Tę niechęć wzmagał fakt, iż główny zwierzchnik Kudrimowa, pogardzany przez Wasię Żyd, szef Służby Wywiadu Zewnętrznego, były premier Rosji, Michaił Fradkow, również dawniej działał jako szpieg. Kudrimow starał się pracować solidnie, jego ludzie robili w Polsce co trzeba dla szybkiego zdetronizowania antyrosyjskiej partii braci Kaczyńskich, lecz wewnątrz swej nowej „firmy” (SWR), i wewnątrz własnego Referatu Polska, i nawet wewnątrz własnego gabinetu – czuł się źle. Zdawało mu się, że wokoło niego lewitują wrogie fluidy. Jeden się zmaterializował – pewnego dnia Kudrimow zobaczył na swym biurku kartkę z datą: „25 października roku?…”. Dwie cyfry, dwa słowa, znak zapytania i trzy kropki – nic więcej. Rozumiał co to znaczy: mściwa groźba śmierci od wrogów, lub głupi żart ze strony dawnych kolegów-egzekutorów. Wziął butelkę, łyknął przez gwint, puścił sobie „Jamszczika”, i myślą posłał „joba” matce autora „liściku”.
Gdyby jakiś uczony chciał napisać monografię o chorobowych i fizjologiczno-patologicznych motorach powstawania dzieł wielkich reformatorów tudzież ideologów – znalazłby przykładów co niemiara. Marcin Luter, nienawidząc katolicyzmu, wszystkie swoje protestanckie 95 tez pisał w wychodku, gdyż męczyła go chroniczna biegunka spowodowana chorobą jelit. Karol Marks nienawidził kapitalizmu, gdyż stale nękały go ropne czyraki, wywoływane chronicznym zapaleniem gruczołów potowych („hidradenitis suppurativa”), co zdiagnozował brytyjski dermatolog Sam Shuster z Uniwersytetu Wschodnioangielskiego. Redagując do druku swój „Kapitał”, Marks rzekł listownie Fryderykowi Engelsowi: „Burżuje zapamiętają moje czyraki po kres swych żywotów”. Wolter, chociaż wiedział, że w jekatierińskiej Rosji panuje knut, a polityka rosyjska to zaborczy imperializm – sławił swymi pismami carycę Katarzynę Wielką jako patronkę wolności, sprawiedliwości, demokracji i rządów prawa, bo był chronicznym zmarzluchem (nawet podczas łata ubierał się bardzo ciepło). Pewien medyk, doktor Poissonier, wróciwszy z Rosji udał się do Ferney (szwajcarska siedziba Woltera) i nawymyślał sławnemu „filozofowi” za wszystkie pochwały caratu i „liberalizmu” rosyjskiego. Wolter odrzekł:
– Drogi panie, przysyłają mi stamtąd w prezencie takie dobre futra, a ja jestem wielki zmarzluch…
Klara Mirosz, studiując życiorys Emilii du Châtelet, równie dobrze poznała życiorys gacha mędrkującej markizy, dlatego Simon Kraus mógł użyć Woltera jako argumentu, gdy tłumaczył Klarze pewne konieczności obligujące prawicowców. Klara bowiem, przemyślawszy propozycję Krausa, wystraszyła się, iż salonowe elity Zachodu, aczkolwiek nie znają języka polskiego, usłyszą od swych polskich komilitonów, tak samo jak one lewackich, że Wydawnictwo Puls Ojczyzny to bastion prawicy, czyli „reakcja” konserwatywno-szowinistyczna, i będą chciały rozstrzelać tę firmę zmasowanym ogniem swych lewicujących mediów.
– Wówczas będziecie walczyć – zawyrokował Kraus. – Wcale by nas to nie martwiło. Status kombatanta, bojownika walczącego w mniejszości przeciw zmasowanej sile zła, renoma Dawida rzucającego wyzwanie Goliatowi, to piękne godło, pani prezesko, piękna legenda, piękny status…
– Piękny status bohaterów poległych! – przerwała mu panna Mirosz. – Dawid wygrał jednak z Goliatem, a moje wydawnictwo Goliaci nakryją czapkami bez trudu. Prawie wszystkie wiodące media świata należą do lewicy…
– Ale Pismo mówi, że „ostatni będą pierwszymi”, panno Mirosz… – uśmiechnął się Kraus. – Kiedyś runie lub przynajmniej mocno osłabnie siła tych zachodnich intelektualistów, gdyż zostanie zdemaskowana ich głupota i zła wola, ich sprzedajność i naiwność, które każą im wchodzić w tyłek Sowietom tak, jak Wolter wchodził w tyłek caratowi. Pani jest wolterologiem, stąd świetnie pani wie, że to ta sama melodia. Zachód to krwiożerczy imperializm, a Związek Sowiecki to gołąbek pokoju. Jankeskie rakiety to ludobójstwo, a sowieckie to filantropia. Bredzą tak od dziesięcioleci, mieszają w głowach młodzieży całego świata, organizują pokojowe ruchy, wiece, marsze…
– I pan to mówi?! – przerwała znowu Klara Mirosz. – Nikt inny, tylko pan i pańskie sobowtóry organizujecie te marsze i te wiece, ogłupiacie te tłumy dzieciaków i frajerów, płacicie tym intelektualistom bez sumień, panie Kraus!
– Tak, wypełniam rozkazy – zgodził się Kraus. – Wobec pani realizuję rozkaz formowania naszej prawicy, która kiedyś zwycięży tu i tam demokratycznie, choćby wskutek rytmu „wahadła wyborczego”. Proszę nie twierdzić, że jest pani skazana przeze mnie na klęskę. Pani jest przeze mnie promowana do sukcesu, chociaż niekoniecznie trwałego sukcesu, bo w demokracji nie ma trwałych klęsk, ani trwałych sukcesów.
– Dlatego pilnujecie…
– Dlatego musimy pilnować obu stron barykady, kiedy nadciąga demokracja. Pani strona zwie się prawicą. I dlatego już teraz, jeśli lewicowe media będą atakować Puls Ojczyzny piórami swych intelektualnych prostytutek, wydawnictwo odwinie brzytwą, ciosem brzytwy przez ujadające gęby goszystów. Na przykład drukując tekst polskiego antykomunistycznego satyryka, genialnego kuplecisty, pana „Szpota”.
I wręczył Klarze fragment „poematu” Janusza Szpotańskiego, tyczący zachodniej elity intelektualnej oraz jej usprawiedliwień dla czerwonego totalitaryzmu:
– Co to jest falanster? – zapytała Klara.
– Utopijna wspólnota dawnych komunistów, lewaków francuskich, gdzie miała obowiązywać także wspólność żon – wyjaśnił Kraus. – Podobał się „Szpot”!
– Zgrabny. Mniej mi się podoba pewność, że pan pierwszy napuści lewaków na moje wydawnictwo, by zdetonować hałas i zmusić mnie do walki.
– Ale włoska torebka, którą przedwczoraj sobie kupiłaś płacąc równowartość trzech robotniczych pensji miesięcznych, dalej ci się podoba?… – zapytał obcesowo sponsor.
W kolejnym spotkaniu członków „loży «Put'»„ wzięło udział dziesięciu „putników”- tym razem był obecny również doradca nr 1 Putina, Siergiej Jastrzembski. Pawłowski i Surkow odrobili „pracę domową”- przygotowali warianty gry pt. Federacją Rosyjską rządzić musi dalej Władimir Władimirowicz Putin. Referował Surkow, czytając z kartki kolejne sugestie rozwiązania problemu:
– Wariant pierwszy: prezydent startuje w najbliższych wyborach parlamentarnych z listy ugrupowania Jedna Rosja, które ma obecnie prawie pięćdziesiąt procent poparcia, tak mówią sondaże. Następnie…
– Chwileczkę! – krzyknął Timczenko. – Czy to oznacza, że prezydent zapisuje się do partii?
– Nie, prezydent jest formalnie ponadpartyjny, jest przywódcą całego narodu niemającym legitymacji partyjnej, wszelako brak partyjnej przynależności nie przeszkadza nikomu startować z listy danej partii, jeśli tylko ta partia chce daną osobę wstawić na swoją listę, a czy JedRo, partia w końcu proprezydencka, „kremlowska”, utworzona dla wspierania Putina, nie zechce dać prezydentowi pierwszego miejsca na liście swych kandydatów do parlamentu? – spytał retorycznie Surkow.
– I żeby kandydować do Dumy nie będzie musiał rezygnować z urzędu prezydenta? – zdziwił się Miedwiediew.
– Nie musi tego robić, sprawdziliśmy, prawo zezwala urzędującemu prezydentowi kandydować.
– No dobra, i co dalej? – zapytał Iwanow.
– Dalej mamy właśnie ów pierwszy wariant, moi drodzy. Inna sprawa, że wszystkie warianty, które ja i Gleb przedstawimy, bazują na tym samym fundamencie: prezydent musi startować jako kandydat w wyborach parlamentarnych i musi zostać, choćby formalnie czy jednodniowo, deputowanym parlamentu. Niewątpliwie będzie wybrany, i będzie „lokomotywą” partyjnego towarzystwa, czym ułatwi start wielu innym kandydatom, bo kiedy tylko media ogłoszą, że Putin kandyduje z listy Jednej Rosji, notowania tej partii pójdą mocno w górę. I oto pierwszy wariant: JedRo wygrywa, Putin przesiada się ze stołka prezydenckiego na fotel premiera rządu, a zdominowana przez dwie partie „kremlowskie” Duma uchwala nowe prawo, które pełnię władzy nad Federacją oddaje premierowi, z prezydenta czyniąc kukiełkę. Tolerowalibyśmy więc marionetkowego prezydenta, zaś u steru mielibyśmy prezesa rady ministrów jako tego samego cara co dzisiaj. Premierem można być dożywotnio. I można przenieść siedzibę premiera na Kreml, to kwestia odpowiedniej ustawy.
– Bardzo pięknie, tylko aby Jedna Rosja zdominowała Dumę i dzięki temu wzięła rządową władzę, musi uzyskać w wyborach więcej aniżeli pięćdziesiąt procent głosów, zaś by zmieniać konstytucję, musi dostać przynajmniej sześćdziesiąt trzy procent głosów – podniósł Iwanow. – Nie ma pewności, nie ma gwarancji, że to się uda.
– Nie ma, dlatego opracowaliśmy warianty alternatywne. Wariant drugi: w grudniowych wyborach Putin zyskuje mandat do parlamentu…