– Istna modlitwa do drugiego Chrystusa! – skrzywił się Serenicki. – Tylko czy to ma być ten humor?
– Nie, humor będzie na końcu. Wydrukujecie to wszystko, cały ten profuczikowy Tadż Mahal, a na końcu poinformujecie, że Fuczik nie był ofiarą Gestapo, tylko konfidentem Gestapo, i nie został przez Niemców stracony, tylko ewakuowany U-bootem do Paragwaju, kiedy waliła się swastykowa Rzesza, i ma gdzieś hołdy rocznicowe, bo wciąż żyje sobie komfortowo.
– Więc to wszystko fałsz?!
– Tak, zaś wspomnienia Fuczika to apokryf. Majstersztyk propagandy komunistycznej.
– Chętnie to ogłoszę, panie Tiomkin!
– Równie chętnie ogłosicie prawdę o polskich bohaterach podziemia antyhitlerowskiego, gaspadin Serenicki. Tych czerwonych. Oni też mają, choć jedynie w Polsce, ulice, place, hasła encyklopedyczne i rymowane pienia. Fornalska, Krasicki, Nowotko i towarzysze. Większość współpracowała z Gestapo, by wykończyć akowców lub wewnątrzpartyjnych konkurentów. Humor prawie jak z niemej komedii ery Chaplina. Bolszewicki humor.
Na dworze carskim były nie tylko bale, lecz i skrytobójstwa. Na plenach Komitetu Centralnego KPZR były nie tylko głosowania, lecz i zdrady. Na Kremlu Władimira Putina od samego początku były nie tylko jawne ceremonie, lecz i sekretne zebrania członków gabinetowej mafii, którą oni sami zwali „lożą masońską «Put'»”. W języku rosyjskim „put” znaczy: droga. Siebie zwali „putnikami”. „Putnik” to po rosyjsku: wędrowiec.
Lieonid Szudrin został członkiem tego kremlowskiego „wolnomularstwa”, „putnikiem”, 14 stycznia 2007 roku. Do komnaty sąsiadującej z gabinetem wicepremiera Miedwiediewa zaprowadził debiutanta Gleb Pawłowski, przyboczny ideolog Putina, jego swoisty mentor. W komnacie czekała już reszta „putników”: Dmitrij Miedwiediew, Siergiej Sobianin (szef administracji prezydenta), Igor Sieczni (wiceszef administracji), Giennadij Timczenko (zwany „osobistym skarbnikiem Putina”), Siergiej Naryszkin (prawa ręka Putina wobec „aparatu”), Siergiej Iwanow (generał-lejtnant, były tuz KGB i FSB) oraz Władisław Surkow (główny spin-doctor Kremla, zwany „szarą eminencją”). Pawłowski, prowadząc Szudrina, mówił o nich i o sobie:
– Wszyscy się wzajemnie nienawidzimy, bo rywalizujemy ze sobą pozyskując względy Wielkiego Kalifa naszego Bagdadu, ale tworzymy monolit jako „think-tank”, sztab jego mózgów, bo cały nasz los, cały karierowy szlak, zależy od niego. Razem z nim idziemy do góry, lub toniemy. Rozumiesz?
– Lepiej niż mógłbyś przypuszczać – odparł Szudrin.
– Pamiętaj, wszystko o czym tam będzie mowa jest ściśle poufne, strictly confidential, i tylko prezydentowi możesz te sekrety wyjawić, nikomu innemu na całym świecie, rozumiesz?
– Jak abecadło i tabliczkę mnożenia.
– Z wszelkimi kłopotami personalnymi wal do mnie. Gdyby któryś kolega robił ci koło pióra. Wśród nich tylko my dwaj jesteśmy absolwentami Historii, a historycy muszą się trzymać razem, mam słuszność?
– Zupełną, Gleb!
Kiedy weszli, Gleb przedstawił nowego:
– Czołem, riebiata! Oto nasz nowy współspiskowiec, Lieonid Konstantinowicz Szudrin, historyk.
– Tak, słyszeliśmy – rzekł Surkow. – To ten, co namawia Władimira Władimirowicza, żeby zmusił Warszawę do przeproszenia Rosjan za Katyń.
Wybuchnęli gromkim śmiechem, a Iwanow, klepiąc dłonią kolano, uzupełnił żarcik:
– I dzięki temu zostanie oligarchą, gaspada!
Śmiech się wzmógł, lecz przepowiednię Iwanowa sprostował Timczenko:
– Nie oligarchą, tylko autorem właśnie drukowanej cegły o rosyjskiej oligarchii, to jednak drobna różnica zysków.
Kiedy tak kpili, Gleb klepnął Lonię po ramieniu, mówiąc:
– Nie przejmuj się, robią ci chrzest mafijny metodą szydzenia. Siadaj tam i odczekaj bez nerwów, wkrótce się uspokoją. Naryszkin, daj już spokój, koniec tej błazenady!
– Chciałem tylko powiedzieć, że czytałem fragmencik maszynopisu tego dzieła…
– I co? – spytał Surkow.
– I czkawkę mam do dzisiaj! – palnął Naryszkin.
– Może czkawkę dziedziczną? – odwinął Lonia. – Metresa cara Aleksandra I, Maria Naryszkina, też miewała często czkawkę, choć nie wiem czy wskutek lektur, i czy również wtedy, kiedy dawała carowi.
Chóralny śmiech, tym razem wymierzony nie w nowego, gruchnął znowu. Naryszkin przygryzł wargę i jako jedyny nie rechotał, bo przygryzanie warg śmiechowi nie służy.
– Umie się celnie odszczeknąć, brawo! – przyznał Miedwiediew.- Dobra sowiecka metoda…
– Nigeryjska – uściślił Timczenko. – Nigeryjskie przysłowie powiada: „Gdy ktoś cię ugryzł, przypominasz sobie, że i ty masz zęby”.
W ten sposób rodzą się ksywki, ni z tego, ni z owego – dzięki tamtemu dialogowi Lonia zyskał wśród „putników” bezsensowny przydomek: „Nigeryjczyk”. Tymczasem dialog dopiero się rozkręcał; wicepremier Miedwiediew skończył „szutki”, zmieniając ton głosu:
– Czas ucieka, dosyć żartów, panowie! Witaj, Lieonidzie Konstantinowiczu, mówimy tu sobie wszyscy na „ty”, więc witaj Lonia. Panowie, czas prezydenta ucieka również, druga kadencja mija w marcu, za czternaście miesięcy. Konstytucja nie przewiduje kadencji trzeciej, paniatno?…
– Konstytucja nie jest Pismem Świętym, chłopaki – burknął Naryszkin. – Wystarczy przegłosować nowy paragraf, demokratycznie!
– Ręce precz od konstytucji! – zgromił go Surkow. – Przynajmniej chwilowo, później się zobaczy, kiedy miną wybory prezydenckie, lecz teraz majstrowanie w konstytucji to byłaby katastrofa międzynarodowa, o sile bomby wodorowej, liberalny salon Zachodu rozszarpałby nas, wszystkie media Zachodu ukrzyżowałyby Władimira Władimirowicza jako bandytę gorszego od Pol Pota czy Saddama Husajna. Nie ma mowy!
– Będziemy się przejmować piszczeniem Zachodu, a nie głosem narodu rosyjskiego? – spytał Iwanow. – Większość społeczeństwa marzy o dalszej władzy cara Putina, nie chcą, nie wyobrażają sobie jego zejścia ze sceny!
– My również nie chcemy tego, ale zamiast gmerania w konstytucji, trzeba ją obejść, znaleźć jakieś luki bądź triki prawne, które zezwolą dalej królować Władimirowi Władimirowiczowi lege artis, czyli po bożemu! – rzekł twardo Sobianin.
– Chwileczkę, dziewczynki, spokojnie, dajcie mi coś powiedzieć! – krzyknął Pawłowski. – Przecież, o ile wiem, konstytucja nie zabrania kandydować trzeci raz, tylko nie można trzeci raz z rzędu! Cztery lata wytrzymamy…
– Fakt, cztery lata to niedużo – przytaknął Sieczin.
– Goń się, Igor! – warknął Naryszkin. – Przez cztery lata wylądujemy cztery razy w śmietniku, będzie z nami koniec!
– Nie będzie, jeśli przez te cztery lata zaufany człowiek Władimira Władimirowicza uchowa główny fotel dla niego, jako prezydent-figurant.
Dyskutowali jeszcze kwadrans, chaotycznie i bezładnie, improwizując. Miedwiediew miał tego wreszcie dosyć. Przerwał jazgot i zadecydował:
– Na wariata nic nie wymyślimy i nie uradzimy. Kolejne spotkanie „loży” w kolejnym tygodniu. Gleb i Władek przygotują warianty prawne, wszelkie sensowne możliwości prolongowania prezydentury Władimira Władimirowicza. Reszta też się pomęczy, poszuka, poniucha, popyta, pomyśli, każda koncepcja, choćby surrealistyczna, będzie warta rozpatrzenia, panowie. Urządzimy tu za tydzień „burzę mózgów”, może wyniknie z niej coś sensownego, co będzie można proponować komandirowi. On na was liczy, riebiata!
Pierwszy numer „Gza Patriotycznego” (listopad 1988) wyszedł pod hasłem „Seks, sierp i młot”, gdyż Denis stwierdził, że „pierwszym numerem trzeba chwycić odbiorców za jaja”. Ilustracjami były pikantne (ale nie pornograficzne) karykatury, machnięte przez dwóch grafików, i lekko obsceniczne zdjęcia półubranej żony Witka Nowerskiego, ekspanny Jolanty Kabłoń, którą ucharakteryzowano na bolszewiczkę doby leninowskiej. Na jej partnera bolszewika został ucharakteryzowany „Zyga” Tokryń, bo „Gulden” stanowczo odmówił występu. Teksty były różne: trzy humoreski, cztery publikacje analityczne, dwa felietony (później przybyło felietonistów), dramatyczna biografia kochanki Stalina, Wiery Dawydow (operowej solistki moskiewskiego Teatru Bolszoj), wstrząsający rejestr gwałtów dokonywanych przez stalinowskiego siepacza Berię (dla którego enkawudziści porywali dziewczęta i kobiety z mieszkań i ulic), plus garść cytatów. Głównym cytowanym autorytetem był, rzecz prosta, główny sowiecki mędrzec, sprawca przewrotu bolszewickiego, Władimir Iljicz Lenin, który rewolucjonistce Klarze Zetkin tłumaczył jaki ma stosunek do seksu:
„Podniecające pragnienie urozmaicenia sobie rozkoszy łatwo nabiera siły niepohamowanej. Formy małżeństwa i obcowania płci w sensie burżuazyjnym już nie zadowalają. W dziedzinie małżeństwa i stosunków płciowych nadchodzi rewolucja będąca odpowiednikiem proletariackiej rewolucji. Zrozumiałe, że ten powikłany problem, gdy go upublicznić, wzbudza głębokie zainteresowanie tak wśród kobiet, jak i wśród młodzieży, bo właśnie te dwie grupy, kobiety i młodzież, cierpią szczególnie dotkliwie przez bałagan charakterystyczny dzisiaj dla płciowych stosunków”.