Выбрать главу

–Nic nie czuję – mruknęła. Nabrała odrobinę proszku na łyżeczkę i polizała.

–Co ty robisz? – Lidka była zaskoczona.

221

–Kiedy jesz jakąś potrawę w restauracji, potrafisz podać wszystkie przyprawy, jakie tam są? – spytała Edyta.

–Nie… – Ogłupiała Lidka ledwie zdołała wykrztusić słowo.

–A ja tak. I w tym kakao jest coś, czego być nie powinno. Nie pij więcej, wezmę tego trochę i spróbuję coś wymyślić…

–Co ty mówisz?! – Lidka podniosła głos. – Uważasz, że ktoś… że Piotr… – Nie potrafiła dokończyć, gdy dotarło do niej, co sugeruje Edyta.

–Nie chciałam cię przestraszyć. – Przyjaciółka popatrzyła na nią ze współczuciem. – Może to nic takiego, ale…

–Jezu… – Zszokowana Lidka opadła bezsilnie na krzesło.

–Ktoś poza tobą pije kakao?

–Nie, tylko ja. Zawsze na noc. Inaczej nie zasnę… Tylko ja…

–Posłuchaj – Edyta potrząsnęła nią lekko, zmuszając Lidkę, by na nią spojrzała – może będzie lepiej, jeśli ze mną pojedziesz? Nie powinnaś tu zostawać…

–Jak on mógł? A dziecko? Nie obchodzi go, że… Czy on chciał nas otruć? – Straszliwe podejrzenie pozbawiało ją tchu.

–Nie wiem.

–To jakiś środek nasenny… – Lidka zupełnie nie słuchała Edyty. – To dlatego zasypiam natychmiast, a właściwie należałoby powiedzieć, padam nieprzytomna.

–Lidka, weź trochę rzeczy i…

–Wiesz, co to znaczy? – Złapała Edytę za rękę tak mocno, że przyjaciółka skrzywiła się z bólu. – To znaczy, że on tamtej nocy mógł wyjść z domu! Rozumiesz?

–Lidka, pakuj się. Jedziemy – poleciła stanowczo tamta. – Nie zostaniesz tutaj.

–Nigdzie nie pojadę – oświadczyła zdecydowanie.

–Lidka! Jesteś w ciąży! Za miesiąc rodzisz! Nie poradzisz sobie! – zdenerwowała się Edyta.

–Nie rozumiesz? On mógł zabić tę dziewczynę. Policja pytała… Mówiłam ci…

–Tak, tak, mówiłaś. Ale ta dziewczyna nie żyje. Nie pomożesz jej, zostając tutaj…

–A inne? Były też inne…

–Lidka! Nie mieszkaliście tu wtedy! – Potrząsnęła nią. Przyjaciółka zaczynała mówić od rzeczy.

222

–Wiem, wiem. Wymyślam. – Lidka nabrała powietrza i odetchnęła głęboko. – Ale i tak zostaję. Dawał mi środek nasenny. Dowiem się, dlaczego i co robi w tym czasie. Z kim się spotyka – oświadczyła z determinacją.

–To nierozsądne. – Edyta z trudem zachowywała spokój. – Zabieram cię do siebie…

–Nie zmusisz mnie! – przerwała jej hardo Lidka.

Edyta patrzyła na nią z bezsilną rozpaczą. Lidka miała rację, nie można było jej zmusić.

4.

Kiedy wjeżdżała w swoją uliczkę, dochodziła północ. Miała nadzieję, że Lidka potrafi wykorzystać swój upór w sposób bardziej konstruktywny i nie będzie narażała na niebezpieczeństwo siebie ani dziecka. Nie można było zabrać jej siłą z domu. Nie po raz pierwszy od powrotu do Lipniowa Edyta poczuła się bezsilna. Ogarnęła ją zimna wściekłość. Zostawiła samochód w zaułku za kamienicą i skierowała się do tylnego wejścia. Wyjęła klucze z torebki i zamarła. Drzwi były uchylone, zamek wyłamany. Pchnęła je ostrożnie i starając się nie robić hałasu, weszła powoli do domu. Zatrzymała się w korytarzu prowadzącym do księgarni i nasłuchiwała. Wokół panowała cisza. Edyta zdjęła buty i ostrożnie ruszyła dalej. Lampa z zewnątrz rzucała blask na pomieszczenie, w którym panował przyjemny półmrok. Rozglądając się w poszukiwaniu intruza, Edyta czuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach. Starała się wyrównać oddech, by sapaniem nie spłoszyć intruza, który nadal mógł tu gdzieś być.

Sięgnęła do torebki i wyjęła broń. Odbezpieczyła pistolet, starając się nie robić hałasu, i ruszyła w stronę piętra. Trzymając się blisko ściany, wchodziła krok za krokiem na górę, próbując wychwycić obce dźwięki. Przystanęła na podeście, starając się przebić oczami mrok. Drzwi były otwarte. Nie zauważyła żadnego śladu czyjejś obecności. Uliczne latarnie wlewały do środka akurat tyle światła, by mogła spokojnie, nie potykając się o przedmioty, rozejrzeć się wokoło. Sprawdziła wszystkie pomieszczenia. Nikogo nie było. Włamywacze odeszli, pozostawiając po sobie horrendalny bałagan. Mieszkanie zostało starannie przeszukane i splądrowane. Edyta domyślała się, czego tamci szukali. Zajrzała do sejfu. Drzwi były wyłamane, a rysunki z pamiętnika Inkwizytora zniknęły. Westchnęła ciężko, sama nie wiedząc, z ulgą czy ze złością. Po-

223

deszła do telefonu, by wezwać policję. Nie liczyła na schwytanie sprawcy, ale musiała coś zrobić, nie mogła biernie patrzeć na to, co się stało. Właśnie podniosła słuchawkę, gdy usłyszała ciche skrzypnięcie. Odwróciła czujnie głowę, patrząc w kierunku schodów i uważnie nasłuchując. Dźwięk się nie powtórzył, mimo to wiedziała, że ktoś tam jest. Intuicyjnie wyczuwała czyjąś obecność. Odłożyła słuchawkę i stanęła pod ścianą przy schodach. Ten ktoś będzie musiał ją minąć, a wówczas ona znajdzie się za jego plecami. Miała tylko nadzieję, że tamten nie usłyszy łomotu jej serca. Uderzało zdecydowanie za szybko i zbyt mocno.

Nie słyszała, jak wchodził po schodach, nie drgnęła jednak, gdy zobaczyła mijającą ją ciemną postać. Poczekała spokojnie, aż intruz wejdzie do mieszkania i oddali się o kilka kroków. Wtedy włączyła kinkiet na ścianie. Mężczyzna błyskawicznie odwrócił się w jej kierunku.

–Nie ruszaj się – powiedziała zimno. Znieruchomiał. Ręka trzymająca broń była pewna, a wpatrujące się w niego oczy zimne.

–Tylko spokojnie… – odezwał się, podnosząc dłonie do góry, by pokazać, że nic w nich nie trzyma.

–Jestem spokojna – odparła Edyta, obchodząc go powoli dookoła z bronią gotową do strzału.

Trzymała się kilka metrów od niego, by nie zdołał odebrać jej pistoletu. Obrócił się, nie spuszczając jej z oczu. Gdy znalazła się naprzeciwko schodów, cofnęła się o kilka kroków. Wbrew sobie poczuł uznanie dla tej kobiety. Zastała zdemolowane mieszkanie, w jej domu znajdował się obcy człowiek, którego uważała za włamywacza, a mimo to zachowała całkowity spokój. Okrążyła go i skryła się w półmroku, skąd miała doskonały widok na schody i na niego. Nie miał szans odebrać jej pistoletu, nie ryzykując, że ona wcześniej zdąży pociągnąć za spust. Właściwie z pewną dozą niepokoju odnotował, że nie zadzwoniła na policję. To powinien być pierwszy odruch, ona zaś stała w półmroku i go obserwowała. Po raz pierwszy poczuł przypływ paniki. Ta kobieta go zastrzeli. Był tego pewien.

–Posłuchaj… – zaczął, przełykając nerwowo ślinę.

–Znam cię – przerwała mu. Przez cały czas zastanawiała się, gdzie widziała tego człowieka. Teraz sobie przypomniała. To był mężczyzna, który do niej podszedł przy komisariacie. – Śledzisz mnie?

–Nie… To znaczy tak…

–Zdecyduj się… – jej głos brzmiał cicho i spokojnie – i podaj mi dobry powód, dla którego nie miałabym strzelić ci w głowę.

224

–Nie zamierzam cię skrzywdzić i to nie ja się włamałem – powiedział, starając się, by to zabrzmiało wiarygodnie.

–Odpowiadaj tylko na pytania – poleciła mu zimno.

Przeszedł go dreszcz. Potrafiłby sobie poradzić z przerażoną i rozhistery-zowaną kobietą. Ale jej nienaturalny w tej sytuacji spokój sprawiał, że czuł się, jakby miał do czynienia z wyrachowanym płatnym zabójcą działającym na zlecenie, automatem, który widzi przed sobą obiekt, a nie człowieka. Nie jest dobrze, pomyślał.

–Usiądź na sofie – powiedziała cicho, tonem niedopuszczającym sprzeciwu. Patrząc na nią badawczo, usiadł powoli. – Chyba nie zamierza strzelić mi z tyłu w głowę, przemknęła mu rozpaczliwa myśl.