Выбрать главу

– Cóż, na całym świecie szkolnictwo służy wpajaniu mitologii, mitologia jest istotą wszelkich systemów edukacji, panie prezydencie – uśmiechnął się Szudrin. – Dysydenckość Puszkina i Gogola to mit, nic więcej. Źródłem puszkinowskiego mitu jest nadinterpretowanie „Ody do wolności”, a kanwą tego mitu jest ukrywanie, że wkrótce Puszkin „zmądrzał” i że się kajał, wyszydzając dla cara polską walkę o niepodległość, przeklinając zachodnią krytykę caratu wierszem „Oszczercom Rosji”, ciągle łasząc się do cara i do kierownika represyjnych służb, szefa żandarmerii, generała Benkendorfa. W nagrodę został etatowym lokajem, kamerjunkrem dworu. Pisał odtąd wiersze „patriotyczne”, stricte wazeliniarskie, lecz nie one najbardziej go kompromitują, tylko listy do Benkendorfa, którymi żebrał o datki i o pożyczki dla spłaty swych karcianych długów. Te listy są straszne, haniebne, zupełnie bezwstydne, panie prezydencie, nie wolno ich dawać uczniom. Dzieciakom daje się „Eugeniusza Oniegina”. „Moj diadia, samych cziestnych prawił…”.

– Kagda nie w szutki zaniemog…”- podjął Putin.

– On uważat' siebie sostawił…”.

–  I bolszie wydumat' nie mog!”. Cha, cha, cha, cha!… Ryknęli śmiechem, niby dwóch uczniów popisujących się przed szkolną akademią.

– Brawo, obaj nie zapomnieliśmy czytanki! – klasnął prezydent. – Ale wróćmy do naszych gigantów. W szkołach czyta się gogolowskie „Martwe dusze” i gogolowskiego „Rewizora” jako dzieła będące wyrazem sprzeciwu wobec samodzierżawia, krytyką czynownictwa oraz całego systemu!

– A nie czyta się, i słusznie, meldunków, raportów, donosów Gogola, który od młodości był funkcjonariuszem tajnej policji, budzącego grozę Trzeciego Działu Carskiej Kancelarii – wycedził Lonia. – Płaciły mu brytany „żandarma Europy”, cara Mikołaja I, najpierw Benkendorf, później Aleksy Orłow, który objął żandarmską schedę po Benkendorfie. I znowu to listy do cara, do Benkendorfa, do Orłowa, szczególnie Gogola kompromitują. W pewnym prywatnym liście do księcia Korsakowa pisze, że nie jest takim idiotą, by bruździć piórem tej władzy, która mu hojnie płaci i pokrywa każdy jego dług. Uważał się za „carskiego czynownika na niwie literatury”, to jego własne słowa, panie prezydencie. Współczesny Gogola, Wissarion Bieliński, był początkowo jego wielbicielem, a kiedy przejrzał, wytknął Gogolowi „bizantyjską obłudę” i „haniebną służalczość”. Obie te cechy są charakterystyczne także dla dwudziestowiecznych znanych twórców i intelektualistów, by wymienić stalinistów Shawa i Sartre'a…

– Wiem, że jeśli idzie o twórczość dziewiętnastowieczną, wrogowie Rosji najchętniej cytują antyrosyjski paszkwil tego pedała de Custine'a – popisał się erudycją Putin. – Ale łajdak de Custine to Francuz. Kogo spośród rosyjskich autorów wrogowie Rosji, ci wszyscy „kremlinolodzy”, cytują najchętniej?

– Czaadajewa. Jego słynny „list filozoficzny”, list do Panowej, opublikowany przez „Tielieskop”. Uczone dowodzenie, że Rosja jest i zawsze była krajem barbarzyńskim, wyzbytym moralności, jakiejkolwiek wzniosłej idei, tradycji kulturowej, i cywilizacji zwłaszcza – to smaczny kąsek dla naszych wrogów. Lubią przypominać, że za ten druk redaktor czasopisma został zesłany na Sybir, cenzor został zdymisjonowany, natomiast autora listu oraz adresatkę wpakowano karnie do szpitala dla wariatów. Ale wolą nie przypominać, że kiedy Czaadajew został po roku zwolniony, stał się pełnym skruchy carofilem, gorliwym współpracownikiem oberpolicmajstra, ciągle bił się w pierś i przepraszał Mikołaja I, zwąc swój tekst „szczytem idiotyzmu”. Skończył jako konfident bezpieki.

– Jeszcze jeden… – mruknął Putin-car. – Czy „historia lubi się powtarzać” to przysłowie, czy raczej porzekadło?

– Nie wiem, nie jestem specjalistą od przysłów.

– I czy tylko u nas historia to dzieje szmacących się intelektualistów, panie Szudrin?

– Nie tylko, u innych też, choćby u Francuzów… Lecz my rzadko ich cytujemy, a Zachód lubi propagandowo wykorzystywać młodzieńcze, buntownicze teksty naszych gwiazdorów.

Po tych słowach Szudrina zrobiło się cicho. Putin się zamyślił, patrząc w rokokowe lustra tworzące przeciwległą ścianę, a kiedy się znowu odezwał, miał ton bardziej chłodny, rzeczowy:

– Jesteśmy skazani na wieczną wojnę z Zachodem, Lieonidzie Konstantinowiczu. Gdy nie ogniową, to polityczną, ekonomiczną, handlową, propagandową, medialną, ale wojnę. Bez sympatii intelektualistów część bitew tej wojny zostanie przegrana…

Ponownie wrócił milcząco do swego wnętrza, tykając wzrokiem perspektywę gabinetu, lecz nie widząc lustrzanych odbić, tylko własne chimery i zamiary. Raptem spojrzał bacznie na gościa i pierwszy raz użył formuły mniej ciepłej:

– Kim ty jesteś, Szudrin?

– Nie rozumiem, panie prezydencie.

– Jesteś idealistą czy cwaniakiem, mów!

– Cynikiem i pragmatykiem, panie prezydencie… – odparł Lonia.

– Chcesz władzy?

– Nie rozumiem…

– Rozumiesz bardzo dobrze! Pytam czy chciałbyś sprawować władzę, Szudrin!

– Tak, lecz nie bezprzymiotnikową…

– Z jakim przymiotnikiem?

– Jeśli władza, to tylko absolutna. Mam rację, panie prezydencie?…

Milczenie, które teraz zawisło pomiędzy nimi, pełne było czegoś nowego – bezgłośnego, lecz wyczuwalnego chichotu któregoś z nich, lub obydwu naraz. Przełamał tę chichoczącą ciszę Putin, mówiąc:

– Władzy absolutnej nie mogę wam dać, Lieonidzie Konstantinowiczu.

– Wiem, absolutyzm jest już zajęty – uśmiechnął się Lonia.

– I również ma przymiotnik…

– Wiem, jest oświecony, jak absolutyzm słonecznego Burbona, panie prezydencie.

– Mogę wam dać władzę mniejszą. Funkcję przybocznego eksperta, asystenta, konsultanta… Zastanów się do jutra, cyniku-pragmatyku.

– Jutro jest dzisiaj, panie prezydencie. Biorę tę posadę z radością. Chcę panu służyć – rzekł Lonia.

I obaj wiedzieli, że chce służyć przede wszystkim sobie, ale ta słabość bywa cechą przyrodzoną każdej istoty ludzkiej, prócz naśladowców świętego Franciszka z Asyżu.

* * *

Maksyma La Rochefoucaulda „Śmieszność hańbi bardziej niż hańba” była znana nie tylko Klarze Mirosz zgłębiającej wiek XVIII gwoli penetracji środowiska hrabiny Emilii du Châtelet, lecz również Denisowi Dutowi wskutek jego studiów na warszawskim uniwerku, albowiem profesor polonista, który tam wpajał „Satyry” biskupa Ignacego Krasickiego, chętnie przywoływał pana La Rochefoucaulda tudzież innych dowcipnych Francuzów. Dlatego Denis wyrecytował ten aforyzm „Zecerowi”, tłumacząc, że chce, aby ich pismo było nie tylko patriotyczne, lecz i satyryczne.

– Będziemy robić londyńskie „Szpilki”? - zdumiał się Mariusz.

– Będziemy pakować szpilki w dupsko czerwonego totalitaryzmu, chopie, i tak właśnie zaistniejemy, to jedyna droga. Gazetek patriotycznych Polonii jest mnóstwo. Wychodzą wszędzie, w Kanadzie, w Australii, w Stanach i tutaj, a różnią się tylko papierem, krojem czcionki i grafiką łamów. Wszędzie to samo solenne dopierniczanie komuchom, przypominanie Katynia i Gułagu, wyliczanie stalinowskich czystek, wskazywanie leninowskiego wagonu zaplombowanego przez Niemców, piętnowanie ubecji torturującej akowców, identyczna mantra co tydzień, chór! My się musimy wyłamać z tego chóru, przejawić oryginalność.

– Robieniem sobie jaj?

– Dokładnie.

– Z torturowanych akowców, czy z torturujących ubowców?

– Nie bredź, chopie! -zdenerwował się Denis. – Nie wykręcaj kota ogonem, to nie tak. Dam ci przykład, wtedy zrozumiesz co mi biega, kiedy mówię o satyrycznym periodyku. Czytałeś Piaseckiego?

– Tego diabelskiego PAX-owca?! – krzyknął zbulwersowany Mariusz. – Pogięło cię, Denis?

– Nie gadam o Bolku Piaseckim, sowieckim agencie i szefie PAX-u, tylko o Sergiuszu Piaseckim, idioto! Nie znasz?

– Teraz przypominam sobie. My w krakowskim podziemiu nie drukowaliśmy jego knig, robiła to Warszawa czy Gdańsk, lub może Wrocław?

– A wiesz kto to był, chopie? To był ktoś jak ty, więzień, którego wyciągnął z pierdla znany pisarz, Melchior Wańkowicz. I Piasecki też robił w podziemiu, pracował dla polskiego wywiadu na granicy z Sowietami i na terytorium ZSRR. I później też wylądował w Londynie, tu pisał, tu drukował, prawie wszystko się zgadza, co?

– Prawie!… – charknął Bochenek, zaciskając zęby.

– Facet pisał na emigracji książki antykomunistyczne. Były popularne, ale tylko jedna zyskała gigantyczną popularność, była superbestsellerem – ta jedyna, którą machnął językiem nie serio, lecz dracznym, idąc w satyrę. „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, młodszego lejtnanta Miszy Zubowa, czyste jaja! Taki niby pamiętnik lub raczej diariusz krasnoarmiejca, rozpoczęty 17 września 1939, kiedy Sowieci zaatakowali Polskę, żeby dopomóc Hitlerowi. Cel mieli prosty, Misza wykłada go jednym zdaniem, króciutko… czekaj, wezmę knigę, to ci przeczytam…

Zdjął książkę z półki, wertował chwilę, wreszcie odnalazł szukany passus:

– … Ceł polityczny, pisze lejtnant: „Wszystkich burżujów mających zegarki i rowery wyrżnąć”.

Bochenek parsknął śmiechem, co ucieszyło Duta:

– Widzisz! To cię rozbawiło, chopie, i na tym polega siła satyry, ucząc bawi, ludzie chcą to czytać. Jeśli nie będą chcieli czytać naszego periodyku, to leżymy, i szybko będziemy musieli kra-mik zwinąć. Piasecki stanowi wzór. Cała ta książka jest morowa, chwyta czytelnika za dziób już od pierwszych stron, od wejścia Armii Czerwonej do Wilna, gdzie Misza i jego kompani krasnoarmiejcy przeżywają głęboki szok, bo widzą masę ludzi przyzwoicie lub wręcz modnie ubranych, także robotników, ekspedientów i stróżów, słowem proletariuszy, ludzi czystych, mieszkających we własnych mieszkaniach, które są ładnie umeblowane, a w sklepach, co jest niesamowite – można bez kartek, bez kolejek i bez ograniczeń wagowych kupić chleb, mięso, nabiał, owoce, wędliny, wszystko! Są nawet sklepy z rowerami i zegarkami, cud jakiś! Misza jest tym widokiem tak zbulwersowany, że tłumaczy sobie, iż cały ten dobrobyt „buriujski” to „kapitalistyczna propaganda”, czyli mistyfikacja, cyrk, teatr urządzony dla zmylenia, dla zamieszania w głowach krasnoarmiejcom. A wszystko pisane tak humorystycznym językiem, że czytając, boki zrywasz. Gdy Misza widzi w domu nauczycielki niezwykły wynalazek, wannę, powiada: „- Żebym dużo czasu miał, to nawet co miesiąc korzystałbym”. Udaje mu się poderwać jedną „burżujską wielką damę”, Irkę, która okazuje się prostytutką, a kiedy Sowieci organizują zajęte terytorium, Irka zostaje prezeską Wydziału Opieki nad Matką i Dzieckiem. Ale co ja ci będę truł, chopie, przeczytaj, pożyczam ci ten cymesik. Zrozumiesz morderczą siłę satyry, Piasecki żadną swą poważną książką antysowiecką nie dopieprzył tak komunie jak zgrywusowskimi „Zapiskami oficera”. Dlaczego? Właśnie dlatego, że wykpił komunę do szczętu. Zarżnął ją śmiechem. I to jest ta metoda, którą ja polecam, metoda Haszka. Nikt nie zgnoił imperium austriackiego lepiej niż Haszek jajcarskimi „Przygodami dobrego wojaka Szwejka”, to był nokaut, kaput! Myślę, że moglibyśmy przedrukować w naszym pisemku trochę kawałków z tej książki.