– To jest światowe novum! – krzyknął Evans, psując strzał do dołka.
– Drugie światowe novum to inny urzędowy zakaz, przepis zakazujący mediom choćby napomykania o „organizacjach ekstremistycznych”. A kto jest „organizacją ekstremistyczną”! Decyduje władza, czyli Kreml.
– Więc… więc każda organizacja przeciwputinowska może być uznana…
– Żadne „może być”, mój drogi! Każda taka organizacja jest bezzwłocznie uznawana za „ekstremistyczną” i podlega brutalnemu sekowaniu.
– Czy oni zwariowali?! – zapytał retorycznie szef MI 5.
– Oni świetnie wiedzą co planują i co robią. W dniu elekcji zastosują wszystko co wymyśliły Azja, Afryka, Ameryka Łacińska i bolszewizm. Będą listy z „martwymi duszami”, będą ruchome grupy wyborców, zwane „karuzelą”, jeżdżące od punktu do punktu tysiącami autobusów FSB, będą ruchome punkty głosowania…
– Jak to ruchome?! Dla kogo?
– Dla chorych, dla bezdomnych, generalnie dla dużego wyborczego przekrętu. Będzie też mnóstwo źle wypełnionych kart do głosowania, i tu masz trzecie światowe novum: według prawa, wszystkie głosy nieważne przypadają zwycięzcy, czyli putinowskiej Jednej Rosji.
– Cooo?! -jęknął Evans. – Chyba żartujesz?…
– Rosja lubi i żartować, i przodować – mruknął Bieriezowski, opuszczając kij. – Przodujemy w jeszcze jednym gatunku żartów. Wiesz ilu dziennikarzy zginęło na świecie podczas minionych dziesięciu lat? Prawie tysiąc. Z tego prawie setka rosyjskich, na terenie Rosji. Tylko wojenny Irak nas wyprzedza, o włos. Narkotykowa Kolumbia jest trzecia.
– Będą mordować opozycyjnych dziennikarzy u schyłku kampanii wyborczej?
– Nie, już ich solidnie zastraszyli wcześniejszymi morderstwami. Ostatnie miało miejsce w marcu tego roku. Reporter Iwan Safronow poleciał przez balkon swego domu, mieszkał na wysokim piętrze.
– Za co?
– Za zajmowanie się aferami finansowymi hierarchii rosyjskich wojsk, chodziło głównie o sztab… Później już nikt nie ruszał tych afer, nauczkę zrozumiano.
– To jest…
– Tak, to jest putinizm, system budzenia strachu. Wiesz dlaczego rosyjska opozycja jest tak mizerna? Bo żeby mieć partię, trzeba przedłożyć w urzędzie pięćdziesiąt tysięcy podpisów. Czyli pięćdziesiąt tysięcy adresów ludzi do represjonowania za antykremlowski opozycjonizm. To jest właśnie putinokracja. To, plus święta mądrość Stalina, że nieważne kto oddaje głosy, tylko kto je liczy. Inne pytanie brzmi: kto się przejmuje ulotkami opozycji, ulotkami z informacją, że będąc wicemerem Petersburga Putin nadzorował handel metalami mera, Sobczaka, i brał przy tym łapówki dla niego i dla siebie? Takie ulotki to walenie grochem o płot. Ludzie kochają Putina. Inflacja dwunastoprocentowa, dwie trzecie dochodów rodziny pochłania żywność, a motłoch się cieszy widokiem batiuszki. Nie przemożesz.
– Jeśli tak go kochają, to po co wyborcze triki?
– Kochają, ale do urn masowo nie biegają, tymczasem on musi zdobyć minimum sześćdziesiąt dwa procent głosów.
– Straszny system, straszne państwo! – westchnął Evans.
– Wy nie jesteście lepsi, mister MI 5 – rzekł oligarcha, trafiając białą piłeczką dołek. – Wprawdzie Piotr Wielki podziurawił swemu synowi, carewiczowi, wnętrzności rozpalonym prętem wsadzonym przez odbytnicę, lecz wy wcześniej zrobiliście to samo z waszym królem Ryszardem II. Nie macie więc prawa samodzielnie grać kolebki europejskiego humanizmu.
Nową towarzyszką codziennego współżycia Lieonida Szudrina była Wiera Czirkowska, córka emerytowanego pułkownika wojsk pancernych, który swego czasu utracił nogę w afgańskich górach. Pracowała jako bibliotekarka na Kremlu, a nogi miała po matce, obie zdrowe i kształtne niby z pisma dla mężczyzn. Jej stale wesołe usposobienie i perlisty szczebiot nie dowodziły imponującego rozumu, tylko trwałej pogody ducha, tworząc wokół Lieonida balsamiczną atmosferę, konieczną mężczyźnie, który jest pionkiem blisko szczytu władzy. Codzienne dialogi między Lieonidem i Wierą omijały krąg zagadnień politycznych tudzież sportowych, bo jedno i drugie nudziło Wierę, a interesowały ją telewizyjne seriale miłosne, pełne problemów serca i krocza. Gdy wszakże 7 grudnia 2007 ogłoszono definitywne rezultaty parlamentarnych wyborów zwanych „plebiscytem putinowskim”, Wiera wróciła z pracy roztrzęsiona polityką:
– Wszyscy u nas, i w administracji, i w technicznym, no dosłownie wszyscy mówią, że to hańba! Taki wstyd!
– Jaki wstyd? – zapytał Lieonid przez grzeczność. – Jedna Rosja wygrała…
– Ale w Moskwie i w Petersburgu na Władimira Władimirowicza głosowało niewielu, tak mało!
– Nie warto się tym przejmować, dziecinko, w tych dwóch stolicach mieszkają liczni frustraci, pseudointeligenci tumanieni ujadaniem „demokratów”, i zwolennicy Ziuganowa, betonowe komuchy, które nic nie rozumieją – wyjaśnił jej Lonia, przytulając roztrzęsione dziewczę.
Wiedział, że Putin nie jest zadowolony. Formalnie cel osiągnięto, sondaże nie kłamały: JedRo dostała 64 procent głosów, co zezwalało samodzielnie zmieniać konstytucję, a razem z prawie 8 procentami Sprawiedliwej Rosji i z liżącą tyłek Putina pseudoopozycją Żyrinowskiego (nacjonalistyczna LDPR – też 8 procent) dawało aż 80 procent Dumy, czyli właściwie monopol. Ale prestiżowa klęska w Moskwie i zwłaszcza w „Putingradzie” (jak zwano Petersburg), gdzie Putin dostał ledwie połowę głosów – bolała. Lonia czuł, że tak będzie, gdy rankiem 2 grudnia przyszedł do punktu wyborczego. Głosowali tutaj ludzie, którzy piętnaście lat temu, za „wczesnego Jelcyna”, wierzyli, iż w odsowietyzowanej Rosji triumfować będą wolność, prawo i reguły demokratyczne wypracowane przez cywilizację europejską, krótko mówiąc: nie „suwerenna demokracja”, lecz demokracja autentyczna. Tymczasem za rządów Putina zbudzili się niczym Sherlock Holmes i dr Watson, bohaterowie anegdoty, która rozbawiła Lieonida wertującego u dentysty poczekalnianą gazetę. Detektyw i przyjaciel detektywa wędrowali mając dwuosobowy namiot. Którejś nocy Holmes zbudził Watsona:
– Popatrz jakie piękne gwiazdy, Watsonie. Co dedukujesz widząc ten gwiazdozbiór?
– Że wszechświat jest ogromny – wymamrotał Watson. – I że wśród tych gwiazd mogą być planety, a na którejś są żyjątka lub chociaż zarodki życia…
– Watsonie, jesteś idiotą – przerwał mu detektyw. – Ktoś nam podpierdolil namiot!
Rosjanom marzącym o cywilizowanym państwie ktoś ukradł namiot demokracji stawiany w pierwszej połowie lat 90-ych XX wieku, i przerażeni widzieli hen wysoko gwiazdozbiór FSB tudzież supergwiazdę polarną neocara. To głównie inteligenci, bo prości ludzie (ci spośród „ludu”, którym piętnaście lat temu roiła się demokracja), zestresowani „pijaną demokracją” Jelcyna – zarzucili już mrzonki, stali się Putinowcami. Nie mieli dobrych praw i dobrych mieszkań, nie mieli pełnych kieszeni i pełnych lodówek, nie mieli opieki zdrowotnej i wolności słowa, lecz dobre samopoczucie dawał im wszczepiany socjotechniką Kremla tępy patriotyzm, polegający na nienawiści ku wszystkiemu co nierosyjskie, na negowaniu prymatu zachodniej cywilizacji, i na wybielaniu wszelkich sowieckich zbrodni propagandowym bełkotem władz i mediów.
Szudrin wrócił z kancelarii prezydenckiej nie mniej sfrustrowany niż Wiera, panowało tam bowiem emocjonalne „furioso”, gdyż tuby zachodniego świata – Waszyngton, Ottawa, Unia Europejska, OB WE, ONZ etc. – głosiły, że wybory do Dumy to kpina z demokracji („urągające cywilizowanym normom”, „będące zaprzeczeniem demokratycznych standardów”). Rozchmurzyła prezydenta (nieco) dopiero rozmowa francuska, bo prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, zatelefonował, gratulując Putinowi triumfu. Było takich telefonów mało, ale lepszy rydz niż nic.
– Słuchaj – odezwała się niepewnym głosem Wiera. – U nas mówią, że… że Władimir Władimirowicz jutro zrezygnuje z poselskiego mandatu. Ja nie rozumiem dlaczego, a głupio mi było pytać…
– Zrezygnuje, gdyż nie może być równocześnie posłem i prezydentem – objaśnił Szudrin. – Oprócz niego, wielu gubernatorów lub wysokich urzędników znalazło się na szczycie list wyborczych Jednej Rosji, żeby ciągnąć partię jak lokomotywa. A teraz, kiedy JedRo triumfuje, ustąpią, oddadzą swe mandaty kandydatom z końca list, tym, którym zabrakło głosów. Miejsce Putina weźmie Siergiej Kapkow z Czukotki, ale prezydent nie oddaje mandatu zupełnie, tylko wchodzi na rezerwową „listę zamrożonych mandatów” i kiedy tylko zechce, będzie mógł odzyskać fotel deputowanego, który dobrowolnie zwolni dlań ktoś inny. Zrobi to pewnie wtedy, kiedy kończyć mu się będzie kadencja prezydencka.
– U nas mówią też, że wskaże nowego prezydenta, i zakładają się kogo…
– Kto jest faworytem? – spytał Szudrin.
– Siergiej Iwanow. Drugi jest Wiktor Zubkow, trzeci Dmitrij Miedwiediew, na niego mało ludzi stawia. A co ty myślisz?
Lonia pomyślał, że mocarny kagiebowiec, wicepremier Iwanow, to pewniak, lecz odrzekł:
– Nie wiem, dziecinko, nie zaprzątam sobie tym głowy. Dla mnie carem jest Władimir Władimirowicz, jemu służę.
W tym momencie przypomniał sobie passus z ostatniego listu żony, Larissy: „Dla mnie bogiem jest Chrystus-Wissarion, jemu służę. Zapomnij o mnie, Lonia!”. „Dwóch autokratów, dwie sekty i dwie groteski, cyrk kremlowski i cyrk syberyjski!”- pomyślał gorzko, autoironicznie.
Gdy trzy kwadranse później nagi zsunął się z nagiego ciała Wiery i poszedł do łazienki wziąć prysznic, zobaczył w lustrze twarz męża wariatki syberyjskiej i miał ochotę opluć taflę zwierciadła, jako płaszczyznę złośliwą wobec pragmatyków.
Eksperci polityczni całego globu, zwłaszcza „kremlinolodzy”, długo mieli pewność, że jeśli Putin nie odważy się zgwałcić konstytucji FR – w roku 2008 nowym prezydentem Rosji zostanie generał Siergiej Iwanow, wielbiciel koszykówki i powieści szpiegowskich, były „rezydent” KGB u Finów, Kenijczyków i Brytyjczyków (którzy A.D. 1983 wywalili go z Anglii „za szpiegostwo”), później szef Departamentu Analiz, Prognoz i Planowania FSB, sekretarz Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej (od 1999), minister obrony (od 2001), wreszcie pierwszy wicepremier (2007). Będąc kolegą Putina (urodzili się w Leningradzie, pracowali tam razem jako kagiebowcy, wzajemnie szlifowali swoją angielszczyznę, itd.) – miał fory dające mu rangę faworyta. Eksperci rosyjscy pytani przez cudzoziemców (np. Alieksiej Muchin, kierownik moskiewskiego Centrum Informacji Politycznej), zdecydowanie wskazywali Iwanowa. Również rosyjscy dysydenci (np. głośny Władimir Bukowski) mieli tu całkowitą pewność. Lecz ta pewność osłabła jesienią 2007 roku, gdy Putin zmienił premiera, mianując nowym szefem rządu bezbarwnego Wiktora Zubkowa. Część analityków (jak Derek Averre z Centrum Studiów Rosyjskich i Wschodnioeuropejskich Uniwersytetu Birmingham, czy Alexander Rahr, szef Rosyjskiej Sekcji Niemieckiego Stowarzyszenia Polityki Zagranicznej) typowała teraz Zubkowa, więc konkurs miał dwóch faworytów. Szokiem dla wszystkich było „namaszczenie” przez Putina innego kremlowskiego „nominata”- wicepremiera Dmitrija Miedwiediewa (grudzień 2007).