–Ale pentagram?! – Lidka aż zachłysnęła się powietrzem. – To nie jest znak satanistów? – wyszeptała, ściszając głos. Symbol ten zupełnie nie pasował do jej wyobrażenia o właścicielce księgarni.
–Skąd! – Edyta zaprotestowała gwałtownie. – Pentagram to symbol Matki Ziemi, znak życia. Babilończycy wierzyli, że ma moc ochronną, wcześni chrześcijanie uważali, że pięć wierzchołków pentagramu przypomina o pięciu ranach Chrystusa – tłumaczyła. – A pitagorejczycy uznawali go za symbol prawdy i doskonałości…
–To dlaczego powszechnie uważa się go za znak satanistów? – przerwała jej Lidka.
–Wszystko ma dwie strony. Spójrz. – Edyta wzięła serwetkę i zaczęła rysować pięcioramienną gwiazdę. – To pentagram biały.
30
–Widzisz? Dwa wierzchołki u góry, jak rogi kozła. To pentagram odwrócony albo czarny. I ten właśnie symbol jest wykorzystywany przez satanistów. – Stuknęła długopisem w drugą z narysowanych figur.
–Rozumiem. – Lidka z ciekawością przyglądała się obu rysunkom. – Odwrócenie pentagramu powoduje zmianę znaczenia, tak samo jak odwrócony krzyż…
–Właśnie tak.
–Ale ten pentagram na szybie wygląda jakoś inaczej… – Lidka nie potrafiła pohamować swojej podejrzliwości.
–O to ci chodzi? – Edyta kilkoma szybkimi ruchami połączyła punkty na pierwszym z rysunków i otoczyła go kółkiem.
–To symbol kultu wicca. Nazywa się pentakl. Do Lipniowa poza nawiedzonymi turystami przyjeżdża sporo osób, które interesują się tą tematyką. Turysta wejdzie, bo go zaciekawi symbol, a wiccanin…
–Wiadomo. – Lidka się uspokoiła. – Naprawdę znasz się na tym – dodała z podziwem.
–Muszę. Czerpię z tego zyski. – Edyta uśmiechnęła się, chowając rysunki do torebki. – A ty? Czym się zajmujesz? – zmieniła temat.
–Obecnie niczym. – Jej towarzyszka wskazała na swój brzuch. – Wcześniej byłam tłumaczką i pracowałam w szkole. Jestem anglistką.
–Tak? To może coś u nas znajdziesz, jak urodzisz dziecko.
–Nie wiem. Zobaczymy. Nie mam zamiaru tak od razu wracać do pracy. Piotr jest architektem. Poradzimy sobie.
–Słyszałam też, że sprzedaliście las – rzuciła od niechcenia Edyta.
31
–Nic się tu nie ukryje? – Lidka zerknęła ostrożnie na sąsiedni stolik, skąd ukradkiem je obserwowano.
–Niewiele. Sama zobaczysz. Jak się wciągniesz, będziesz wiedzieć wszystko o wszystkich. Nie wiem, po co nam miejscowa gazeta. I tak informuje z opóźnieniem.
–Zapewne… – Lidka nie umiała powiedzieć, czy to powód do radości. Dotąd nigdy nie utrzymywała zażyłych stosunków z sąsiadami. Nie potrafiłaby wymienić nawet dwóch sąsiadów z bloku, w którym mieszkali z Piotrem przed wyjazdem do Lipniowa.
–Nie chcę być nachalna…
Lidka popatrzyła na nią z wyczekiwaniem.
–Jestem ciekawa, kto kupił las. To spora inwestycja…
–Och… – Poczuła zakłopotanie. – Notariusz wszystko załatwił. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jakaś duża firma, ale szczegółów nie znam. Dlaczego pytasz? Martwisz się, że go zniszczą? Teraz nie można bez pozwolenia wycinać drzew, prawda?
–Nie, nie… – Edyta zaprzeczyła szybko. – Myślałam, że to osoba prywatna. Sama nie wiem dlaczego. Tak jakoś. – Wzruszyła ramionami.
–Wpadniesz do nas na obiad? – zapytała pod wpływem impulsu Lidka. Zdziwiła się, widząc niechęć na twarzy swojej nowej znajomej.
–Umówimy się – odpowiedziała tamta wymijająco.
–Ale ty wpadaj do mnie, kiedy tylko będziesz miała ochotę – zaproponowała.
–Jasne…
–Lepiej powiedz, jak dom. – Edyta zmieniła temat, wchodząc jej w słowo. Obawiała się, że Lidka jednak zaproponuje termin wizyty we dworze, a nie miała zamiaru tam jechać, a tym bardziej wyjaśniać przyczyn swojej niechęci.
–Właściwie to lepiej niż myślałam. Wystarczy zmodernizować kilka rzeczy, ale Piotr mówi, że większość instalacji jest w doskonałym stanie i nie ma sensu niczego ruszać jeszcze przez wiele lat. Gorzej z ogrodem i parkiem. Przydałyby się porządki. Trzeba też wymienić okna i położyć nowe tynki. Na szczęście to już nie moja sprawa – odparła z zadowoleniem Lidka.
–Słyszałam, że już zaczęliście prace? – drążyła dalej temat Edyta. Oczywiście zrozumiała, że uwaga o nowych oknach i tynkach dotyczy samego budynku, a nie ogrodu i parku. Zauważyła, że nowa znajoma ma skłonność
32
do dygresji i nagłych zmian tematu. Niełatwo za nią nadążyć, pomyślała, ale może właśnie dlatego wydaje się taka zabawna i interesująca?
–Od dzisiaj. Oszaleję od tego hałasu. – Lidka się skrzywiła. – Wyobraź sobie, że Piotr miał problem z ludźmi do pracy. Nie wiedziałam, że Lipniów tak się rozbudowuje…
–Wiesz, jak to jest. Małe miasto, nie mamy wielu firm remontowych, ludzie umawiają się na kilka miesięcy naprzód. – Edyta nie miała zamiaru jej mówić, że nikt z miejscowych nie przekroczyłby progu starego dworu. Do Lidki chyba nie dotarło, że mieszka w domu spalonej za czary hrabiny.
–No tak… – westchnęła Sianecka. – Właściwie dla mnie to żadna różnica. Ważne, że im szybciej zaczęli, tym szybciej skończą – podsumowała.
–Dobrze wam się mieszka?
–Tak sobie. Wiesz, jak to w nowym miejscu. Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić. Zwłaszcza do łóżka.
–Nie możesz spać? – Edyta rzuciła badawcze spojrzenie na Lidkę.
–Nie, z tym nie mam problemu. Ale często się budzę, rano też jestem jakaś taka zmęczona… To pewnie z powodu ciąży – wyjaśniła. – W domu było to samo. Im jest mnie więcej, tym gorzej śpię. – Poklepała się po brzuchu.
–Na tym akurat się nie znam. – Edyta starała się uśmiechem zatuszować uczucie ulgi, jakie ją w tym momencie ogarnęło. – Ale na razie nie widać, żeby było cię więcej – zażartowała.
33
Rozdział III
1.
Jan Bartkowiak wjechał przodem na chodnik i zatrzymał samochód. Nie powinien tu parkować, ale zgubił się wśród krętych uliczek. Z uwagą zaczął studiować mapę rozłożoną na siedzeniu pasażera. Teoretycznie powinien się znajdować niedaleko posterunku, ale zmyliła go plątanina jednokierunkowych ulic i ślepych zaułków. W nagłym przebłysku ironicznego humoru pomyślał, że właśnie teraz nie obraziłby się na mandat. Wtedy z pewnością poznałby drogę do komisariatu policji, ale jak to w naszym kraju bywa, policji nigdy nie ma, gdy jest najbardziej potrzebna. Wzdychając ciężko, podniósł wzrok znad mapy i zaczął szukać nazwy ulicy, na której właśnie się znajdował. Z ulgą odszukał to miejsce na planie. Posterunek policji był na równoległej ulicy. Wystarczy skręcić w prawo, pod warunkiem że nie będzie zakazu, ale Bartkowiak uznał, że trafienie do celu podróży warte jest kilku punktów karnych.
Przed komisariatem znajdowało się parę wolnych miejsc parkingowych. Wysiadł z samochodu i wszedł do środka. Trafił do niewielkiej poczekalni, gdzie za szklaną szybą siedział młody policjant. Właściwie przekroczył pewnie trzydziestkę, ale dla Bartkowiaka każdy, kto miał mniej niż pięćdziesiąt lat, był młody.
–Dzień dobry, nazywam się Jan Bartkowiak. Chciałbym rozmawiać z policjantem, który w waszym rejonie zajmuje się zaginięciami – zwrócił się do dyżurnego.
–Chce pan zgłosić czyjeś zaginięcie? – Aspirant Doniecki zlustrował uważnym spojrzeniem przybyłego.
–Nie, chcę rozmawiać z policjantem zajmującym się zaginięciami – powtórzył mężczyzna.
–Najpierw musi pan zgłosić zaginięcie, a dopiero potem sprawa trafi do kogoś konkretnego – poinformował go dyżurny.