Zastanawiałem się, jacy oni będą, jakie będą te cztery wersje mnie samego. Fizycznie prawdopodobnie będą się ode mnie znacznie różnić — łamiący prawo, których tu spotykałem, na ogól nie pochodzili z jednego z cywilizowanych światów, gdzie ludzi standaryzowano w imię równości. Nie, ci ludzie wywodzili się z pogranicza, spośród kupców, górników i wolnych strzelców, którzy egzystowali na obrzeżach cywilizacji i którzy dla takiej dokonującej się ekspansji cywilizacji byli niezbędni, bowiem warunki, w których żyli, wymagały olbrzymiej indywidualności, samodzielności, oryginalności i wyobraźni. Głupia władza zlikwidowałaby ich wszystkich, ale głupia władza degeneruje się i traci witalność i możliwość dalszego rozwoju właśnie poprzez standaryzację.
Ten problem tkwił zresztą u korzeni Rezerwatu Rombu Wardena. Niektórzy z tych twardzieli z pogranicza mieli tak silne poczucie niezależności, iż stanowili pewne zagrożenie dla stabilności światów cywilizowanych. Kłopot bowiem polega na tym, że ten, który potrafi rozluźnić więzy utrzymujące nasze społeczeństwo w całości, na ogół należy do kategorii najbystrzejszych, najbardziej przebiegłych, najbardziej bezwzględnych i najbardziej oryginalnych umysłów wyprodukowanych przez to społeczeństwo — a tym samym nie jest kimś, komu lekką ręką wymazuje się zawartość mózgu. Romb mógł skutecznie zatrzymać ten gatunek ludzi na zawsze, dostarczając im jednocześnie twórczych możliwości, które pod subtelną kontrolą, mogłyby ewentualnie dać coś wartościowego samej Konfederacji — nawet gdyby to miał być jedynie jakiś pomysł, nowa idea, myśl, nowe spojrzenie na skomplikowany problem. A przestępcy, których lam wysyłano, bardzo chcieli okazać się przydatni, skoro alternatywą była śmierć. W rezultacie tego wszystkiego wiele twórczych umysłów stało się niezbędnymi dla Konfederacji, czym zapewniły sobie własne przetrwanie.
Ta cholerna sonda sprawiała mi ból jak wszyscy diabli. Zazwyczaj odczuwałem jedynie mrowienie, po którym następowało uczucie senności i sen, z którego budziłem się po kilku minutach w świetnej formie. Tym razem mrowienie przeszło w ból, który wydawał się wwiercać do czaszki, skakać w jej wnętrzu i obejmować kontrolę nad moją całą głową. Było to tak, jak gdyby olbrzymia dłoń objęła mój mózg, ścisnęła, puściła, znowu ścisnęła, wszystko to w ogłuszającym bólem rytmie. Zamiast więc zasnąć, straciłem przytomność.
Przebudziłem się i jęknąłem cicho. Bolesne pulsowanie ustało, ale pamięć o nim była zbyt świeża i zbyt żywa. Minęło kilka minut, nim znalazłem w sobie dość sił, by usiąść.
Napłynęły stare wspomnienia, a ja zdumiewałem sam siebie, przypominając sobie niektóre z mych dawnych przygód. Zastanawiałem się, czy moje „sobowtóry” zostaną poddane podobnej kuracji, skoro ich pamięci nie da się wymazać po zakończeniu misji tak jak mojej. Uzmysłowiłem sobie, iż będą one musiały być zlikwidowane, jeżeli są w posiadaniu całej zawartości mojej pamięci. W przeciwnym bowiem razie zbyt wiele tajemnic znalazłoby się na planetach Rombu Wardena i mogłyby one wpaść w ręce ludzi, którzy wiedzieliby, jaki z nich zrobić użytek.
Ledwie zdążyłem o tym pomyśleć, kiedy nagle uświadomiłem sobie, iż coś jest nie tak. Rozejrzałem się po małym pokoiku, w którym się obudziłem, i natychmiast zorientowałem się, co było źródłem mojego niepokoju.
To nie była Klinika Służb Bezpieczeństwa; to nie było żadne ze znanych mi miejsc. Było to malutkie pomieszczenie, około dwunastu metrów sześciennych objętości, przy czym sufit był trochę wyżej niż normalnie. Znajdowała się w nim koja, na której się przebudziłem, malutka umywalka, standardowy luk żywnościowy i wysuwana toaleta w ścianie. To wszystko. Nic więcej — chociaż…
Rozejrzałem się wokół i bez trudu zauważyłem to, co było najbardziej oczywiste. Tak, nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu, który nie byłby rejestrowany wizualnie i dźwiękowo. Drzwi były prawie niewidoczne i na pewno nie dałoby się ich otworzyć od wewnątrz. Pojąłem natychmiast, gdzie jestem.
Była to cela więzienna.
Co gorsza, odczuwałem delikatną wibrację, która nie pochodziła z żadnego konkretnego źródła. Uczucie to było wielce irytujące; w rzeczywistości wibracja była tak słaba, iż prawie niezauważalna, ale ja wiedziałem, co ona oznacza. Znajdowałem się na pokładzie statku, poruszającego się gdzieś w przestrzeni.
Wstałem, zataczając się lekko pod wpływem nagłego zawrotu głowy, który przeszedł równie szybko, jak się pojawił, i przyjrzałem się swemu ciału. Było niesamowicie muskularne, jak ciało górnika czy też innego ciężko pracującego robotnika. Posiadało kilka blizn po ranach, których najwyraźniej nie opatrywał żaden lekarz; dwie z nich rozpoznałem jako ślady po ranach zadanych nożem.
Całe ciało pokryte miałem gęstym, czarnym włosem — taką ilość owłosienia, jaką miałem na piersiach, ramionach i nogach, widziałem jedynie u zwierząt. Trudno mi też było nie zauważyć, iż wyposażono mnie w organ płciowy takich rozmiarów, które u istoty ludzkiej wydawały się wręcz niewiarygodne. Nie wiem, jak długo stałem tam ogłuszony moimi odkryciami.
Przecież to nie ja! — zawył mój umysł. — Jestem jednym z nich jednym z tych sobowtórów!
Usiadłem na pryczy, powtarzając sobie, że to niemożliwe. Wiedziałem przecież, kim jestem, pamiętałem wszystko, każdy szczegół ze swego życia i pracy.
Po jakimś czasie szok ustąpił miejsca wściekłości — wściekłości i frustracji. Byłem kopią, imitacją kogoś, kto wciąż żyje i działa i kto, być może, obserwuje mój każdy ruch i zna każdą moją myśl. Nienawidziłem wtedy tego drugiego, nienawidziłem go z patologiczną siłą, nie mającą nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Siedzi tam sobie wygodnie i bezpiecznie i obserwuje moją pracę, obserwuje sobie to wszystko — a kiedy to się skończy, wróci do domu, by złożyć sprawozdanie, wróci do tego przyjemnego życia, podczas gdy ja…
Zamierzali rzucić mnie na któryś ze światów Rombu Wardena, zatrzasnąć mnie w pułapce jak jakiegoś superkryminalistę, uwięzić mnie tam na resztę mojego żywota — przynajmniej na resztę żywota tego ciała. A co potem? Kiedy zadanie zostanie wykonane? Sam to pomyślałem, tuż po przebudzeniu, sam wydałem na siebie wyrok. A tyle wiedziałem! Naturalnie, będę poddany ciągłej obserwacji. I zabiją mnie, jeśli wydam którąś z tych tajemnic. Zabiją mnie i tak po zakończeniu misji, choćby ze względów bezpieczeństwa.
W tym momencie jednak moje wyszkolenie i profesjonalizm wzięły górę nad szokiem i gniewem. Odzyskałem panowanie nad sobą i przemyślałem wszystko, co wiedziałem.
Obserwacja i monitoring? Bez wątpienia — dokładniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Przypomniało mi się, co mówił Krega o jakiejś organicznej łączności. Dobrze się bawisz, ty sukinsynu? Masz dużą przyjemność, doświadczając moich przeżyć z drugiej ręki?
Ponownie włączyło się wyszkolenie, uspokajając mnie nieco. Nieważne, powiedziałem sobie. Przecież dobrze wiem, co on sobie myśli, a to już jest pewna przewaga. Ze wszystkich ludzi na świecie on wie najlepiej, że niełatwo mnie będzie zabić.
Odkrycie, iż nie jest się tym, kim się było, a jedynie sztucznym tworem, stanowiło ogromny wstrząs. Wstrząsem było również uświadomienie sobie, iż całe życie, które się pamięta, nawet jeżeli osobiście się go nie doświadczyło, odeszło na zawsze. Nie będzie już cywilizowanych światów, nie będzie kasyn i pięknych kobiet, nie będzie więcej łatwych pieniędzy do wydawania. Niemniej kiedy tak sobie lam siedziałem, mój umysł automatycznie przystosowywał się do sytuacji. Dlatego właśnie wybierano takich jak ja: posiadaliśmy bowiem umiejętność przystosowywania się i adaptowania do każdych okoliczności.