Выбрать главу

34

–Pan nie rozumie – zirytował się Bartkowiak. – Zaginięcie zostało zgłoszone kilka miesięcy temu. Teraz chcę rozmawiać z kimś, kto się tym zajmuje!

–Rozumiem. Trzeba było od razu powiedzieć, że śledztwo jest w toku. Proszę podać imię i nazwisko osoby zaginionej. Zaraz sprawdzę, do kogo trafiła sprawa. – Policjant usiadł przy klawiaturze komputera i spojrzał wyczekująco.

–Proszę posłuchać, tę sprawę prowadzi policja w Warszawie. Ja chcę rozmawiać z policjantem, który zajmuje się zaginięciami w waszym rejonie.

–Panie Bartkowiak, to tak nie działa. Konkretny przydział ma policjant z komisariatu właściwego dla zameldowania osoby zaginionej – tłumaczył cierpliwie. – U nas ta sprawa nie trafiła do nikogo. Zaginiona jest w centralnej bazie danych, ale…

–Wiem, wiem, wiem! Wiem, jak to działa! – odparł podniesionym głosem Bartkowiak. – Wiem, że nikt tutaj nie prowadzi sprawy mojej córki! Ale jest chyba ktoś, z kim mogę porozmawiać?!

–Proszę się uspokoić! – polecił oschle aspirant. – Mogę skontaktować pana z jednym z funkcjonariuszy wydziału kryminalnego, którzy są w tej chwili na służbie. Proszę zaczekać! – Wskazał na drewniane krzesła stojące pod ścianą.

–Dobrze, przepraszam. – Bartkowiak, ocierając chusteczką pot z czoła, zajął wskazane miejsce. – Dziękuję – dodał.

Doniecki rozmawiał przez telefon, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Przybyły miał co najmniej pięćdziesiąt lat, krótkie szpakowate włosy i niebieskie oczy, a na jego twarzy widać było ślady zmęczenia i troski. Skóra wydawała się obwisła i poszarzała. Sprawiał wrażenie, jakby znacznie schudł w krótkim czasie.

Aspirant po krótkiej rozmowie odłożył słuchawkę i ruchem ręki polecił Bartkowiakowi czekać. Ten tylko skinął głową i pogrążył się w rozmyślaniach.

Elka miałaby teraz piętnaście lat. Kiedy bez słowa zniknęła z domu, zabierając tylko kilka rzeczy, do dnia piętnastych urodzin, które spędził, wpatrując się w tort czekoladowy – jej ulubiony – brakowało pół roku. Nie było dnia, by nie patrzył na zdjęcie jedynej córki i nie płakał. Była taka podobna do matki – drobna buzia, zadarty nos, ogromne błękitne oczy i jasne włosy. Nawet tak samo wiotka i krucha jak ona. Nie był dobrym ojcem. Po śmierci żony miał tak wielką obsesję na punkcie chronienia Elki, że nie zauważył, iż największym zagrożeniem stał się on sam. Dziewczyna uciekła z domu i na-

35

wet nie miał prawa jej za to winić. Jedynym winnym był on. Zgłosił jej zaginięcie policji, poszedł do fundacji pomagającej rodzinom zaginionych, wynajął detektywa. Wszystko na nic. W końcu sprzedał mieszkanie, rzeczy zawiózł do siostry, a sam wyruszył w Polskę, podążając za każdym tropem, choćby najbardziej wątłym. Miał już do czynienia z oszustami, narkomanami, jasnowidzami, ale nie tracił nadziei. Uznał, że mu nie wolno. Tylko ona mu pozostała.

–Komisarz Krzysztof Chmiel.

Jan drgnął, przestraszony niespodziewanym pojawieniem się oficera śledczego. Funkcjonariusz nie miał na sobie munduru, tylko granatowe dżinsy i grafitową marynarkę, spod której wystawał czarny golf. Komisarz był niewiele młodszy od niego. Bartkowiak uznał, że tamten zbliża się do pięćdziesiątki, co podniosło go nieco na duchu. Miał nadzieję, że doświadczony śledczy w tym wieku będzie w stanie go zrozumieć. Otuchy dodawały przyjemne rysy twarzy i ciepłe brązowe oczy.

–Pan do mnie? – Chmiel ze zmarszczonym czołem przyglądał się mężczyźnie, który nie reagował przez dłuższą chwilę.

–Przepraszam, panie komisarzu. Zmęczenie. – Nieznajomy wstał z wyciągniętą ręką, którą Chmiel automatycznie uścisnął. – Nazywam się Jan Bartkowiak. Przyjechałem z Warszawy. Moja córka, Elżbieta Bartkowiak, uciekła z domu. – Zamilkł na moment. Tyle razy to powtarzał, ale zawsze czuł ten sam przeszywający ból.

Komisarz Chmiel nie przerywał mu. Przyglądał się w milczeniu, czekając na dalszy ciąg wyjaśnień.

–To już ponad pół roku, jak jej nie ma – podjął Bartkowiak. – Kiedy ostatnio ktoś ją widział, wybierała się tutaj. Mówiła, że Lipniów to prezent urodzinowy, bo wie pan, ona już jako dziecko uwielbiała te wszystkie historie o wróżkach i czarownicach – mówił coraz szybciej, zdając sobie sprawę, że zaczyna gadać nie na temat, o czym upewniło go zniecierpliwienie na twarzy Chmiela, które zniknęło jednak równie szybko, jak się pojawiło. – Rozpoznał ją kierowca autobusu, a więc musiała tu przyjechać dwa miesiące temu – zakończył szybko i z niecierpliwością wyczekiwał reakcji policjanta. Nagle dotarło doń, że to, co wcześniej wziął za spokój, jest obojętnością. Ten człowiek nie zamierzał mu pomóc. Słowa komisarza potwierdziły jego odczucie.

–Panie Bartkowiak – Chmiel przeczesał jasne włosy dłonią – dwa miesiące dla uciekiniera z domu to… – rozłożył ręce – jak podróż w czasie. Pana córka może być teraz wszędzie.

36

–Wiem, ale chciałem uzyskać informacje, czy nie trafiła do szpitala, może ktoś z was ją gdzieś wylegitymował – tłumaczył coraz bardziej zdenerwowany Jan. – Pytałem na dworcu w Lipniowie. Nikt jej nie widział. Nie wyjechała stąd…

–A jest pan pewien, że w ogóle tu dotarła?

–Wybierała się tutaj, kierowca ją pamiętał…

–Proszę posłuchać – przerwał mu stanowczo śledczy – prawda jest taka, że sam pan nie wie, czy tu była. Powtarzam – nie dopuścił Bartkowiaka do słowa – nie ma żadnego dowodu, że dziewczyna przyjechała do Lipniowa. A pańskie przekonanie, że skoro nikt nie widział jej wyjazdu, to znaczy, że ona tu nadal jest, należy uznać za naciągane. Jedyne, co pan wie, a raczej przypuszcza, to że się wybierała w te strony.

–No tak, ale…

–Wie pan, ilu ludzi przewija się przez nasze miasteczko? Zresztą przecież to uciekinierka. Nawet jeśli tu była, mogła się z kimś zabrać autostopem. Przykro mi, ale nie potrafię panu pomóc. – Komisarz wstał, zamierzając wrócić do swoich zajęć.

–Nie może mi pan odmówić! – zaprotestował Bartkowiak.

–Czego pan ode mnie oczekuje?

–Nie może mnie pan tak zostawić!

Chmiel zatrzymał się i popatrzył na zdesperowanego ojca. Westchnął z niechęcią.

–Mogę poprosić oficera dyżurnego, żeby wrzucił dane pańskiej córki i sprawdził raporty – zaproponował. – Ale zapewniam pana, że to nic nie da. Jest niepełnoletnia. Gdyby ktoś z naszych ją wylegitymował, z pewnością by się z panem skontaktowano.

–To ona! Niech pan popatrzy! – Bartkowiak chwycił policjanta za rękaw i podsunął mężczyźnie zdjęcie dziewczyny pod oczy. – Niech pan patrzy, do cholery! – wybuchnął.

–Panie Bartkowiak – Chmiel ruchem dłoni uspokoił przyglądającego się im z dyżurki aspiranta, że interwencja nie będzie potrzebna – nie widziałem pańskiej córki. Oficer dyżurny zaraz sprawdzi raporty, ale to też nic nie da. Gdyby trafiła do szpitala, wiedziałby pan o tym. Gdyby była martwa – tak samo – ciągnął, nie zwracając uwagi na błysk paniki w oczach mężczyzny, gdy ten usłyszał słowo „martwa”.

–Przecież mój świadek rozpoznał ją na zdjęciu…

37

–O ile ten ktoś naprawdę ją rozpoznał. Nie chcę pana pozbawiać nadziei, ale co mogę zrobić? Mam biegać ze zdjęciem po mieście i podtykać je ludziom pod nos? – Uwolnił rękaw i podszedł do oficera dyżurnego. – Proszę sprawdzić raporty – polecił.

–Już sprawdziłem, panie komisarzu. W trakcie rozmowy. Nic nie ma – zameldował Doniecki.

–Doskonale – pochwalił go Chmiel i odwrócił się w stronę ojca dziewczyny, ten jednak stał już za nim i usłyszał słowa policjanta.

–Czy pan jest pewien? Może…

–Przykro mi… – Komisarz wzruszył ramionami.

–Czy nie może pan nic zrobić? – ponownie zwrócił się do niego Bartkowiak. – Może mógłby pan wysłać kilku policjantów, żeby przepytali…

–Żartuje pan? – przerwał mu Chmiel bezceremonialnie. – Nie mam zamiaru odrywać ludzi od roboty. Trzeba było pilnować córki, to by z domu nie uciekła.

Bartkowiak pobladł gwałtownie. Nie spodziewał się takiego zakończenia rozmowy. Różne zarzuty słyszał pod swoim adresem, ale nigdy nie został potraktowany tak obcesowo.