Выбрать главу

– Wkrótce będzie lać.

– To możliwe, zapowiadano wczoraj przyjście ulewy – powiedział Szudrin. – Czasami synoptycy się nie mylą.

– Mylą się rzadziej niż eksperci polityczni prognozujący bieg wypadków. Czasami zazdroszczę tym dawnym monarchom, którzy mieli Nostradamusów przybocznych.

– Nie ma czego zazdrościć, panie prezydencie. Ci władcy wielokrotnie źle wychodzili słuchając wróżb. Tylko przyboczni lekarze dawnych monarchów byli na dworach gorszą zarazą. Ciągłe puszczanie krwi i lewatywa. Lewatywa była bardzo ważnym zabiegiem, bo często królotwórczym, gdyż królobójczym. Wystarczyło domieszać środka zwalniającego tron…

– Co dolewano?

– W Europie sodę kaustyczną, wtedy niewykrywalną, zbrodnia perfekcyjna. Dzięki temu niektórzy władcy panowali krótko…

– A rekordziści, co panowali najdłużej? – spytał Putin, starając się mieć głos obojętny, normalny dla towarzyskich, bezznaczeniowych rozmów. – Ile czasu panowano?

– Rekordzistami byli faraonowie egipscy, panie prezydencie. Jeden władał ponad dziewięćdziesiąt lat, nie pamiętam imienia.

– A Europa?

– W Europie chyba Ludwik XIV, ponad siedemdziesiąt lat.

– Jakim cudem tak długo?

– Został królem mając cztery lata, za niego rządziła matka, Anna Austriaczka, jako regentka, a samodzielnie rządził ponad pół wieku.

– Taaak… – rozmarzył się w głębi ducha Putin, muskając spojrzeniem baldachim kłębiastych chmur. – Ale to były inne czasy, Lieonidzie Konstantinowiczu, zupełnie inne czasy.

– Tak, dziś lewatywa nie jest już modna – przytaknął Szudrin. – Natomiast demokracja głupio skraca władanie, limitując kadencje…

Władimir Władimirowicz jakby niedosłyszał, lub jakby ten wątek przestał go interesować, będąc tylko błahą paplaniną wstępną. Rzekł innym tonem:

– Dużo myślałem po naszej ostatniej rozmowie o tym co mówiliście. O Puszkinie i Gogolu…

– Ja, po tej rozmowie, również dużo myślałem. O tym co pan mi rzekł, panie prezydencie, a propos Zachodu. Że jesteśmy skazani na ciągłą wojnę z Zachodem, I że w tej permanentnej bitwie bardzo przydaliby się nam twórcy pokroju Puszkina czy Gogola. To prawda. Tylko skąd ich wziąć? Takich, którzy mając duży mir u społeczeństwa, chcieliby szczekać przeciw Zachodowi. Puszkin i Gogol robili to chętnie. Puszkin pisał o Ameryce: „Ludzie tak zwietrzeli u nich, że niewarci jaja wydrążonego!”. Gogol cytował ten epitet i dodawał: „Cóż to są Stany Zjednoczone? Padlina, ot co!”.

– Czy dzisiaj coś się zmieniło? – zapytał Putin, ukontentowany celnym cytowaniem klasyków. – Pieprzą przeciw nam, że łamiemy prawa człowieka, że zagrożona u nas demokracja, że kneblujemy wolność, że ginie w Rosji sprawiedliwość, i podobne sraty-taty! A u nich jaka sprawiedliwość?… Ewidentnego mordercę, który zaszlachtował własną żonę i jej faceta, uniewinniają mimo oczywistych dowodów winy, linii papilarnych, śladów krwi, badań DNA. Dlaczego? Bo jest sławnym sportowcem i jest czarny, więc skazujący wyrok mógłby rozgniewać Negrów. Pedały! Albo te polskie gnoje, które przysrywają nam, że niby w Rosji tyrania, bieda i pijaństwo. U nich za to raj! Taki dobrobyt, że dzisiaj miliony zrozpaczonych Polaczków emigrują, tłumacząc dziennikarzom: „- Wyjeżdżam, bo mój patriotyzm jakoś nie chce ubierać i karmić moich dzieci, ani płacić moich rachunków!”. Tymczasem Bliźniaki i ich kompani z Unii Europejskiej pierdzielą mi, żebym przestał łamać prawa człowieka!

– Odwińmy pięknym za nadobne – rzekł Szudrin. – Nie samą retoryką, bo ona spływa bez śladu, tylko inicjatywą, która tak dosunie krytykom Rosji, że będzie ich długo bolało. Cios w jaja!

– O czym myślicie, Lieonidzie Konstantinowiczu, o inicjatywie międzynarodowej?

– Tak. Sfinansujmy centrum badawcze, powiedzmy instytut, rejestrujący i analizujący przypadki łamania praw człowieka w Unii Europejskiej. Siedziba eurostołeczna: Bruksela, Genewa lub Strasburg. Bądź Londyn, Paryż czy Oslo. Nie mogą nam tego zabronić. Przypadków gwałcenia praw przez nich będą setki, same ruchy postępowe i młodzieżowe dadzą nam amunicji bez liku. Co pan na to, panie prezydencie?

– Świetny chwyt! – zgodził się Putin. – Osobiście zgłoszę tę inicjatywę, podczas któregoś szczytu Unia-Rosja. A jutro osobiście dopilnuję, Lieonidzie Konstantinowiczu, by wypisano wam kremlowski etat doradcy prezydenckiego w sprawach polityki międzynarodowej.

– Ta nominacja mocno zepsuje Zachodowi statystykę antyrosyjską – uśmiechnął się Szudrin.

– Czemu?

– Brytyjski „The Economist” nazwał właśnie Rosję „państwem neo-KGB”, twierdząc, że odsetek funkcjonariuszy służb specjalnych w organach władz cywilnych Federacji Rosyjskiej wynosił za Gorbaczowa szesnaście, za Jelcyna tylko trzy, a za Putina siedemdziesiąt siedem.

– To wciąż mało! – zgrzytnął Putin. – Będzie więcej, Lieonidzie Konstantinowiczu!

* * *

O ile wśród sławnych zabytków konkurs falliczny wygrałaby bez trudu krzywo stojąca wieża w Pizie (nomen omen), a wśród sławnych samców bez wątpienia rosyjski mnich Grisza Rasputin – o tyle wśród Londyńczyków końca lat 80-ych wieku XX duże szanse miałby mister Bochenek, pod warunkiem że chciałby się afiszować swoją męskością. Tymczasem „Zecer”, chociaż szybko zachwycił filigranową ekspedientkę z delikatesów przy Oxford Street, tudzież sympatyczną kasjerkę z delegatury LOT-u – afiszować się musiał głównie patriotyzmem (plus antykomunizmem), i to manierą tak bogoojczyźniano ogólnikową, by nie urazić żadnego nurtu Polonii, żadnej frakcji politycznej emigracyjnych Sarmatów. Jak grypy wystrzegał się dyskusji o Piłsudskim lub o Dmowskim czy Sikorskim, terminy „sanacja” i „endecja” budziły jego panikę, tylko co do nurtów dysydenckich nad Wisłą miał jawnie skrystalizowane przekonania, preferując KPN, mimo iż medialnie w kraju i za granicą wiodący był ruch KOR-u. Generalna sympatia „Zecera” zwała się po Bożemu „Solidarność”, a idolami byli dlań Lech Wałęsa oraz Jan Paweł II.

Najlepszym tytułem nowego emigracyjnego pisma, które zakładali Bochenek i Dut, byłby „Stańczyk”, lecz ku ich żalowi termin ów politycznie kojarzył się z „lojalistami galicyjskimi” XIX wieku, ugodowcami akceptującymi rozbiorową okupację austriacką. Dowiedzieli się zresztą, że od dwóch lat (od 1986) wychodzi już w kraju nieregularnie podziemne pismo „Stańczyk”. Przypomnieli więc sobie tygodnik satyryczny „Mucha”, który ukazywał się podczas zaborów, gnębiony mocno przez cenzurę, później wychodził do roku 1939, i znowu kiedy wojna się skończyła – do 1952, aż zamknął „Muchę” stalinizm. Padła propozycja, by nazwać nowy tygodnik „Muchówką”. Koniec końców Denis i Mariusz uradzili, że pismo będzie się zwało tyle samo patriotycznie, co humorystycznie (gwoli podkreślenia jego charakteru satyrycznego): „Giez Patriotyczny”, z figurującym obok tytułu wyjaśnieniem dla czytelnika: „Czołowy wśród należącej do rzędu muchówek rodziny gzów, «giez bydlęcy duży», powoduje u bydła ciężkie choroby, mogące być przyczyną zgonu. Tego życzymy komuchom”. Nad tytułem zaś widniały dwa szlachetne motta periodyku. Denis przyniósł oba, chcąc dać możliwość wyboru Mariuszowi. Jedno było wzięte z „Satyr” Horacego: „Ridentem dicere verum”- „Śmiejąc się, mówić prawdę”. Drugie wziął z „Satyr” Ignacego Krasickiego:

„Godzi się kraść ojczyznę, łatwą i powolną, A mnie sarkać na takie bezprawia nie wolno? Niech się miota złość na cię i chytrość bezczelna, Ty mów prawdę, mów śmiało, satyro rzetelna”.

Bochenek tak się zachwycił obiema propozycjami, że dali dwa motta miast jednego. Podpisując je: „Horacy, «Satyry»„ i „Krasicki, «Satyry»”. Horacy uszlachetniał periodyk sentencją łacińską, natomiast Krasicki raczył klarowną aluzją, bo pisał w dobie rozbiorów, co musiało prowokować czytelników „Gza” do kojarzenia czasów tamtych i bieżących.

Dut przyniósł na to spotkanie coś więcej, kilka innych cytatów, próbek dezawuowania komuny ośmieszaniem – metodą cytowania tekstów wygłaszanych przez komunistów.

– Czy w komunie jest wolność? – zapytał „Zecera”. - No jak, jest w niej wolność?

– Jest. Można szamać, pić, srać o każdej porze i dymać każdą lalkę prócz sekretarki członka politbiura, ale nie wolno tknąć politbiura słowem wiązanym.

– No to cytujmy konstytucję sowiecką lub konstytucję peerelowską, bo one gwarantują pełną wolność słowa. Drugie pytanko: czy w komunie jest miejsce dla przedsiębiorczych, dla inicjatywy oddolnej?

– Nie ma za cholerę! – rzekł Mariusz. – Tępiona jest każda oddolna aktywność, system jest totalnie scentralizowany, każdy wie o tym.

– No to każdy będzie się śmiał, gdy damy taki cytat ze wspomnień genseka Breżniewa, które wyszły pod tytułem „Odrodzenie”: „Ceniłem u ludzi przede wszystkim samodzielność myślenia, a więc inicjatywę twórczą, tę oddolną, robociarską, nękającą asekuranctwo kierowników. To jest dla nas konieczne, więc trzeba popierać ludzi odważnych, samodzielnych!”. I tak dalej.

– Niezłe – zgodził się Mariusz.

– Jeszcze lepsze cytaty możemy czerpać dzięki stu stroniczkom książki „Co to jest radziecki styl życia?”, wydanej w Moskwie siedem lat temu, po polsku, dla Polaków. Agencja Prasowa Nowosti. Śliczne prelekcje o bezsensie prywatnej własności i o przewadze własności kolektywnej. Plus przykłady z życia. Cały wzruszający rozdział o typowej radzieckiej familii proletariackiej Dudinów, którzy gnieżdżą się, bo mają mieszkanie dwupokojowe, ale partyjną propozycję wzięcia lokalu trzypokojowego odrzucają, bo to im już śmierdzi komfortem, czyli burżujstwem, czyli skończonym świństwem, a oni są przyzwoitymi ludźmi. Takie pierdoły drukuje się dla ludzi w 1981 roku! No to przedrukujmy je, nikt tego nie zna, gdyż nikt tego nie kupował. Dajmy się ludziom pośmiać, chopie, śmiech to zdrowie, można nim wyekspediować niejeden rząd i niejeden system do piachu.