– Ze Szwejka?! – wytrzeszczył gały Bochenek.
– Z Miszy Zubowa, idioto! Ale można też sięgać w głąb wieków. Taki biskup Krasicki! Popatrz, założyłem sobie karteluszkiem jego satyryczny czterowiersz, pięknie pasujący do wszelkich czerwonych kacyków, do całego aparatu partyjnego. Piszemy o pezetpeerowskiej nomenklaturze, i dajemy cytat:
„Zdobycz wieków, zysk cnoty, posiadają zdziercę;
Zwierzchność bez poważania, prawo w poniewierce.
Zysk serca opanował, a co niegdyś tajna -
Teraz złość na widoku, a cnota przedajna”.
– „Prawdziwa cnota…”- mruknął „Zecer”.
– Prawdziwa „krytyk się nie boi”, lecz fałszywa bardzo się boi, zwłaszcza szyderczego śmiechu. A tym ją będziemy chłostać. I to się będzie ludziom podobać, panie „Zecer”. I o to chodzi, żeby się podobało.
Kiedy generał Kudrimow przeszedł z Sekcji Operacyjnej FSB do Sekcji Pribaltickiej SWR (Służby Wywiadu Zewnętrznego), zatrudniono go w Referacie Polska. Z Polską miał na dawnym stanowisku dużo wspólnego. Ostatnie „polskie zlecenie” wykonał rok wcześniej (2005), kiedy warszawscy chuligani dali kilka kuksańców czterem nastolatkom, synom ruskich dyplomatów. Media rosyjskie zrobiły wielki hałas, a Putin żądał „rewanżu adekwatnego”. Więc ludzie Wasi Kudrimowa adekwatnie spuścili uliczny łomot czterem Polakom – trzem pracownikom moskiewskiej ambasady RP i dziennikarzowi. Remis zadowolił media, Putina i naród rosyjski. Dla Kudrimowa i jego chłopców było to niepoważne, bo uprzednio wykonywali na Polakach (choćby tych niuchających sekrety FOZZ-u – polskiego Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego) cięższe wyroki.
Przez ostatnią dekadę XX wieku Kudrimow odwiedził Polskę trzy razy, kiedy była tam do wykonania „mokra robota”. Każdorazowo gościł Wasię wówczas pułkownik Mieczysław Heldbaum, z ramienia KGB i GRU boss tajnych struktur bezpieczniackich nad Wisłą. Dzięki Heldbaumowi Wasia rozumiał trochę polski burdel, niezrozumiały dla wielu europejskich i światowych politologów tudzież dyplomatów. Szczególnie dużo dowiedział się w roku 1996, gdy wspólnie pili sylwestrową nocą, a właściwie już blisko świtu 1 stycznia. Rzekł wtedy:
– Popatrz, Mietek… komuna znowu u was rządzi, demokratycznie!
– Pieprzysz, Wasia, to nie żadna komuna! – splunął ością zakąskowej ryby Heldbaum. – Zwą się socjalistami lub lewicowcami, ale to hieny „transformacji”, złodziejskiej fazy kapitalizmu. Do komuny nie ma powrotu, bratiec.
– Nieee… eee… nie ma?! – zdumiał się Kudrimow i gwałtownie czknął. – A dlaczego?
– Dlatego, że komunizm to pojebany system, Wasia.
– Nu, a dlaczego?
– Bo zawsze był fikcją gospodarczą opartą na pustym pieniądzu i na własności państwowej czyli niczyjej, dymanej przez każdego, więc kiedyś musiał się zesrać. Tutaj, u nas, detonatorem była „Solidarność”, reprezentantka klasy robotniczej niepojmująca, że obalając komunizm na rzecz kapitalizmu, ergo wolnego rynku, zakłada roszczeniowemu proletariatowi, „ludowi”, pętlę szubieniczną, i że wkrótce po swym triumfie będzie musiała przejść do opozycji, bo kapitalizm to jej wróg. Wokoło płacz i zgrzytanie zębów, miliony bezrobotnych.
– A dobrze, bardzo dobrze im tak, job ich matieri, biorą za swoje, ścierwa! – sapnął Kudrimow, czkając znowu.
Dziewięć lat później pułkownik Heldbaum umierał na raka, lecz nie dane mu było umrzeć na raka, bo został zastrzelony we własnym domu przez „kowboja” pracującego dla supertajnej struktury egzekucyjnej amerykańskiego rządu, zwanej TO („Team One”). Działo się to wszystko podczas jakiejś dziwnej operacji prowadzonej przez generała Growina z GRU, Wasia nie był jej uczestnikiem. Pierwszy raz wybrał się wtedy do Polski nie ze zleceniem operacyjnym, tylko na pogrzeb Heldbauma. Kiedy widział spuszczaną ku wnętrzu ziemi trumnę – miał wrażenie, iż odchodzi pewna epoka, czas ludzi ich typu. Lecz musiał jeszcze popracować kilka lat, choć rok później życie sprawiło, że nie musiał już pracować jako egzekutor.
Obejmując funkcję w Referacie Polska SWR, generał Kudrimow wiedział, że obejmuje ją akurat wówczas, kiedy koniunktura nad Wisłą jest szczególnie niesprzyjająca Moskwie, gorsza niż kiedykolwiek wcześniej, bo władzę przejęli tam dwaj zezwierzęceni bliźniacy („zoologiczni antykomuniści”), którzy Kremlowi brużdżą. Szef, co prawda, uspokajał:
– Rządzą już rok, ale nie dociągną do końca czteroletniej kadencji, wykończymy ich wcześniej. Dużo wcześniej.
– Jak? – zapytał Kudrimow. – Sprzątniemy?
– Wasia!… – roześmiał się szef. – Ty już nie pracujesz tam, lecz tutaj. Ocknij się, generale!… My sprzątamy inną metodą. Medialną nagonką, dywersją, urną, słowem: demokracją, bez ołowiu.
– Mamy naszych ludzi w ich partii?
– W każdej polskiej partii – odparł zwierzchnik. – Mamy ludzi w polskich mediach, w polskiej administracji centralnej i terenowej, w polskiej gospodarce, wszędzie.
– To czemu Bliźniacy zdobyli władzę państwową? – zdziwił się rozsądnie Wasia.
– Bo spieprzyliśmy tam zeszłoroczną kampanię wyborczą, dlatego zrobiło się tu miejsce dla mnie i dla ciebie, nasi poprzednicy dostali karnego kopa, spieprzyli sprawę, są za to odpowiedzialni. Teraz ty będziesz odpowiedzialny za sprawy polskie, a ja będę twoim kontrolerem i dowódcą. Daję ci miesiąc na wejście we wszystkie problemy techniczne, logistyczne i personalne tamtej agentury. Wdróż się przez miesiąc, a potem działaj.
– Rosyjskiej guberni z Polszy nie zrobię… – mruknął bez entuzjazmu Kudrimow.
– Nie musisz. Ona nie ma się stać rosyjską gubernią, tylko oddziałem Gazpromu.
– Czyli…
– Czyli Gazprom ma przejąć Polszę, paniatno, Wasia?
– Tak! – odparł Kudrimow, salutując.
Zwierzchnik nie chciał żegnać go tonem surowym, więc by rozluźnić atmosferę, klepnął Kudrimowa w bark i spytał tonem łobuzerskim:
– Znasz, bracie, ten kawał o różnicy między Putinem a Rasputinem?
Kudrimow nie znał tego dowcipu, lecz znał systemy gabinetowych podsłuchów i metody wewnątrzsłużbowych prowokacji, dlatego warknął myślą: „Job twoju mat'!”, a głosem burknął:
– Znam, panie generale. Ale nie lubię takich żartów.
I odmeldował się bezzwłocznie, gwiżdżąc na to czy rozzłościł zwierzchnika, czy tylko rozśmieszył.
Alkohol to bardzo perfidny przestępca. I do tego rasista. Jednym rasom i plemionom szkodzi, a innym wcale. Pewnemu Polakowi zmierzono prawie 9 prom. alkoholu we krwi, i twardziel ten nie umarł (Francuz czy Filipińczyk umiera już przy 5-6 prom.), a wiadomo, że Rosjanie szybują jeszcze wyżej, i to bez zakąski. Nałóg spirytusowy jest dla Rosjan równie niegroźny co pędy bambusa dla pand – Wasia Kudrimow był tego normalnym przykładem. Lecz dla żydowskiej dziewczyny mieszkającej w Kanadzie uzależnienie od alkoholu może być tragiczne, więc jej „służbowy” patron i sponsor, dziekan Simon Kraus, musiał interweniować widząc, iż dyplomancki stres wiedzie ją ku częstemu kieliszkowi, vulgo: ku ewentualnemu rozpiciu. Nie wolno było do tego dopuścić. Zjawił się tedy u niej bez zapowiedzi, „deus ex machina”, wieczorem, kiedy suszyła szklaneczkę „wody ognistej” pod papierosa, wylał zawartość dwóch butelek do zlewu, strzelił pyskującą nań damę w buzię rozprostowaną dłonią i odczekał aż się dama wypłacze, ukoi, uspokoi, czemu pomógł puszczając płytę pełną łagodnego swingu, „smooth”.
– Masz fajną kolekcję płyt, Klaro – rzekł grzecznie. – Ale nie będziesz didżejką, więc co chcesz dalej w życiu robić, żebyśmy mogli dalej tak suto ci płacić jak dotychczas?
– Zostanę waszym szpiegiem u Chińczyków! – palnęła wściekle. – Całkowicie zamaskowanym. Przerobicie mi oczy na skośne, a cerę na żółtą.
– Nie wykonujemy tego rodzaju operacji, moja droga.
– Tylko zmieniacie ludziom nazwiska, co?! Zmieńcie mi jeszcze imię, bo jako Chinka muszę być Li, Wong czy inaczej w tym stylu!
– Nikt ci nie zmienił nazwiska, tylko przywróciłaś sobie nazwisko po ojcu, Klaro – perswadował łagodnie Kraus. – Imię masz śliczne, wywodzi się ze słowa „czystość”, i ze słowa „jasność”, myślę, że Chińczycy byliby nim zachwyceni i przetłumaczyliby je bez kłopotu na coś równie dźwięcznego oraz wdzięcznego. I byłabyś z pewnością bardziej zadowolona niż byłby Fiodor Dostojewski, gdyby wiedział jakim imieniem opatrywano jego książki w Polsce.
– Nic mnie to nie obchodzi! – krzyknęła Klara, wycierając łzy serwetką.
Krausa również nic to nie obchodziło, ale musiał terapeutycznym słowotokiem przedłużyć dialog, póki dama nie uspokoi się zupełnie.
– Pamiętasz, opowiadałem ci, że mój dziadek był przed drugą wojną edytorem i że został po nim duży księgozbiór. Kiedy dorastałem, dziwiło mnie, że na okładkach kilku książek, takich jak „Bracia Karamazow”, „Zbrodnia i kara” czy „Idiota”, widnieje autor Teodor Dostojewski. Zapytałem starego, a on mi wyjaśnił, że rosyjskie imię Fiodor to w języku polskim Teodor. Lecz takie spolszczone imię Dostojewskiego zawsze mnie drażniło i zawsze trochę mnie śmieszyło…