RUDNICKA OLGA
Lilith
OLGA RUDNICKA
1
Prolog
Ciemno ść była głęboka, czarna, nieprzenikniona. Otaczała ich zewsząd, napierała, gęstymi oparami dławiła oddech. Zimny wiatr, rozdzierający cienki materiał, chłoszczący bezlitośnie nagą skórę, miał kształt i barwę nocy. Zdawał się tak namacalny jak gałęzie kaleczące twarz… jak strach… jak ból…
Ksi ężyc nie rozświetlał mroków nocy, gwiazdy ukryte za burzowymi chmurami nie wyznaczały drogi. Jeździec nie potrzebował księżyca ani gwiazd. Ogarnięty szaleństwem pędził przed siebie, wciąż szybciej i szybciej, nie zważając na krzyki ani na gorące łzy spływające mu na pierś, na krew kapiącą z poranionych ostrogami boków konia. Umysł mężczyzny wypełniała ciemność. Pochłaniała jego duszę i serce, tak jak otaczająca go noc. Nie znał różnicy między tym, co widoczne, a tym, czego nie dostrzegał. Wściekłość, gniew, nienawiść… Tylko to. Tylko to czuł.
Pop ędzał z furią wspaniałego ogiera, choć nie widział ścieżki wiodącej przez las. Ogromny rumak pędził cwałem, tylko sobie wiadomym zmysłem odnajdując drogę. Wiatr szarpał odzieniem mężczyzny i siedzącej przed nim kobiety. Anastazja daremnie kryła twarz przed ostrymi gałęziami, które zdawały się pojawiać znikąd i szarpały ciało i włosy. Nie bacząc na jej płacz i błagania, jeździec bezlitośnie uderzał szpicruta konia, jednocześnie popędzając go dzikim okrzykiem i coraz mocniej kłując ostrogami.
Wtem chrapliwe dyszenie ogiera przemieni ło się w pełen przerażenia kwik. Rumak przez chwilę bezskutecznie przebierał kopytami po mokrej trawie, próbując chwycić równowagę, lecz zaraz runął na ziemię, przygniatając jeźdźca.
Kobieta, wyrzucona wysoko w powietrze, mia ła wrażenie, że oto nagle na ułamki sekund czas się zatrzymał, nim upadła ciężko na ziemię. Bardziej intuicyjnie niż świadomie przekręciła się na bok i uderzyła biodrem w twarde podłoże, osłaniając brzuch rękoma. Była w zaawansowanej ciąży. Za kilka tygodni miało nastąpić rozwiązanie. Potężne uderzenie sprawiło, że zabrakło jej tchu. Drżała w szoku i z bólu, pełna obawy o życie swoje i maleństwa. Odwieczne prawo natury kazało jej chronić dziecię od miesięcy noszone pod sercem. Zebrała resztki sił i nie myśląc, co skrywa ciemność dookoła, podpierając się łokciami, zaczęła wlec przed siebie obolałe ciało. Byle dalej od szaleńca, który do dziś był jej mężem, a teraz stał się katem.
Nie bacz ąc na wiatr ani na ciernie kaleczące jej ręce, uciekała od miotającego przekleństwa mężczyzny. Zagłębiając się w ciemny las, coraz bardziej
2
traci ła wyczucie kierunku. Żadne światło nie rozpraszało mroku, w którym znalazła schronienie. Nie przeszkadzało jej to. Jeśli ona nic nie widziała, on również… Nie bała się nieznanego. Bała się tego, co zostawiała za sobą.
Ścigało ją pełne bólu rżenie zwierzęcia i wściekłe wrzaski męża, wykrzykującego w noc jej imię. Stopniowo jednak dolatujące z tylu głosy zamierały. Słyszała łomot serca i rzężenie, które, jak uświadomiła sobie z zaskoczeniem, wydobywało się z jej piersi. Ból stawał się nie do zniesienia.
Oszo łomienie, spowijające ją dotąd ochronnym kokonem, zaczęło ustępować. Jej uszu dobiegały trzaski i szelesty, nieznane jej dotychczas odgłosy lasu. Poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu. Nie widząc niczego przed sobą, nieoczekiwanie straciła oparcie pod rękoma i stoczyła się do niewielkiego jaru. Z trudem opanowała krzyk przerażenia, a potem bólu. Skuliła się w rozpadlinie, gdzie skryły ją paprocie. Drżąc cała i szczękając zębami z zimna, próbowała zrozumieć, co tak odmieniło jej męża.
Wpad ł nocą do sypialni jak szaleniec. Miotając wyzwiska i przekleństwa, ściągnął ją z łoża i wywlókł na podjazd, gdzie stajenny trzymał za uzdę osiodłanego rumaka. Przerażona Anastazja wzywała pomocy, żaden jednak ze służących nawet nie spojrzał w jej kierunku. W oknach zauważyła tylko jakąś postać przyglądającą się scenie na dziedzińcu, ale nim zdołała sobie uzmysłowić, kto to, mroczna sylwetka zniknęła.
Nie rozumia ła sensu chaotycznych słów wykrzykiwanych przez męża, ale podświadomie czuła, że wiózł ją na śmierć. Czym sobie na to zasłużyła? Cóż takiego się stało? Bolesne rozważania przerwał gwałtowny skurcz promieniujący od łona aż po kręgosłup. Anastazja poczuła gorący strumień, który zmoczył jej koszulę i spłynął po nogach. Zaczynał się poród.
–Boże… – jęknęła z rozpaczą. – Nie tutaj… Proszę, nie teraz…
3
Rozdział I
1.
Lidia Sianecka pakowała książki do kartonów, po czym starannie oklejała je szarą taśmą. Westchnęła ciężko znużona, a zarazem zadowolona, że to już prawie koniec, i rozejrzała się wokół. Ogrom pracy, jaka ją teraz czekała w nowym miejscu, nie napawał optymizmem. Wprowadzili się niecały rok temu do wymarzonego mieszkania, a tu taka historia! Pokręciła głową z niedowierzaniem. Zmarł stryj Piotra, męża Lidii, pozostawiając mu cały majątek. Stryj, o którego istnieniu żadne z nich nie miało zielonego pojęcia! W skład masy spadkowej wchodził podobno piękny dworek na wsi otoczony parkiem, na którego punkcie Piotr po prostu oszalał. A Lidia była zdecydowanie przeciwną wszystkiemu: spadkowi, wyprowadzce, formalnościom. Przerażała ją wysokość podatku, koszty renowacji domu i jego utrzymania. Wolała nawet się nie zastanawiać, skąd mąż ma zamiar wziąć pieniądze, by móc się zająć parkiem. Bez pomocy z zewnątrz wydawało się to niemożliwe. W głowie uporczywie błąkała się myśclass="underline" koszty, koszty, koszty…
Na szczęście notariusz poinformował ich, że znaczna część spadku to las, który zmarły postanowił sprzedać, a nabywca podtrzymuje swoją ofertę. Ustalona cena przekraczała najśmielsze oczekiwania finansowe Piotra i Lidii. Nie tylko mogliby przeprowadzić konieczne prace remontowe i nie martwić się o utrzymanie domu i parku, ale żyć na wysokim poziomie wyłącznie z odsetek. W takiej sytuacji Piotr nie wahał się ani chwili, a Lidka po prostu zaakceptowała kolejne zmiany w ich życiu.
Nie bez pewnej złośliwości pomyślała, że mężowi łatwiej było podjąć decyzję o porzuceniu przyjaciół i znajomych miejsc, by przenieść się na koniec świata. Tak właśnie Lidka postrzegała Lipniów i dworek, który teraz miał się stać jej nowym domem. Piotr mieszkał z rodzicami w wielu miejscach, jego ojciec pracował w dyplomacji, więc byli przyzwyczajeni do przeprowadzek. Mąż mógł rozpocząć nowe życie wszędzie i w każdej chwili, pod warunkiem, że z nią, tak przynajmniej zapewniał. Wolny zawód pozwalał mu pracować gdziekolwiek. Był świetnym architektem, w dodatku interesowało go wyłącz-
4
nie projektowanie. Pracę w terenie pozostawiał innym, jemu wystarczał komputer i Internet.
Lidka natomiast zrezygnowała z pracy, gdy tylko się dowiedziała, że jest w ciąży. Przedtem dwukrotnie poroniła w pierwszych miesiącach, więc teraz woleli dmuchać na zimne. Piotr najchętniej umieściłby ją w specjalistycznej klinice i to pod namiotem tlenowym. Ale właśnie zaczął się drugi trymestr, ciąża przebiegała prawidłowo, i mimo świadomości, że wiele może się jeszcze wydarzyć, Lidia była spokojna. Spokojna o dziecko, chociaż sama stała się kłębowiskiem napięcia i skrajnych emocji. Tak więc teraz uznała, że może pomysł przeniesienia się do cichego i pięknego miejsca nie jest zły. To tylko pomoże jej skołatanym nerwom. I dziecku będzie wspaniale na wsi, rozmyślała. Świeże powietrze, mogliby wziąć psa albo nawet dwa… i koty… Lidia uwielbiała psy, ale zwierzak męczyłby się w dużym mieście, na betonowym osiedlu. Teraz wszystko miało się zmienić. Na lepsze. A przynajmniej tak sobie powtarzała, broniąc się przed uporczywymi obawami. Miała wszystko, czego tylko mogła pragnąć, ale wciąż czuła napływające fale niepokoju, jak zawsze, gdy otrzymywała od życia więcej, niż w swoim mniemaniu zasługiwała. Starała się odsuwać pesymistyczne myśli, tylko że jej zdaniem cała ta sprawa była dziwna. Piotr w ogóle nie wiedział o istnieniu owego nieznanego stryja ani o rodzinnym gnieździe. Jego rodzice mieszkali od lat w Londynie, a wiadomość o spadku była dla nich takim samym zaskoczeniem, jak dla Piotra. Po obejrzeniu archiwum rodzinnego ustalono dość daleki stopień pokrewieństwa. Jeśli dobrze zrozumieli, stryj Leopold był najmłodszym bratem dziadka matki Piotra. Teoretycznie więc to ona powinna zostać nową właścicielką rodzinnego majątku, ale dziedziczenie z mocy testamentu sporządzonego przez stryja dotyczyło wyłącznie męskiego potomka. Teściowa Lidki została pominięta. Nie zamierzała podważać testamentu, w końcu nie zależało jej na pieniądzach, a przecież i tak dostawał je ukochany jedynak. Piotr kpił z obaw żony dotyczących dalekiego krewnego, o którym nikt nic konkretnego nie wiedział, a którego istnienie odkryto dopiero po jego śmierci.