– Jaki fałsz?! – krzyknęła tak gwałtownie, iż opluła rozmówcę drobinkami śliny. – Czytałam pamiętnik małżonki bojowca od Tewjego, wydany w Jerozolimie, „Against the Tide”. Profesor Israel Gutman z Yad Vashem również zapewnia, że Tewje Bielski był bohaterem, zbawcą wielu Żydów i młotem na hitlerowców!
– A Polacy stwierdzą, że przeciwnie…
– Jak to przeciwnie?! Którzy Polacy?!
– Choćby historycy z warszawskiego IPN-u, z Instytutu Pamięci Narodowej, według których Tewje był kryminalistą, bandziorem, co się kumał z sowieckimi partyzantami i razem mordowali Polaków. Ci ipeenowcy twierdzą, że Tewje dostawał broń od Sowietów za kobiety, które im bracia Bielscy masowo sprzedawali, bo Sowietom w lesie brakowało kobiet. I że nigdy nie walczył z hitlerowcami, tylko przy udziale Sowietów masakrował polskie wsie, gwałcąc, rabując, mordując, pastwiąc się nad Polakami jak sadysta. Wskażą, że w samej wsi Naliboki, roku 1943, Tewje wymordował stu kilkudziesięciu Polaków, nie oszczędzając starców, dzieci i kobiet. Będą twierdzić, że utworzona przez Bielskich puszczańska osada Jerozolima stanowiła folwark wyzysku, bo większość Żydów biedowała tam jako niewolnicy herszta, zwyrodnialca Tewjego, który otaczał się luksusem, miał harem młodych żydowskich dziewcząt i…
– Dość! – krzyknęła Klara. – To nie może być prawdą, człowieku!!
– Nie jest ważne co jest prawdą, a co prawdą nie jest – burknął Kraus. – Nie jest istotne czy pogrom kielecki zorganizowali oficerowie NKWD jako prowokację antypolską, czy było inaczej. Dla nas istotne jest teraz, by nie zepsuć waszej „legendy”, dzięki której będziesz się mogła wkrótce odpłacić polskim gojom tysiąc razy skuteczniej niż to umożliwia jakikolwiek druk, kobieto, więc nie pajacuj!
Z biegiem lat Mariusz „Zecer” Bochenek coraz mniej się martwił kondycją psychiczną Witolda „Znajdy” Nowerskiego, aczkolwiek coraz bardziej się dziwił stopniem jego milknięcia, zamykania się w sobie. „Znajda” nigdy nie był inteligentny, ale dawniej odzywał się do ludzi bez trudu, tymczasem, miast pogłębiać prostą umiejętność gadania – milkł. Takich osobników chwaliło dwóch głośnych wirtuozów pióra – dwóch panów T. Mark Twain powiadał: „Lepiej milczeć i sprawiać wrażenie idioty, niż odezwać się rozwiewając wszelką wątpliwość…”. A Julian Tuwim twierdził: „Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa”. Bochenek nie znał obu cytowanych sentencji, nie znał również starożytnego „Milczący głupiec uchodzi za mędrca”- znał tylko popularne „Milczenie jest złotem”. I właśnie ten popularny bon-mot przypomniał mu Denis Dut, kiedy rozmawiali wczesną jesienią 2006 roku. Był to dla Bochenka traumatyczny dialog. Zaczął się od kwestii Denisa:
– Bracia Kaczyńscy dorwali się do rządów i trochę sobie porządzą, ale niezbyt długo, bo nie mają własnopartyjnej większości sejmowej, chopie, to im źle wróży. Za kilka lat, góra kilkanaście, wy przejmiecie tam ster. I będziecie kształtować, hartować, cwelować polską demokrację klasy lux.
– My będziemy tam walczyć o naszą władzę i naszą demokrację, a ty o co, Denis?
– Ja, chopie, o dostęp Śląska do morza.
– No to, kuma, trzeba ci będzie pomóc. Poprowadzimy z Zabrza do Sopotu śląską szosę eksterytorialną, albo przeniesiemy Krynicę Morską, Sopot i Międzyzdroje ku linii między zdrojami Gliwic i Katowic. Jest tam jakaś rzeka?
– I Gliwice, i Katowice leżą nad Kłodnicą.
– Bardzo fajnie, Sopot, Krynica Morska i Międzyzdroje wylądują u brzegów Kłodnicy. Władza może wszystko!
– Trzymam cię za słowo.
– Masz to jak w banku, słowo premiera!
Na tym skończyły się żarty wesołe, bo chociaż kolejny tekst Duta brzmiał również niby dowcip, ale taki, co wlepia gęsią skórkę rozmówcom:
– No więc prędzej czy później obejmiecie nad Wisłą ster rządów. Wcześniej jednak trzeba zbudować partię polityczną i wybrać jej lidera. Znam już decyzję góry co do kandydata, waszym liderem będzie Witold.
Było to tak głupie, że Bochenkowi nawet nie chciało się roześmiać, tylko zdegustowany prychnął:
– Bardzo dowcipne, humor pierwsza klasa!
– To nie żaden dowcip, przyjacielu, to decyzja góry – rzekł serio Dut.
„Zecera” zamurowało. Milczał chwilę, aż wreszcie wykrztusił:
– To idiotyzm, znasz Witka, czemu im nie tego wyperswadowałeś?!
– Bo ja im to podsunąłem i przekonałem ich do Witolda.
– Dlaczego?!!…
– Dlatego, że on będzie miał „branie” u elektoratu. Ma bardzo miłą, sympatyczną, prostoduszną twarz, a nie gębę sprytnego politykiera. Skąpo mówi, więc nie palnie głupstw, nie walnie lapsusów, które ciągle przytrafiają się politykom, nie będzie…
– On w ogóle nic nie mówi, nic!! – przerwał z furią Mariusz. – Nie wygłosi mowy do żadnego zgromadzenia, żadnego elektoratu, do nikogo!
– Nie będzie musiał wygłaszać żadnych kazań czy sążnistych expose, od codziennego gadania będzie miał ministrów i rzeczników partyjnych, klubowych albo rządowych, czasami przeczyta do kamer jakiś krótki tekst z telepromptera…
– Jest półanalfabetą!
– To się go podszkoli, jutro zaczniemy intensywne szkolenia, chopie. Jego małomówność stanie się cnotą w oczach milionów ludzi, którzy codziennie widzą rozgdakanych posłów i ministrów, codziennie oglądają polityczne kłótnie i pyskówki. Dzisiejszemu premierowi i kilku jego ministrom bardziej będzie szkodzić ich „parcie na szkło”, przy demonstrowanej fatalnej polszczyźnie, niż knowania wrogów. Tracą ci, którzy zapominają, że „milczenie jest zlotem”. Milczący przywódca robi wrażenie mędrca, autorytetu powściągliwego. Im bardziej będzie enigmatyczny, tym bardziej będzie sprawiał wrażenie człowieka z granitu, męża stanu. Czasami coś krótko wypowie, jakiś nauczony sarkazm, i to będzie wzbudzało zachwyt. Przecież każda mądrość czy dowcipność sceniczna to teatr, nic tu się nie dzieje bez scenarzystów, „reserczerów”, „murzynów”. Sądzisz, że premier Miller sam wykoncypował bon-mot o tym jak „kończą” prawdziwi mężczyźni?
– Wiem, że miał wyszukiwaczy takich grepsów, ale…
– Każdy estradowiec ma. Gdy zastrajkowali scenarzyści Hollywoodu, okazało się, że amerykańscy szołmeni telewizyjni, cieszący się sławą genialnych causeurów-ironistów, są bezradni, nie potrafią sami kreować niczego śmiesznego bądź sensownego. Każdą małpę można wyuczyć inteligentnych odruchów, przyjacielu…
Bochenek, rozpaczliwie szukający ratunku coraz bardziej gorączkowymi myślami, rzucił kolejny argument:
– Przecież zawsze może się zdarzyć, że jakiś cholerny dziennikarz lub jakiś cudzoziemiec, powiedzmy biznesmen lub dyplomata, zada mu niespodziewane pytanie, ekonomiczne czy strategiczne, i co wtedy?
Ale Denis Dut był przygotowany, nie peszyły go takie defetystyczne oznaki malkontenctwa:
– Wtedy Wicio zastosuje patent Venizelosa, chopie. Na paryskim raucie w 1919 roku Venizelos, grecki premier, został zapytany przez polskiego dyplomatę: co Polska winna zrobić wobec kwestii ukraińskiej? Nie miał bladego pojęcia o czym Polak mówi, lecz spokojnie uniósł mentorski palec i wyrecytował, że problem jest delikatny, więc trzeba tu działać wedle kardynalnych zasad i bez pośpiechu. Nauczymy Wicia takich uniwersalnych ripost.
– Zatem chcecie, żeby krajem rządził debil, kliniczny idiota, ćwierćDyzma! – warknął Mariusz, ciągle sądząc, że śni.
– Przecież Wałęsa rządził krajem całe pięć lat – przypomniał Dut.
– Ale „Wałek” miał gadane, lubił mówić!
– Dlatego był prezydentem tylko pięć lat, chopie, ludzie mieli dość jego paplanych głupot. Gdyby mniej gadał, może by zafarcił drugą kadencję, rządziłby kolejne pięć sezonów…
– Czy ktoś gada, czy nie gada, ludzie rozpoznają głupich albo mądrych! – walczył „Zecer”.
– Twój błąd, chopie, polega na tym, że wydaje ci się, iż aktor grający dobrze króla Lira lub cesarza Bonapartego, jest człowiekiem mądrym, to normalne odczucie widzów, tymczasem ów aktor może być kompletnym idiotą, lecz dobrze wytresowanym parodystą, tak bywa zazwyczaj – uśmiechnął się pobłażliwie Dut. – Stare powiedzonko teatralne, chyba Dejmka, że „dupa jest do srania, aktor jest do grania”, mówi wobec „komediantów”, i zwłaszcza wobec polityków, więcej niż chciał autor tego bonmotu, bo pierwszy i drugi rym mają więcej wspólnego niż się sądzi, chopie. Prawie wszyscy politycy, którzy rządzą, to spryciarze, ale w istocie głupole, trochę tylko cwańsi od aktorów, salonowe menelstwo. Tuż po objęciu władzy stają przed lustrem i mówią tekstem Nikodema Dyzmy: „- Cholera, do czego to człowiek doszedł! Trzeba utrzymać się możliwie długo i starać, żeby nikt się nie poznał!”.
Denis eksDutczak Dut miał słuszność. Kilka wieków wcześniej szwedzki kanclerz, Axel Oxenstierna (inni przypisuje tę celną uwagę papieżowi Juliuszowi III), słusznie twierdził, iż „małą mądrością rządzony jest świat”. Oniemiałemu „Zecerowi” śląski przyjaciel z Jamajki wyłożył jeszcze kilka detali planu:
– Jola i Witold adoptują dwójkę bachorów, to dzisiaj modne, a berbecie robią piękne wrażenie wdzięcząc się do kamer na rękach polityka.
– Gdyby się kretynka cztery razy nie skrobała, mieliby własne bachory! – sapnął Mariusz.
– Własne bywają bardziej niebezpieczne, chopie. Pijani gówniarze Wałęsy narobili mu mnóstwo kłopotów. Córka prezydenta Kaczyńskiego zdradza męża i chce się rozwieść, żeby wyjść za amanta, lewaka! Dzieciakami można też utłuc polityków, nie tylko, jak muchę, gazetą. Marszałka Sejmu, Kerna, przyzwoitego gościa, ale samobójczego ryzykanta, bo chciał rozliczenia przez państwo majątku nieboszczki PZPR, spadkobiercy ubekistanu wykończyli cipą nastoletniej córeczki, i jeszcze postesbecja zmajstrowała film fabularny o tym nikczemnym cyrku, reżyserem był ich człowiek. Lecz wróćmy do tematu. Witka trzeba koniecznie oswoić z tłumem, z dużą liczbą ludzi, bo polityk miewa takie bezpośrednie kontakty.
– Jak?! On się boi tłumu…
– Przestanie się bać jako anonimowy mim.
– Jako kto?! – wytrzeszczył oczy „Zecer”.