Выбрать главу

–Lidka? Lidka! – Piotr nachylał się nad nią z troską. Popatrzyła na niego, ale zdawała się go nie widzieć.

Na jej twarzy pojawił się ból i strach.

–Zaraz będzie pogotowie – powiedział łagodnie, widząc jej napięcie.

–Gdzie moje dziecko? – szepnęła, głośno chwytając powietrze.

–Dziecku nic nie jest – zapewnił ją. – Chyba zaczęłaś rodzić… – Popatrzył niepewnie na powiększającą się wokół niej kałużę.

235

–Dziecko…? – Lidka dotknęła brzucha. Poczuła ulgę. Dziecko nadal w niej było, nikt go nie zabrał. Zamknęła oczy, starając się oddychać równo i spokojnie. Do jej świadomości przedarła się informacja, że karetka już jedzie.

–Lidka… – Dotknął delikatnie jej twarzy, ale żona odwróciła głowę w drugą stronę, nie otwierając oczu. Mimo przeszywającego ją bólu widziała przed sobą oczy tamtego umierającego mężczyzny. Przepełniały ją nienawiść, gorycz i determinacja. I pragnienie zemsty, które mogło doprowadzić do zbrodni. Jeśli coś się stanie dziecku, Piotr umrze, postanowiła.

3.

Gdy do niej wszedł, leżała z zamkniętymi oczami, twarz miała przezroczystą. Bandaże na głowie i biała pościel potęgowały jej bladość. Gdyby nie unosząca się w oddechu klatka piersiowa, Piotr uznałby, że jego żona nie żyje.

–Lidka? – Zatrzymał się niepewnie przy łóżku.

Powoli uniosła powieki i popatrzyła na niego. Nie potrafił określić wyrazu jej oczu. Wydawały się nieruchome i puste, a może po prostu obojętne.

–Mamy córeczkę – odezwał się, by przerwać ciążącą mu ciszę. – Jest zdrowa i śliczna.

–Masz szczęście – odrzekła cicho. – Że jest zdrowa – dodała, widząc, że Piotr patrzy na nią z grymasem niezrozumienia i zaskoczeniem.

–Tak, wiem. – Spuścił głowę i wbił wzrok w bladą dłoń żony spoczywającą na kołdrze.

Lidka obserwowała go czujnie. Piotr wyglądał okropnie, z trudem go rozpoznawała. Był tak chudy, że kości obojczyka niemal przebijały skórę. Sine cienie pod oczami pogłębiły się. Oczy miał zaczerwienione, dłonie drżały mu tak mocno, że zaciskał pięści.

–Wybaczysz mi? – spytał pokornie, nie mając odwagi podnieść na nią wzroku. – Wiem, że zachowywałem się strasznie. Nigdy sobie nie wybaczę tego, co ci zrobiłem. Nie przeżyłbym, gdyby coś się stało tobie albo dziecku. – Proszę… – szepnął, podnosząc na nią pełne łez oczy. – Pojadę na leczenie. Nigdy więcej nie tknę żadnego świństwa. Przysięgam… – zapewniał ją gorączkowo, ale nie odpowiedziała, tylko przyglądała mu się badawczo. – Musisz mi uwierzyć… Kocham cię. I kocham nasze dziecko. Wierzysz mi? Wierzysz? – powtarzał błagalnie.

236

–Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – odezwała się w końcu. Głos miała obojętny i znużony. Sama była tym zaskoczona. – Nie chodzi o mnie – dodała z westchnieniem – ale mogłeś skrzywdzić nasze dziecko. Tego ci nie wybaczę. – W jej tonie pojawiła się ostra i twarda nuta.

–Sam sobie tego nie wybaczę. Ale przysięgam, nigdy nie skrzywdzę ciebie ani naszego dziecka. Nie zrobię nic, co mogłoby cię zranić. Powiedz, że wrócisz… – Rozpłakał się; drżał cały jak w febrze.

–Nie wiem, czy mogę ci wierzyć… – Lidka czuła wstręt do tego człowieka, jakim stał się jej mąż. Z drugiej strony jednak zaczynała się łamać. Wcześniejsze postanowienie, że odejdzie od Piotra, osłabło. Nie wiedziała, co począć. Przecież kochała go, wyszła za niego za mąż, urodziła ich dziecko. Ich małą córeczkę.

–Nie poradzę sobie bez ciebie… – Przycisnął jej dłoń do swojego policzka. Czuła jego gorące łzy, które spływały jej po palcach.

Zamknęła oczy, by ukryć przed nim własne łzy. To jej wina, że nie zauważyła w porę, co się z nim dzieje. Powinna była dostrzec to wcześniej i zareagować. Zostawiła go samemu sobie, bez pomocy. Nie może teraz opuścić męża. Nie była pewna, czy nadal go kocha, ale czuła się za niego odpowiedzialna.

Edyta szybkim krokiem, prawie biegnąc, przemierzała szpitalny korytarz. Rozglądała się wokół w poszukiwaniu znajomych twarzy, ale bezskutecznie. Stanęła przed dyżurką pielęgniarek i weszła do środka, nie czekając aż któraś się wychyli.

–Szukam Lidii Sianeckiej – wykrztusiła, nie zawracając sobie głowy przedstawianiem się.

–Kiedy ją przywieziono? – Jedna z pielęgniarek sięgnęła po leżący na biurku wykaz.

–Wczoraj… – Edyta z niecierpliwością stukała obcasem.

–Jest. Sala numer pięć – poinformowała ją kobieta. – Tylko nie za długo, dobrze? Pacjentka jest jeszcze osłabiona.

–Ale wszystko dobrze? – wypytywała ją Edyta.

–Nic jej nie będzie. Mama i córka czują się dobrze – odparła tamta z uśmiechem. – Pani z rodziny?

–Nie, przyjaciółka. – Odetchnęła z ulgą. – Dziękuję.

Niepokój, jaki ją ogarnął, gdy dowiedziała się od gosposi Sianeckich, że Lidka została zabrana karetką do szpitala, trochę osłabł. Pani Zofia mówiła

237

bardzo enigmatycznie. Edyta naprawdę się wystraszyła, gdy tamta oświadczyła złowróżbnym tonem, że powinna zabrać przyjaciółkę do siebie. Dlaczego? Tego nie udało jej się dowiedzieć. Pani Zofia po prostu odłożyła słuchawkę.

Ruszyła przed siebie, na tyle już opanowana, że nie biegła, i szukała wzrokiem numeru sali, gdzie leżała Lidka. Uspokoi się dopiero, jak zobaczy na własne oczy, że ani przyjaciółce, ani maleństwu nic się nie stało. Skręciła w korytarz prowadzący w lewo i gwałtownie się zatrzymała. Przed nią stała oparta o ścianę Daria Wawrzecka i ze znudzoną miną oglądała krwistoczerwone paznokcie. Nie zauważyła Edyty, która przystanęła, zdumiona jej obecnością. Zaintrygowana Edyta po chwili zrobiła krok w jej stronę, gotowa do konfrontacji, ale się wycofała, gdy drzwi do sali, w której leżała Lidka, otworzyły się i stanął w nich Piotr. Właścicielka restauracji leniwie podniosła na niego oczy.

–Udało się – powiedział zadowolony. – Wróci ze mną do domu. – Na jego twarzy zajaśniał pełen satysfakcji uśmiech.

–Masz szczęście… – mruknęła zimno Daria. – Wiesz o tym, prawda?

Sianecki pokiwał z zapałem głową.

–To się więcej nie powtórzy, przyrzekam – zapewnił gorąco Wawrzecką.

–Oby… – Pogłaskała go delikatnie po twarzy. – Doprowadź się do porządku, cuchniesz… – Wykrzywiła się ze wstrętem.

Edyta obserwowała ich zza rogu korytarza. Nie wiedziała, jak ma rozumieć to, co zobaczyła, ale poczuła niepokój. Sytuacja była dziwna. Co tu robiła Daria? Czego chciała? Dlaczego Piotr zachowywał się w ten sposób? – zastanawiała się, spoglądając za odchodzącą kobietą.

Co tu, u diabła, jest grane? – Skręciła ponownie w korytarz, gdzie znajdowała się sala numer pięć, i stanęła oko w oko z mężem Lidki. Przez jego twarz przemknął trudny do zidentyfikowania grymas – zaskoczenia czy też może niechęci. Edyta podejrzewała, że obie te rzeczy naraz.

–Dzień dobry – odezwał się pierwszy.

–Przyszłam do Lidki – powiedziała sztywno, nie starając się nawet ukrywać swojej antypatii.

–Odpoczywa. Może będzie lepiej, jak odwiedzi ją pani innym razem…

–A może Lidka sama o tym zdecyduje. – Uprzejmość Edyty była pozorna. Jej nieustępliwy ton i pełne pogardy spojrzenie bardziej niż słowa mówiły mu, co o nim myślała.

238

Zirytowany i zażenowany zarazem zdjął okulary i zaczął przecierać szkła dołem koszuli.

–To nie jest dobry moment na… – Urwał w połowie zdania, ponieważ Edyta minęła go bez słowa. Kiedy już zniknęła w szpitalnej sali, stał jeszcze chwilę, najwyraźniej nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

Lidka leżała podłączona do kroplówki. Edyta ogarnęła jednym spojrzeniem jej białą jak prześcieradło twarz i opatrunek na głowie. Natychmiast domyśliła się, co było przyczyną wcześniejszego porodu.