Выбрать главу

Tego jesiennego wieczoru wrócił do domu trochę wymęczony. Chciał chwilę odpocząć, wziąć prysznic, wdziać modny ciuch i ruszyć do klubu, gdzie spotykał przyjaciół. Ale gdy zapalił światło, zobaczył młodego (mniej więcej trzydziestopięcioletniego) eleganckiego mężczyznę w fotelu. Intruz był obcy, źrenice Janka nie widziały go nigdy przedtem. Siedział bez ruchu i patrzył na gospodarza chłodnym, rozumnym wzrokiem – włamywacze tak nie wyglądają, ani tak nie patrzą. Lecz przecież się włamał – wszedł bez zezwolenia! Johnny pomyślał, że owa milcząca persona przyszła go zabić. Bał się zrobić jakiś nerwowy ruch, by nie spowodować nerwowej reakcji tamtego, reakcji przy użyciu noża lub pistoletu. Siadł więc na kanapie, rozparł się i tłumiąc strach wycedził:

– Jak tu wlazłeś, drzwiami, oknem, szybem wentylacyjnym czy przenikającą ścianę mocą czarów?

– Jestem dobry – odparł krótko nieproszony gość.

– Widzę. I wierzę. Jesteś dobry. Tylko w jednym kraju powiedzenie: „- Jestem dobrym zabójcą” to komplement. W Hiszpanii. Gdyż tam kochają matadorów. „Matador” to po hiszpańsku: zabójca. Jesteś Hiszpanem?… Aha, możesz być jeszcze Meksykaninem, w Meksyku również kwitnie corrida. „- Eres un buen matador!”, tak brzmi ten komplement ekskluzywny, bo zastrzeżony tylko dla dwóch krajów.

– We wszystkich sekcjach operacji specjalnych wszystkich tajnych służb to też komplement. Wszędzie, w każdym kraju – rzekł intruz cicho.

– Więc jesteś mordercą, egzekutorem?

– Gdzie tam! – zaprzeczył intruz. – Masz chore obsesje, kolego. Tkwisz w niewoli Jamesów Bondów z ich „licencją na zabijanie”. Nie dziwię się, to normalne, wszyscy są niewolnikami legendowych archetypów, pielęgnujemy całą ich menażerię, od szlachetnego Robin Hooda, do zsyntetyzowanej figury herosa wojennego. Jedynie ci, którzy uczestniczyli w wojnach, wiedzą, że wojna stanowi konkurs brudu, smrodu, gnoju, jatkę mającą tyle wspólnego z jej idealizacją literacko-filmową, z cnotą heroizmu i z duchem altruizmu, co demokracja ze świadomym wyborem władzy przez powszechny elektorat. Mylisz się, kolego, nie jestem zabójcą.

– Qui s'excuse, s'accuse… – prychnął Seren. – Rozumiesz co to znaczy?

– Tak. „Kto się tłumaczy, ten się oskarża”, stare francuskie powiedzonko. A Szekspir gdzie?

– Jaki Szekspir? – zdumiał się Johnny.

– Dwie twoje intelektualne specjalności, kolego, to: poliglota i harcownik Szekspira. Pierwsze już udowodniłeś hiszpańszczyzną i francuszczyzną. Brakuje szekspirowskiego popisu…

Zawiesił głos, a Serenowi się zdawało, że widzi iskierkę śmiechu w oczach intruza. Intruz czekał, więc Johnny palnął:

– „Ludzie kładą się do grobów jak do łóżek…”. Ten cytat z Szekspira wydaje mi się najbardziej adekwatny dla znawcy wojen. Dużo rzezi zaliczyłeś, kolego?

– Brawo, jestem pod wrażeniem. Tak, wziąłem udział w kilku wietnamskich i afrykańskich zbiorowych masakrach.

– Czyli jako użytkownik dżungli dowiedziałeś się, że jestem poliglotą?

– Dowiedziałem się więcej – że kochasz gry słowne, dziwadła lingwistyczne, osobliwości semantyczne, enigmy szyfrowe, ekscesy slangowe, et cetera. Popisz się znowu. Co cię ostatnio kusi?

– Może być na literę g?

– Ależ tak, proszę bardzo.

– Dziwi mnie fakt, że w większości kultur wywodzących się ze strefy ciepłej, południowej, przezywa się białego chrześcijanina epitetem na literę g. Żydzi mówią: „goj”, Cyganie mówią: „gadzio”, Meksykanie mówią: „gringo”, Arabowie mówią: „giaur”, można tę wyliczankę długo ciągnąć. Lecz i w językach Północy można znaleźć dużo epitetów na literę g, w polskim aż kilkadziesiąt, od „gamoń”, „głupek” i „gnojek”, do „gudłaj” i „gówniarz”. A w twoim języku?

– W moim też trochę – rzekł nieproszony gość. – „Gadina”, „gadiuka”

– „Grabitiel”- podrzucił Johnny. – Włamywacz, „wzłomszczik”, nie jest na g. Po coś się włamał, dobry człowieku?

– Żeby cię ostrzec i żeby cię zaprosić.

– Trzeba się było po to aż włamywać? Nie wystarczyłoby zadzwonić i zapukać, co?

– Chcieliśmy zobaczyć twoją reakcję. Czy dostaniesz histerii i trzęsionki, czy będziesz krzyczał, piszczał, ślinił się, srał ze strachu. To ważne jak reagujesz w stresowych sytuacjach.

– I co, zdałem egzamin?

– Pytanie: jak się zachowasz, kiedy przyjdzie prawdziwy killer i wyjmie gnata?

– Dlaczego miałby przyjść?

– Dlatego, że właśnie kipnął od prochów młody Luciano Tavese, syn szefa mafijnej rodziny Tavese z Atlantic City, i teraz Tavese szukają mordercy tego dzieciaka. Jeśli ktoś wskaże im Johnny'ego Serena jako dilera zaopatrującego Luciano, to nie uratuje cię nic, Johnny, choćbyś zwiał na Marsa lub na Wenus. Dowód, że szprycowałeś Luciana, pokaże ci mój zwierzchnik, dygnitarz rosyjskiej ambasady, jutro. Przyjadę tu o szesnastej, zawiozę cię gdzie trzeba.

Intruz wstał, ruszył ku wyjściu, lecz nim otworzył drzwi, rzucił równie cicho jak mówił cały czas:

– Nie informuj glin, nie alarmuj nikogo, bo nie przeżyjesz nawet tygodnia. Cosa Nostra to zawzięty gang, nie odpuszczają nikomu.

– A ty chcesz mi uratować dupę, bo jesteś z gangu konkurencyjnego, prawda? – spytał cierpko Johnny.

– Można tak powiedzieć – zgodził się intruz i zamknął za sobą drzwi.

* * *

Szudrin dobrze znał sławnego noblistę, Alieksandra Sołżenicyna, gdyż kiedy ten wrócił z Ameryki na łono ojczyzny (1994), młody Lieonid przez kilka lat pracował jako „społeczny asystent” wielkiego pisarza, robiąc mu w różnych archiwach, bibliotekach i muzeach bogate kwerendy dla monumentalnej kobyły o historii Rosji. Sołżenicyn chciał płacić honoraria pomagierowi wykonującemu „czarną robotę”, lecz Lonia brał tylko „zwrot kosztów” (przejazdy etc), stąd mistrz mawiał później, że jest dłużnikiem młodego adepta historii, i że nigdy się nie wypłaci za ten kwerendo wy trud. Zobaczywszy Lonię po latach, ucieszył się bardzo:

– Zdrastwuj, Lonia! Zuch przyszedł, serce się raduje!

– I ja się cieszę, mistrzu – rzekł Lonia. – Przyszedłem z prezentem urodzinowym, bo skończyliście osiemdziesiąt siedem lat, gratulacje, mistrzu. To maszynopis, moja praca na temat oligarchii rosyjskiej. No i, nie ukrywam, przyszedłem po prośbie…

– Żebym ocenił?

– To też, mistrzu, ale…

– Siadaj, Lonia. Napijesz się herbaty?

– Nie chcę robić kłopotu…

– Żaden kłopot, gdy pełny samowar pod ręką. Masza, podaj szklankę!

Służąca dała Szudrinowi „czaj” i „sachar”, a gospodarz wrócił do tematu:

– Więc mówisz, że po prośbie, Lonia?… O co chodzi? O jakieś wstawiennictwo?

– Nie, mistrzu. Chodzi o to, by mistrz przestał być moim dłużnikiem…

– Mam spłacić kwerendo wy dług?

– Jeśli łaska, mistrzu, wasza wola, ja tylko jestem petentem.

– Czym mam spłacić?

– Weźcie nagrodę państwową, którą chce dać wam Rosja, mistrzu. Wręczyłby prezydent Putin, ale przyznałoby grono ekspertów, autorytetów, uczonych, twórców kultury o nieposzlakowanych życiorysach. Nie wzięliście orderów z rąk Gorbaczowa i Jelcyna, i ja to rozumiem, no bo tamci wpędzili kraj w anarchię, w chaos, w słabość, wyprzedawali państwowy majątek, sabotowali godność, niszcząc znaczenie międzynarodowe naszego mocarstwa. Ale Władimir Władimirowicz, który przejął kraj zdestabilizowany, splądrowany, zubożony, odbudowuje siłę i prestiż Rosji całą swą mocą. Nie zaprzeczycie chyba?

– Nie zaprzeczę – mruknął Sołżenicyn. – On się stara, robi co może, by przywrócić Matuszce rangę polityczną, i by bogate Europa, Ameryka, Azja przestały traktować Rosję niby kraj Trzeciego Świata, to mi się podoba, Lonia, więc nie zaprzeczę… Kto cię do mnie wysłał? Ludzie kremlowskiej kancelarii, synku?

– Nie, mistrzu, sam przychodzę, bo rozmawiałem z Putinem, kiedy przeczytał moje dziełko. Mówił o was jako o geniuszu i wzorze patriotyzmu. Jego marzeniem jest uhonorować was ceremonialnie za wasz trud. Ale on nawet nie wie, że przyszedłem do was, daję słowo, mistrzu!

– Wiesz, iż Zachód zwie go samodzierżcą, despotą? Gdy wezmę od niego jakiś medal państwowy, będą warczeć, że przyjąłem od eksszefa KGB…

– A czy kogoś na Zachodzie raziło, gdy tak liczni przyjmowali splendory od Busha seniora, który był szefem CIA nim został prezydentem Stanów? – spytał celnie Szudrin.

– No, rzeczywiście, masz słuszność, Lonia.

– Władimir Władimirowicz nikogo nie torturował ani nie zsyłał do Gułagu…

– Prócz Chodorkowskiego – uśmiechnął się Sołżenicyn.

– Dlatego Zachód imputuje, że nasz prezydent jest antysemitą, co zresztą imputowano wam również, mistrzu, i to niedawno, trzy łata temu, kiedy ukazała się wasza praca „Dwieście lat razem”. Ileż jadu tłoczyły wówczas zachodnie media, gdy cytowały wasz sąd, że „Żydzi to oddział frontowy powołany przez światowy kapitał”, i że według was „Żydzi wiodą prym w niszczeniu mieszczańskiego porządku”. Warto się tym przejmować? – kuł żelazo Szudrin.

– Masz słuszność, kochanieńki, nie warto – pokiwał głową gospodarz. – Ci ludzie… ludzie Zachodu… zupełnie nie czują Rosji i duszy rosyjskiej, uważają, że psychika Rosjan jest chora… A Putina, wyznam ci, coraz bardziej cenię. Choć czasami popełnia błędy, takie, jak to nowe święto, które więcej chwały przynosi Polakom niż Rosjanom…

– Wypomniałem mu to, mistrzu, prosto w oczy!

– I co, zezłościł się?

– Nie, skąd, to mądry przywódca, woli szczerych od dupolizów. Tłumaczyłem mu, że naród nie zna i nie lubi tej nowej rocznicy, wszyscy dalej świętują biesiadami domowymi trzy dni później, rocznicę przewrotu bolszewickiego.