–Ale dlaczego? – Nie rozumiał, co tu jest grane. Za dużo zbiegów okoliczności, za wiele nakładających się na siebie wątków, które pozornie nie miały związku, tak jak sprawa handlu narkotykami i zniknięcia młodych blondynek. – Co tam jest takiego, co… – nie dokończył zdania.
–Nie wiem. – Edyta zorientowała się, o co mu chodzi. – Chociaż… Może patrzymy na to od złej strony? Dla mnie był to pamiętnik szaleńca, mordującego w majestacie nieludzkiego prawa niewinne kobiety, ale ksiądz Adam obawia się, że w niepowołanych rękach… – Zamilkła i popatrzyła niepewnie na Michała. To, co chciała mu powiedzieć, raczej nie pomoże rozwiązać tej sprawy, najwyżej jeszcze bardziej ją zagmatwa.
Michał nie naciskał. Widział, że Edyta zbiera myśli. Odgarnął czule włosy zasłaniające jej twarz i czekał.
–Ksiądz Adam mówił, że w pamiętniku były szczegółowo opisane jakieś rytuały. Wiem, wiem – nie dopuściła go do słowa, gdy chciał jej przerwać – bzdury sprzed dwustu lat. Tylko że do tych rytuałów, a nawet do swoich prywatnych celów, Inkwizytor wykorzystywał zioła, jakieś grzyby, wytwarzał z nich halucynogeny lub coś w tym rodzaju. Proboszcz obawia się, że jeśli te receptury wpadną w niepowołane ręce, to wiesz…
–To, co produkuje się obecnie, legalnie czy nielegalnie, bije na głowę ziołowe mieszanki jakiegoś dziewiętnastowiecznego klechy! – zauważył sceptycznie Michał.
–A to szemrane towarzystwo historyczne? Pokazywałam ci ich stronę.
232
–Tam nic nie ma. Zwykła strona. No, może nie taka zwykła… Ale jeśli wziąć pod uwagę, z czego żyje prawie cały Lipniów, czyli z duchów i demonów, to powiedzmy, że taka reklama mieści się w standardzie.
–Przestań! – zirytowała się Edyta. – Najpierw giną listy, które Lidka znalazła u siebie na strychu, i trafiają do nich, potem te włamania. Nie widzisz związku?
–Daj spokój. – Michał wybuchnął śmiechem. – Mole książkowe…
–Możesz się śmiać! – Wyrwała mu się ze złością. – Masz lepszy pomysł?
–Dobra, nie mam. Na razie przyjmijmy twoje wyjaśnienie. Ale wybacz, włamanie do ciebie nie musi być w związku z poprzednimi. Złodziej dostał się do sejfu i znalazł ryciny. Uznał, że muszą być cenne, bo inaczej po cóż miałyby leżeć w ukryciu, i…
–Zostawił więc w spokoju gotówkę, sprzęt elektroniczny znacznej wartości i biżuterię wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych! – odrzekła drwiąco Edyta.
–Dobrze. – Michał pocałował ją w czubek głowy. – Obiecuję, że postaram się to wyjaśnić, ale nie teraz, dobrze? Na razie zajmę się Chmielem i jego kumplami, a także zapewnieniem bezpieczeństwa tobie, okej?
–A co z Lidką? – Oczy jej pociemniały z niepokoju. – Tam się źle dzieje, a ona nie chce odejść. Mówiłam ci, co zrobił Piotr.
–Wiem. – Przytulił ją delikatnie i pogłaskał po plecach. – Wiem, że martwisz się o przyjaciółkę, ale co mogę poradzić? Nie zabiorę jej stamtąd siłą.
–Może mógłbyś go… – Zawahała się. – No wiesz, postraszyć? – Popatrzyła na niego błagalnie.
–Myślę, że na początek mógłbym przesłać do analizy próbkę kakao, którą zabrałaś z ich domu – odparł Michał. – To będzie rozsądniejsze niż straszenie, zwłaszcza że jestem teraz tutaj prywatnie. – Uśmiechnął się, po części zirytowany, a po części rozbawiony.
2.
Lidka stanęła jak wryta. Na szczycie schodów pojawił się Piotr. W takim stanie jeszcze go nie widziała. Był śmiertelnie blady i wychudzony. Pod oczami miał głębokie cienie, które dostrzegła z odległości kilkunastu metrów. Zauważyła, że jest wściekły. Przez głowę przemknęła jej rozpaczliwa myśl, że trzeba było skorzystać z rady Edyty i odejść od niego. Teraz już za późno. Nie
233
rozumiała, co mogło być powodem jego gniewu. Wpatrywał się w nią w milczeniu, tylko jego pierś unosiła się i opadała w płytkim oddechu. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła, dziecko poruszyło się niespokojnie. Obronnym ruchem przycisnęła dłoń do brzucha.
–Piotr? – odezwała się drżącym głosem. Z trudem przełknęła ślinę.
–Zabroniłem ci się spotykać z tą idiotką z księgarni! – Zaczął iść po schodach.
Lidka zrobiła krok w tył, ale po chwili się opanowała. Nie ma zamiaru uciekać.
–Nie będziesz mi wybierał przyjaciół! – Uniosła wyzywająco głowę, patrząc na niego pogardliwie. – Ale może ja powinnam zacząć wybierać twoich… – dodała z naciskiem.
Wszystko nastąpiło tak szybko, że nie zdążyła zareagować. Poczuła tylko silne uderzenie w twarz, które ją oszołomiło. Nie czuła bólu, gdy się osunęła na posadzkę.
–O mój Boże… – jęknął z rozpaczą Piotr. – Lidka? Lidka! – Ukląkł przy niej przerażony. Lidka była blada, oczy miała zamknięte.
–O mój Boże, o mój Boże… – jęczał ze łzami. – Kochanie, nie chciałem, przepraszam. Błagam, otwórz oczy… – mówił, podnosząc jej głowę.
Nie zareagowała. Leżała nieruchomo, tylko klatka piersiowa unosiła się jej w płytkim oddechu. Zdenerwowany Piotr wybrał szybko numer i czekał na połączenie.
–Daria? Ona się nie rusza… – powiedział płaczliwie do telefonu, patrząc z przerażeniem na rękę czerwoną od krwi. Dopiero teraz spostrzegł, że Lidka ma głęboką ranę z tyłu głowy. – Tyle krwi… – jęknął.
–Piotr! – odezwała się ostro Wawrzecka. – Czego chcesz? Jestem zajęta!
–Daria, uderzyłem ją, a wtedy upadła. Nie rusza się. – Czuł, jak łzy spływają mu po twarzy.
–Zabiłeś ją?! Ty cholerny idioto! – wrzasnęła wściekła.
–Nie, oddycha. Przewróciła się i chyba… straciła przytomność…
–Dzwoń po pogotowie! – poleciła zimnym tonem.
–Jak mam dzwonić, skoro to przeze mnie…
–Nie obchodzi mnie, co im powiesz. Spadła ze schodów, zemdlała, twój problem. Ale dziecku nic nie może się stać, rozumiesz? – Starała się opanować furię.
Pokiwał głową, ale się nie odezwał. W telefonie znowu rozległ się głos Darii:
234
–Dzwoń po pogotowie. Natychmiast. Jeśli coś się stanie dziecku, zapłacisz mi za to – wysyczała. – Chyba nie chcesz mnie zdenerwować, prawda? – zapytała złowróżbnym tonem, od którego poczuł na plecach ciarki.
–Dobrze, już dzwonię – odparł potulnie. Trzęsącymi się palcami wybrał numer szpitala.
Dyspozytorka przyjęła zgłoszenie i kazała mu czekać. Siedział więc i patrzył na żonę. Twarz miał pełną cierpienia i strachu.
Unios ła głowę i wbiła w niego oskarżycielskie spojrzenie. Teofil pobladł gwałtownie. Stanęła przed nim zakrwawiona i powalana ziemią, splątane włosy w nieładzie osłaniały jej nagie ramiona i piersi widoczne spod podartej koszuli. Choć na pozór była to ta sama Anastazja, jego żona, patrząca nań kobieta wydawała się obca. Jej oczy płonęły nieziemskim blaskiem. Tęczówki jarzyły się opalizującą zielenią, przykuwając i więżąc jego wzrok, odbierając wolę. Twarz nabrała wyrazu drapieżności, ale zarazem biło z niej pożądanie. Powolnym, pełnym zmysłowości ruchem dotknęła jego policzka. Pogładziła go po twarzy, a drugą ręką z całej siły wbiła mu w bok sztylet ukryty dotąd za plecami. Odsłoniła w wilczym uśmiechu zęby, gdy na twarzy Teofila pojawiło się zdumienie, połączone z niedowierzaniem i bólem. Pocałowała go namiętnie, po czym odepchnęła, nie wypuszczając z dłoni sztyletu. Ostrze wysunęło się z cichym mlaśnięciem, z rany trysnęła krew. Teofil osunął się na ziemię. Gasnącym wzrokiem patrzył na żonę, która zaczęła iść po schodach, zostawiając za sobą krwawy ślad.
Ostry ból przywrócił ją do przytomności. Szeroko otwartymi oczami patrzyła przerażona na schody. Piotr skierował wzrok za jej spojrzeniem, ale nie dostrzegł niczego. Powoli zwróciła twarz w jego stronę. Czuła bolesne pulsowanie z tyłu głowy. Kolejny skurcz sprawił, że jęknęła głucho, chwytając się za brzuch.