Выбрать главу

–Co się dzieje na rynku? – Michał już kilka dni temu zwrócił uwagę, że w mieście szykuje się jakaś impreza. Wcześniej nie interesował się nią, ale właśnie zauważył przez okno grupkę młodych dziewcząt w średniowiecznych strojach. Zaciekawiło go to.

–Kolejny wielki sabat. Lammas. Festyn, ogniska i różne atrakcje – wyjaśniła niecierpliwie, pochłonięta rozważaniami, czy owo zgrupowanie czerwonych pinezek, a co za tym idzie, zbieżność miejsc zaginięć, coś oznacza, czy też jest to tylko jej pobożne życzenie.

–Co znaczy „Lammas”? – Michał nie krył zaciekawienia.

–To stare celtyckie święto… ku czci boga Lugha… Przypadało na noc z trzydziestego pierwszego lipca na pierwszego sierpnia. Nazywa się też Lugh-nasadh i jest, czy też było obchodzone – poprawiła się – w czasie pierwszych zbiorów. Poczytaj sobie, jeśli chcesz wiedzieć coś więcej… – zaproponowała, bo nie miała ochoty wygłaszać kolejnego wykładu.

–Hm… I co się będzie działo?

–Ogniska, tańce, staczanie płonącego koła ze wzgórza, fajerwerki i wielkie pijaństwo pomieszane z obżarstwem. Nie masz nic do roboty? – Zniecierpliwiła się. – Jestem zajęta…

–Znalazłaś coś? – Michał podszedł do niej.

–Sama nie wiem… – Wskazała na mapę. – Jest kilka zbieżności. – Zakreśliła w powietrzu miejsca, gdzie było więcej czerwonych łebków. – Właśnie się zastanawiam, czy coś z tego wynika… – powiedziała.

–Hm… – Michał przeglądał notatki. – Jest pewien schemat. Masz tu dane z pięciu lat i czerwone punkty są rozsypane bez ładu i składu po całej mapie, ale z ostatnich trzech lat wyłania się kilka miejsc, gdzie zdarzyło się więcej zaginięć niż w pozostałych… – Zamyślił się.

–Z ostatnich dwóch i pół roku – poprawiła go Edyta. – Sama nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie, czy też tracę czas – przyznała się uczciwie.

258

–Punkty, które zaznaczyłaś, to miejsca, gdzie po raz ostatni widziano zaginioną dziewczynę o interesującym nas wyglądzie, czyli nastolatka, drobnej postury, włosy blond, oczy niebieskie… – Nie musiał wymieniać poszczególnych cech, ale w ten sposób mógł się skupić. – Są rozsypane wszędzie, ale oprócz tego rejonu. – Czerwonym flamastrem zakreślił wskazany teren. – Obejmuje on jakieś trzydzieści kilometrów. Są tu same małe miejscowości, nieprzekraczające dwudziestu tysięcy mieszkańców, prawda?

Edyta skinęła twierdząco głową.

–Możemy więc przyjąć, że te miejsca są szczególnie niebezpieczne dla blondynek. W końcu, statystycznie rzecz biorąc, więcej zaginięć powinno się odnotować w większym skupisku ludności, a nie w mniejszym…

–Myślisz, że on naprawdę działa w tym rejonie?! – ożywiła się Edyta.

–Albo jest inne wyjaśnienie… W małym mieście łatwiej zauważyć obcych.

–Nie rozumiem…

–Weź pod uwagę półmilionowe miasto. Jakie są szanse, że ktoś zwróci uwagę na obcą dziewczynę? Tam właściwie każdy jest obcy. Inaczej niż w małej mieścinie czy wiosce.

–Chcesz powiedzieć, że mam więcej pinezek, bo ludziom z wiosek łatwiej wpada w oko ktoś obcy… – Edyta pustym wzrokiem wpatrywała się w blat stołu.

–Nie mówię, że tak jest, tylko że to możliwe. Odpuść sobie. Za dzień czy dwa zgarniemy wszystkich i wtedy się wyjaśni…

–Niby co? Myślisz, że to ktoś z twojego gangu? A jeśli nie? Jeśli wszyscy się mylicie?! – Nie kryła irytacji.

–Przykro mi… – powiedział. Wyciągnął rękę, by dotknąć twarzy Edyty, lecz dziewczyna odsunęła się od niego.

–Zostaw mnie… – szepnęła.

Zawahał się, ale zrobił, o co prosiła. Chciała zostać sama. Potrafił to zrozumieć. Nie mógł jednak wyjść z mieszkania. Podszedł do okna i przyglądał się kolorowym jarmarcznym budkom na rynku. Zauważył, że sporo dzieci biega ze słomianymi kukiełkami.

–Mówiłaś, że to kolejny z wielkich sabatów. To ile ich jest? – przerwał ciszę.

–Imbolc – drugiego lutego, Beltaine, noc z trzydziestego kwietnia na pierwszego maja, Lammas z trzydziestego pierwszego lipca na pierwszego sierpnia i Samhain z trzydziestego pierwszego października na pierwszego li-

259

stopada. – Nagle ogarnęła ją złość. – Jeśli ktoś jeszcze mnie o to zapyta… – Urwała zszokowana.

–Co się stało? – Michał znalazł się przy niej w ułamku sekundy.

–To nie jest przypadek… – wyjąkała z trudem. – Naprawdę znalazłam schemat! – Popatrzyła na mapę z triumfem.

–Mówisz o tych dziewczynach?

–Tak! Zaczekaj chwilę… – Błyskawicznie wyjęła kilka pinezek. – Spójrz tylko! – Pociągnęła Michała za rękę, zmuszając, by podszedł do rozpiętej na ścianie mapy. – Sprawdź daty! Każda z tych dziewcząt zaginęła maksymalnie dwa tygodnie przez którymś z sabatów!

–Edyta…

–To zaczęło się trzy lata temu od Samhain! Pierwsze zaginięcie było dziesięć dni przed sabatem, następne…

–Edyta, posłuchaj! – Michał przerwał jej zdecydowanie i odwrócił ją twarzą do siebie. – Wyjęłaś pinezki, zostawiłaś tylko to, co się zgadza, i twierdzisz, że odkryłaś schemat! Nie można bez powodu odrzucać jednych danych i brać pod uwagę wyłącznie tych, które ci odpowiadają. To nic nie da. Dopasowujesz fakty do teorii!

–Nieprawda! – Wyrwała mu się gwałtownie. W jej oczach błyszczał gniew, na twarzy miała rumieńce. – Od tamtej pory było dokładnie dziesięć sabatów i mam na mapie dziesięć pinezek! Wszystko się zgadza. Czas…

–Błagam cię… Dobrze. – Michał podniósł ręce w geście zgody. – Załóżmy, że masz rację. Co nam to daje?

–Nie rozumiesz? Dzisiaj jest jedenasty sabat! Jedenasty! W ostatnim czasie na pewno zaginęła dziewczyna, która pasuje wyglądem… A może Ewa Zielińska miała być jedenastą ofiarą? Może…

–Edyta… Cholera! – zaklął. Przerwał im sygnał telefonu. Michał zerknął na wyświetlacz. – Muszę odebrać… To Darek.

–Co masz?

–Dzisiaj coś się wydarzy! – Słowikowski nie ukrywał podniecenia.

–Gdzie?

–No tego właśnie nie wiem…

–Kiedy będziesz wiedział? – Nawrocki ucisnął nasadę nosa, czując bolesne pulsowanie w zatokach.

–Nie będę. Złamałem kod. Wiadomość brzmi: „Spotkanie dziś, tam gdzie się wszystko zaczęło”. Koniec.

–Nie możesz tego rozgryźć? – Michał starał się opanować irytację.

260

–Nie, bo to nie jest szyfr – tłumaczył mu cierpliwie kolega, pogryzając kanapkę. – To znaczy, może i jest, ale w takim znaczeniu, jak… – Przełknął spory kęs. – No, sam nie wiem. Załóżmy, że umawiasz się z kumplami na piwo i na pytanie: „Dokąd idziemy?” odpowiadasz: „Tam, gdzie zawsze”. Nikt tego nie rozgryzie, bo macie to w głowach…

–Dobra, jasne. Rozumiem. Daj mi się zastanowić. – Michał chodził po pokoju, szepcząc coś do siebie.

–Bądź pod telefonem, dobrze? – Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.

–Posłuchaj mnie, muszę wyjść – zwrócił się do Edyty. – Idź do księgarni i zostań tam, dopóki jest tam pełno ludzi. Potem idź na plebanię. Tylko nie zostawaj sama. Rozumiesz?

–Tak, tak, rozumiem, ale co z tym…

–Nie teraz. – Skierował się do drzwi. – I jeszcze jedno. Weź ze sobą broń.

2.

Edyta, wściekła na siebie i na Michała, wyglądała przez okno. Nie poszła do księgarni. Wolała zostać sama. Zastanawiała się, czy rzeczywiście miał rację, że stworzyła teorię i dopasowała do niej dane, czy wręcz przeciwnie, odkryła rzeczywisty schemat. Przygryzła wargę, zastanawiając się gorączkowo. Michał będzie wściekły, ale co tam… Zdecydowała się zadzwonić do Darka Słowikowskiego. Znali się tylko z rozmów przez telefon, jednak żadnemu z nich to nie przeszkadzało.