor grający Stierlitza był zabójczo przystojny, natomiast Putin, kurdupel o kaczym chodzie – nigdy nie miał urody, charyzmy i wdzięku. Wrogowie przezywali go popularnym rosyjskim epitetem „czmo” (w wolnym tłumaczeniu: patafian, dupek), a hagiografowie mienili geniuszem i charyzmatykiem, lansując tezę, że dla rosyjskich kobiet jest on ideałem męskiej urody. Oba sądy mijały się z prawdą, jednak zwyciężała nakręcana propagandą popularność nowego cara w narodzie tęskniącym do caratu. Wielu Rosjan przysięgłoby, że Putin jest bezpośrednim sukcesorem dynastii Romanowów, nie dlatego, iż dziedziczy święte geny, tylko dlatego, że perfekcyjnie gra imperatorską rolę. Kunszt aktora bywa ważny – kiedy sondażownia zadała Europejczykom pytanie: kto napisał „Imię róży”? - 18% badanych stwierdziło, że Umberto Eco, a 49%, że Sean Connery, i tu kłaniają się reguły demokracji: czyż większość nie powinna mieć decydującego głosu?
Putin wszędzie się sprawdzał aktorsko, czy to jako główny bohater parogodzinnych telekonferencji z całym ruskim ludem (gdy udzielał niezliczonych odpowiedzi na spontanicznie rzucane przez obywateli pytania, które sformułowali ludzie Kremla), czy to jako uczestnik międzynarodowych rokowań i kongresów, czy to jako gospodarz przyjmujący delegacje zagraniczne, słowem: nie peszył go rodzaj estrady. W kontaktach bilateralnych, kameralnych, intymnych też sprawiał wrażenie pozytywne. Gawędząc z kimkolwiek, był przez cały czas nienagannie zaabsorbowany rozmówcą i treścią dialogu. Tylko co wrażliwsi czuli, iż jest to koncentracja aktora stojącego przed kamerą i bezbłędnie grającego swą rolę, gdy myślami błądzi już gdzie indziej, być może daleko od miejsca akcji. Nieuchwytnym ludziom z zimnym sercem zazwyczaj fortuna sprzyja.
Większość ludzi naśladuje aktorów (to stary truizm), czerpiąc całą swą „filozofię” i cały swój repertuar zachowań oraz gestów z ekranu kinowego i telewizyjnego. Nie ma tutaj granic – zdarza się małpowanie ekstremalne. A.D. 1999 wyłowiono w Wiśle ludzką skórę, precyzyjnie (całościowo, bez rozkawałkowania) zdjętą z ofiary mordu (pewnej studentki), i eksperci nie mieli wątpliwości, że morderca naśladował szyjącego sobie skórzane „kombinezony” sadystę-skórozdziercę, bohatera filmu „Milczenie owiec”. Również bossowie (hersztowie, menedżerowie, prezesi, kierownicy itd.) małpują filmy – wiadomo, że już parę dekad gangsterzy (nie tylko amerykańsko-włoscy) naśladują aktorów (Brando, Pacino i De Niro) grających w trzech częściach „Ojca chrzestnego” Coppoli. Zaś szefowie państw szczególnie chętnie małpują cesarza Napoleona, zwłaszcza gdy są niscy wzrostem (wysocy lubią raczej małpować generała de Gaulle'a). Putin wdziewał właśnie ten kombinezon duchowy, dyskretnie, bez tanich gestów (bez wsadzania jednej dłoni w rozpięcie kamizelki i chowania drugiej za plecami). Kombinezonu Stierlitza używał kiedy pracował na niemieckim obszarze; później ów kombinezon stał się wstydliwą przeszłością. Prezydenta Putina rajcował jedynie petromocarstwowy strój.
Że ropa może być przyczyną putinowskiego sukcesu – to wiedział każdy głupi. Lecz że fortuna naftowa aż tak Putinowi dopisze – tego nie przewidział żaden mądry. Gdy car Władimir brał tron (2000). w budżecie Federacji optymistycznie zakładano, iż baryłka ropy będzie kosztowała nie wyżej niż 33 dolary. Tymczasem kosztowała dwukrotnie więcej już kolejnego roku, a potem dalej szybowała, zbliżając się ku setce dolarów. To stworzyło putinowski paraboom gospodarczy, dzięki któremu neocarat został (trochę na wyrost) członkiem G-8, grupy ekonomicznych potentatów świata.
Tak więc ze światowcami dawał sobie Władimir Władimirowicz jako tako radę. Tylko z sąsiadami Lachami nie wszystko wychodziło „kak nużno”, co było „oczeń wkurwiaszczije” dla „jewo wielicziestwa”.