Po tkaczce przemawiał paraolimpijczyk, który też błagał prezydenta, w imieniu wszystkich sportowców. Kolejny mówca, dziennikarz, żądał, by Putin wstąpił do JedRo i został partyjnym bossem. Następnie zabrał głos rektor uczelni z Samary, proponując inne rozwiązanie: bezpartyjny prezydent kandyduje do Dumy na czele listy wyborczej JedRo, by zwyciężywszy zostać premierem nowego rządu. Dalszych mówców nie było, sala wstrzymała oddech. Gryzłow spojrzał ku prezydentowi:
– Władimirze Władimirowiczu… proszę się ustosunkować…
Putin podniósł się, obciągnął garnitur, godnym krokiem ruszył do mównicy, wsparł dłonie na jej krawędziach, spojrzał delegatom prosto w „głaza”, i rzekł:
– Drodzy przyjaciele! Chociaż byłem jednym z inicjatorów założenia waszej partii, lecz chcę pozostać bezpartyjnym, jak większość obywateli naszego kraju. Nie zmienię więc mego statusu człowieka bezpartyjnego, ale wdzięcznym sercem przyjmuję propozycję zajęcia pierwszego miejsca na liście wyborczej Jednej Rosji. Myślę też, że koncepcja, bym został premierem kiedy upłynie druga kadencja mojej prezydentury, to koncepcja realistyczna, dobra. Aby kraj mógł dalej rozwijać się, kolejnym prezydentem musi zostać człowiek bezwzględnie uczciwy, człowiek utalentowany, energiczny i skuteczny. Z takim człowiekiem będę chciał współpracować jako szef rządu. I sądzę, przyjaciele, że bez trudu znajdziemy takiego człowieka. Cały ten plan uda się wszelako zrealizować tylko wówczas, gdy Jedna Rosja odniesie w wyborach przekonujące zwycięstwo. Ku temu musicie więc dążyć, a ja ze wszystkich sił będę was wspomagał, obiecuję.
Cała sala wstała i rozpoczęła huczną „standing ovation”, trwającą bite pół godziny; sam Stalin mógłby być zazdrosny o taką długość aplauzu. Tego wieczoru i nazajutrz wszystkie media świata dały deklarację Putina jako sensacyjny „front-news”. Listę wyborczą Jednej Rosji otwierało nazwisko prezydenta, za nim figurował Gryzło w, trzecie miejsce „połucził” minister do spraw sytuacji nadzwyczajnych, Siergiej Szojgu, wyprzedzając dwie damy: mistrzynię olimpijską, Swietlane Żurowa, i gubernatorkę Petersburga, Walientinę Matwijenko.
Kilka dni później na instruktażowe zebranie klubu parlamentarnego Jednej Rosji pofatygował się założyciel tej partii, Władisław Surkow, przekazując twardą dyrektywę Kremla:
– Chcecie promować partię i jej kandydatów?!… Zapomnijcie o tym! Promujemy tylko jednego kandydata, pierwszego z listy, który jak lokomotywa pociągnie całą listę, całą partię, i reklamujemy tylko „plan Putina”, nic więcej! Zrozumiano?
Wykład „szarej eminencji Kremla” dla członków klubu był tajny, lecz przeciekł do mediów. Szczątkowa opozycja podniosła rytualny wrzask, piętnując „putinokrację”, „kleptokrację”, „feudalizację”, „samodzierżawie” i „mafię FSB”, lecz JedRo nic sobie z tego nie robiła, a na prezydium partyjnym Gryzłow perswadował bez osłonek:
– Pamiętajmy, że wybory do Dumy to swoisty plebiscyt, referendum poparcia dla prezydenta Władimira Putina. Liczy się tylko jego zwycięstwo, które da triumf całej partii, i tylko realizacja jego planu!
Gwoli maksymalnego uwznioślenia półboga oficjalna strona internetowa Jednej Rosji zamieściła apel posła Abduła-Hakimy Sułtygowa, by zwołać Obywatelski Sobór Narodu Rosyjskiego, który przyzna Putinowi status „Ojca Narodu”…
Człowiek staje się całkowicie pełnoletni w momencie kiedy rozumie, że cztery najgłupsze słowa w leksykonie to „niemożliwe”, „zawsze”, „nigdy” i „tylko”. Właśnie z tego powodu mnóstwo ludzi dojrzewa dopiero wtedy, kiedy ukochane osoby, które przysięgały wieczną miłość („chcę tylko ciebie”, „będę cię kochać zawsze”, „nigdy cię nie opuszczę”, itp.). doznają raptownej zmiany upodobań, preferencji tudzież gustów, i mówią „pa-pa!”, bo teraz komuś innemu chcą szeptać „tylko”, „na zawsze”, itp. Ale nie każdy przeżywa takie miłosne rozczarowania, stąd reszta osobników dojrzewa pod wpływem innych wstrząsów. Sporo ludzi na całym świecie (a głównie na Starym Kontynencie) dojrzało wskutek raptownego upadku komunizmu, bo milionom się wydawało, że komunizm nie upadnie nigdy. Nad Wisłą to „nigdy” utraciło rację bytu po upływie 44 lat. I pchnęło Mariusza Bochenka do zadania Denisowi Dutowi pytania oczywistego:
– Co teraz?
– Jak to: co teraz? Nic, pracujemy dalej.
– Tak samo?
– Właściwie tak samo.
– Mamy dalej dokopywać komunizmowi?!… – zdumiał się „Zecer”.
– Chwilowo nie, ale za kilka lat komuna demokratycznie powróci, odzyska władzę w kraju, chopie, i odzyska mir społeczny jako czerwonka demokratyczno-kapitalistyczna.
– Chyba ci odbiło, facet! – krzyknął Mariusz.
– Zakład?…
– Proszę bardzo. O co?
– Kto przegra, ten będzie musiał wypić pełen kubek własnego moczu. To patent karaibski, chopie.
– Stoi! Za ile lat?
– Góra pięć.
– Demokratycznie, w wyborach powszechnych?
– Tak, dzięki ogólnonarodowemu głosowaniu, dzięki urnom.
– Stoi, frajerku, daj grabę!
Uścisnęli sobie dłonie, Denis przeciął uścisk drugą dłonią, a Mariusz zapytał:
– Czemu jesteś taki pewien ich powrotu do żłobu?
– Przekonał mnie pan pułkownik…
– Jaki pułkownik?
– Miecio Heldbaum – rzekł Dut. – Wyklarował mi to precyzyjnie. Wolę wierzyć jemu, niż tym wszystkim mędrkom, co piszczą dzisiaj, że komuna znalazła się na śmietniku historii. Jako idea czy ideologia – tak, leży na śmietniku historii. Ale komuchy, bezpieczniacy, pezetpeerowcy i ich wychowankowie, wrócą.
– Przecież padli niby bure suki, naród ich nie znosi, więc dlaczego miałby przywrócić im władzę?
– Dlatego, chopie, że teraz zapanuje w Polsce „dziki kapitalizm”, a wiesz co to oznacza? Że miliony ludzi zostaną błyskawicznie puszczone z torbami, przestaną mieć na papu, nie mówiąc już o książkach, wczasach czy innych przyjemnościach. Będą miliony bezrobotnych, miliony ledwo wiążących koniec z końcem. I miliony zepchniętych poniżej swego dotychczasowego statusu, czyli miliony spauperyzowanych, klnących, płaczących, złorzeczących nowym władzom, wreszcie tęskniących za komuną, bo kiedy panowała komuna, to „czy się stało, czy leżało, dwa patole się brało” i wszyscy byli równo udupieni, a teraz legion „dzianych”, bardzo „dzianych” i cholernie „dzianych” będzie kłuł wzrok rzeszy gołodupców. I gołodupcy zagłosują na komunę, chopie, to jest pewnik. A oto drugi pewnik: przez najbliższych dziesięć-dwadzieścia lat w kraju będzie wirowała karuzela ministrów „czerwonych”, „ różowych” i „białych”, którzy się będą wymieniać przy korycie i wzajemnie masakrować rozmaitymi oskarżeniami, prowokacjami, aferami, skandalami, plus jeszcze archiwami bezpieki, gdyż cztery piąte figur ma życiorysy upaćkane tajną kolaboracją z bezpieką. Musimy przeczekać cały ten cyrk, tę rzeźnię narodową, tę dziką wirówkę, chopie.
– Tutaj przeczekać?
– Tak, a co?
– A to, że teraz nasi będą wracać stąd do kraju! – zdenerwował się „Zecer”. - Wróci młoda i średnia emigracja, i część starej, więc dla kogo będziemy tu pisać, dla Szkotów, kurwa?!
– Grubo się, chopie, mylisz, i sam to wkrótce zobaczysz. Repatriuje się bardzo niewielu, a z kraju zacznie przybywać bardzo wielu, bo powszechna nędza i bezrobocie zaczną wypychać ludzi masowo. Póki tutejsza pensja będzie dziesięć razy wyższa od krajowej, my będziemy mieli dla kogo pracować tutaj. To się długo nie zmieni.
– Kilkanaście lat?! – jęknął Mariusz.
– Trudno powiedzieć ile. Po kilku latach założymy w kraju filię, krajową mutację „Gza Patriotycznego”, ale do definitywnej gry wejdziemy nie wcześniej niż wówczas, gdy rąbanina krajowa wytraci impet i da się zbudować tam silną strukturę na zgliszczach wielu partii i partyjek, które spłoną.
– Czyli dziesięć, piętnaście, może dwadzieścia lat cholernego chaosu!… – westchnął Bochenek. – Jak ten biedny naród to wytrzyma?
– Ten naród, chopie, wytrzymywał już nie takie powietrzne trąby. A dlaczego? Bo ma swój patent na wytrzymywanie. Patent z wicu o półliterku.
– Nie znam tego kawału – burknął „Zecer”.
– „Co prawda aktualnie przeżywamy chaos, ale za kwadrans Heniek przyniesie pół litra”. Takie są polskie terapie.
– Takie, owszem, są. Lecz jak pomyślę, że to tyle potrwa ile mówiłeś, Denis…
– Też chciałbym się mylić, chciałbym, by to trwało krótko, jednak wojny domowe rzadko trwają krótko.
Rozemocjonowany Bochenek, który cały czas stał, teraz usiadł, jakby go przygniotła perspektywa kilkunastoletniej emigracji. Długą chwilę głęboko oddychał i milczał, aż wreszcie spytał:
– Kogo zaczniemy wyśmiewać od następnego numeru?
– Autorytety moralne Trzeciej Rzeczypospolitej, chopie – objaśnił go Denis. – Już się puszą. Już ewangelizują lud słowotokiem, głównie różowym, na wzór Kuronia, Geremka i Michnika. Przyjrzyjmy się przeszłości sławnych reżyserów, aktorów, plastyków, publicystów i zwłaszcza literatów. Ci, którzy jeszcze żyją, będą grali błogosławionych świętoszków, zaś my będziemy leczyć ich ciężką amnezję wspominkami-cytatami o ich prokomuszych prysiudach i lansadach. Lista jest obszerna, aż trudno uwierzyć. Brandysowie, Międzyrzecki, Szczypiorski, Słomczyński, Bocheński Jacuś, Ficowski, Konwicki, Kobyliński, Szymborska, Rymkiewicz, Stiller, Mrożek, Marianowicz, Drawicz, Tazbir, Miłosz, Łapicki, Śmiałowski, Szczepański, Kieniewicz, Kołakowski, Lem, Brzechwa, Wajda i stu innych – prawdziwy gwiazdozbiór. Mam już worek pikantnych cytatów, i niektóre mnie samego bulwersują, bo nie przypuszczałem, że taki Jacek Trznadel, który skompromitował to bractwo książką „Hańba domowa”, również ma sumienie niezbyt czyste, stalinizował piórem za młodu. Kiedy ukaże się wielka antologia tych grzechów elity salonowej, powinna nosić tytuł: „Liber lizusorum”. Ludzie będą przecierać kwadratowy wzrok czytając prostalinowskie dupolizactwo Szymborskiej. Albo rymy Różewicza, chopie, mam tu fragment, spójrz: