–Wsiadaj! – krzyknęła, odwracając się do Edyty.
–Jedź – poleciła jej przyjaciółka. – Nie zostawię go tu. Sprowadź pomoc.
–Na waszym miejscu tak bym się nie spieszyła – wycedziła Daria.
Szepnęła kilka słów do stojącego za nią Piotra. Mężczyzna wysunął się do przodu, zupełnie nie zwracając uwagi na wymierzoną w siebie broń. Ukląkł posłusznie. Daria stanęła za nim i przyłożyła mu do szyi sztylet.
–Jeśli odjedziesz, on umrze. – Dla podkreślenia swoich słów lekko przycisnęła ostrze. Z płytkiego skaleczenia pociekła wąskim strumyczkiem krew. Lidka patrzyła na to bez słowa.
–Wsiadaj do samochodu i jedź! – powiedziała stanowczo Edyta.
–Zabiję go, jeśli zrobisz choć jeden krok! – zawołała Daria. Na jej twarzy widniało szaleństwo, z kącika ust spływała strużka śliny.
–Jedź! – Edyta nie patrzyła na Lidkę, ale kątem oka dostrzegła jej wahanie. – Musisz wybrać… dziecko albo mąż… – Widziała, jak tamta drgnęła. – Już raz źle wybrałaś. – Miała nadzieję, że przyjaciółka wybaczy jej te okrutne słowa. Kiedyś. Może w innym życiu. W innym świecie.
–A ty? – Lidka odwróciła się do niej i otarła ręką spływające po policzkach łzy.
–Zostanę i zaczekam na policję. Zaraz tu będą. – Edyta starała się, żeby zabrzmiało to wiarygodnie. Nie miały szans odjechać stąd razem. Tamci by do tego nie dopuścili. Zostanie i zatrzyma ich tak długo, jak zdoła.
Lidka wskoczyła za kierownicę.
268
–Zabiję go… – zagroziła Daria, odchylając głowę Piotra do tyłu tak mocno, że wystarczyłby delikatny ruch dłoni, by przeciąć tchawicę.
–Lidka, jedź i nie oglądaj się za siebie. Nie oglądaj się! – krzyknęła, gdy Daria, krzycząc z wściekłości, przesunęła ostrzem po gardle. Na obojętnej dotąd twarzy mężczyzny pojawiło się zdziwienie, z rozciętej tchawicy trysnęła strumieniem krew wraz z pęcherzykami powietrza. Dławił się, próbując nabrać tchu. Upadł z rzężeniem. Edyta z ulgą powitała warkot uruchomionego silnika. Lidka ruszyła z miejsca i pochłonął ją las. Wiedziała, że Piotr nie żyje. Wiedziała to w chwili, gdy zobaczyła go na tej leśnej polanie. Nie musiała się oglądać za siebie, by widzieć gasnący wzrok umierającego mężczyzny, mężczyzny z jej snów.
–Daleko nie zajedzie – stwierdziła Daria z uśmiechem na ustach. Znów była atrakcyjną właścicielką restauracji – gdyby nie ściekająca z ostrza sztyletu krew i martwy człowiek u jej stóp. – Co masz zamiar zrobić? Zastrzelić nas? Zdradzę ci tajemnicę. – Zachichotała jak mała dziewczynka. – Nie możesz mnie zabić. Jestem Lilith. Jestem królową. Patrz! – Zrzuciła habit i stanęła naga. Oczom Edyty ukazał się upiorny tatuaż. Darii nie wystarczyło odtworzenie wizji Colliera. Wą ż nie tylko owijał się wokół jej ciała, lecz wydawał się z nią spleciony w miłosnym akcie.
–Jesteś chora… – wyszeptała z odrazą.
–Lekarze też tak mówili. – Roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu. – I patrz! – Okręciła się w piruecie, by wszyscy mogli podziwiać jej doskonałe kształty.
–Jesteś taką samą idiotką jak twoja matka – niespodziewanie odezwał się Chmiel. – Mogła mieć wszystko, ale postanowiła od nas odejść.
–Wszystko? Czyli co? Jesteście mordercami. Brzydzę się, kiedy na was patrzę… – Edyta zadrżała.
Ci ludzie byli odpowiedzialni za śmierć jej matki, Bartkowiaka i kto wie, ile jeszcze innych ofiar mieli na sumieniu. Widziała dziewczynę, którą Lidka wciągnęła do samochodu. Widziała tylko ciało Elki, bo jej samej już dawno tam nie było. Cud, że dziewczyna przeżyła, choć widząc pustą skorupę, jaką się stała, Edyta pomyślała, że może byłoby lepiej, gdyby Elka umarła. Cóż za piekło musiała przeżyć – nawet nie chciała sobie tego wyobrażać. Obrzuciła szybkim spojrzeniem tamtych, którzy zbili się w ciasny krąg. Do tej pory nie zwróciła uwagi, ilu ich było, ale pewnie koło dziesięciu, nie licząc rannego Chmiela i tego drugiego policjanta. Pod kapturami nie mogła dostrzec twarzy pozostałych członków sekty i wcale tego nie pragnęła.
269
–Nie powstrzymasz nas… – wykrztusiła z nienawiścią Daria.
Edyta zobaczyła, że Michał zaczął się powoli podnosić. Zatoczył się jak pijany. Podtrzymał go jeden z zakapturzonych mężczyzn. Lub jedna z kobiet, pomyślała. W tych strojach nie wiadomo, kto jest jakiej płci…
–Michał? – odezwała się łagodnie do niego. – Michał? Podejdź do mnie. – Słyszała we własnym głosie niepewność i strach. – Przyprowadź go tu! – rozkazała osobie, która go przed chwilą podtrzymała. – Nie! – krzyknęła, widząc, że ów ktoś dmuchnął żółtym proszkiem w twarz Michała.
–Nic mu nie będzie – zaśmiał się tamten. Edyta nie rozpoznała jego głosu, lecz przypomniała sobie twarz, gdy mężczyzna zdjął kaptur. Lekarz. Nie pamiętała jego nazwiska, ale widziała go w szpitalu.
–Michał? – Zrobiła krok w jego stronę i zamarła.
W świetle dogasających ognisk nie mogła dostrzec dokładnie jego rysów, ale przysięgłaby, że oczy miał czarne jak samo dno piekła. Daria szepnęła do niego kilka słów. Edyta nie zauważyła tego. Z trudem powstrzymywała łzy. Patrzyła na mężczyznę, którego kochała. Tylko że teraz ten mężczyzna zbliżał się do niej, trzymając w dłoni nóż.
4.
Daria z satysfakcją obserwowała jej cierpienie.
–Mówiłam, że nas nie powstrzymasz, on należy do nas. Strzelaj, jeśli chcesz… – drwiła bezlitośnie.
–Michał… – Edyta nie była świadoma, czy wypowiedziała jego imię na głos, czy tylko pomyślała.
Zbliżał się do niej krokiem automatu, zaciskając dłoń na rękojeści noża. Jego twarz przypominała kamienną maskę, oczy miał błyszczące. Dzieliło ich nie więcej niż kilka kroków. Edyta opuściła broń. Rozsądek podpowiadał jej, że nie musi zabijać Michała, wystarczy, że go zrani. To powinno go powstrzymać. Ale nie mogła nic zrobić. Nie mogłaby go skrzywdzić. Opuściła broń i czekała spokojnie na to, co się wydarzy.
Lidka jechała na oślep, łzy spływały jej po policzkach, lecz z determinacją parła do przodu. Jedną ręką ściskała kierownicę, drugą przytrzymywała Anastazję, by nie spadła z fotela. Zerknęła w lusterko. Nikt jej nie ścigał. Elka le-
270
żała bezwładnie. Zostawiłam ją… Ta jedna myśl tłukła jej się po głowie. Zrobiłam, co musiałam, powiedziała do siebie.
–Jedź i nie oglądaj się – powtórzyła machinalnie słowa przyjaciółki, widząc przed sobą szosę. Nie zauważyła, kiedy skończył się las i znalazła się na drodze. Oślepiły ją światła jadącego z przeciwka samochodu. Skręciła gwałtownie. Samochód zarzucił.
–Zabij ją! – ponagliła Michała Daria.
–Zabij! – zawtórowały jej głosy pozostałych. – Zabij! Zabij! – zaczęli skandować monotonnym chórem, jakby śpiewali pieśń.
Edyta patrzyła Michałowi prosto w oczy. Nie widziała poruszających się liści na drzewach ani strzelających w niebo iskier. Nie czuła powiewu wiatru ani zapachu ogniska. Monotonny zaśpiew wypełniał jej umysł. Cały jej świat zatrzymał się w ułamku sekundy, gdy Michał czułym gestem przyciągnął ją do siebie. Patrzyła spod półprzymkniętych powiek na nóż zbliżający się do jej szyi. W dłoni wciąż ściskała pistolet, świadoma, że może go użyć, i pewna, że tego nie uczyni. Zamknęła oczy, czując lekkie ukłucie, gdy czubek noża drasnął jej szyję. Gorąca krew spłynęła na jej dekolt. Michał odchylił jej głowę do tyłu, oczy mu pociemniały jeszcze bardziej. Pochylił się i zaczął zlizywać krew w groteskowej parodii pocałunku. Nagle znieruchomiał. Edyta otworzyła szeroko oczy. Michał powoli podniósł głowę i patrzył oszołomiony. Widziała, jak ze sobą walczył; szczęki miał mocno zaciśnięte, mięsień na policzku zaczął mu drgać. Objął ją i przycisnął do siebie, aż zabrakło jej tchu.
–Walcz… – szepnęła do niego. Gorące łzy spłynęły z jej oczu, gdy wyjął jej z ręki broń.
–Jesteście martwi! – wrzasnęła Daria. – Sama cię zabiję! – Naga, z rozwianymi włosami, rzuciła się z zakrwawionym sztyletem na Edytę. Zdążyła zrobić kilka kroków, gdy padł strzał. Zatrzymała się i z niedowierzaniem patrzyła, jak krew tryska z jej piersi. Nagle upadła.