I choć to nie było moje ciało, to jednak ciągle to byłem ja. Pamięć, myśl i osobowość tworzyły bowiem jednostkę ludzką, nie zaś jego ciało. Powiedziałem sobie, iż ciało to jest jedynie rodzajem biologicznego przebrania, choć wyjątkowo wyrafinowanego. Jeśli chodzi o prawdziwego mnie, to wydawało mi się, że ta osobowość i te wspomnienia w równym stopniu należą do mnie, co i do tamtego osobnika. I tak przecież byłem kimś innym do momentu, w którym podniosłem się z fotela w klinice. Wtedy już część mojej pamięci i moich doświadczeń przestała istnieć. Ten siary ja, z okresu pomiędzy misjami, był tworem sztucznym, przynajmniej w mojej opinii. Ten nieciekawy playboy w rzeczywistości nie istniał, jego osobowość była rezultatem manipulacji. Prawdziwy ja został „zakonserwowany” i zmagazynowany w komputerach psychochirurgicznych, a pozwalano mu ujawnić się jedynie wówczas, kiedy był do czegoś przydatny — i nie bez racji. Wypuszczony na wolność, stanowiłem takie samo zagrożenie dla struktur władzy, jak i dla tych, przeciwko którym władza mnie wysyłała.
A byłem dobry. Najlepszy, jak twierdził Krega. Dlatego właśnie znalazłem się tutaj, w tym ciele, w tej celi, na tym statku. I nie wyczyszczą mi pamięci, nie zabiją mnie, jeśli tylko uda mi się temu zapobiec. Ten drugi ja, siedzący tam, przy konsoli — jakoś przestałem odczuwać do niego nienawiść — stał mi się wręcz obojętny. Kiedy to się skończy, jeszcze raz wymażą mu zawartość jego pamięci, być może zabiją, jeśli ja i moi bracia agenci na Rombie dowiemy się zbyt dużo. W najlepszym wypadku powróci on do stanu ospałego i bojaźliwego mięczaka.
Ja, z drugiej strony… Ja, będę tutaj, będę sobie żył, prawdziwy ja. Stanę się pełniejszym od niego.
Nie miałem jednak żadnych złudzeń. Zabiją mnie, jeśli tylko będą mogli, o ile nie zrobię tego, na czym im zależy. Uczynią to zdalnie, z satelity — robota, bez najmniejszego wahania. Przynajmniej, ja bym tak zrobił. Narażony na to będę jedynie do czasu, dopóki nie opanuję nowej sytuacji i mojego nowego i stałego już środowiska. Byłem tego wszystkiego pewien, znałem bowiem ich metody i ich sposób myślenia. Muszę wykonywać za nich ich brudną robotę — ale jedynie tak długo, jak długo nie znajdę sposobu jej obejścia. Można ich przecież pokonać, nawet na ich własnym terenie. Po to zresztą zatrudniali ludzi mojego pokroju: byśmy demaskowali tych którzy po mistrzowsku zacierali swoje ślady, ukrywali życie i działalność, znikali jak duchy z ich monitorów, byśmy ich demaskowali i likwidowali.
Nie wyślą jednak za mną nowego agenta profesjonalisty, żeby mnie dopadł, jeśli ja pokonam ich wcześniej. Postawiliby bowiem kogoś innego dokładnie w tej samej sytuacji, w jakiej ja się znajduję.
Zrozumiałem wtedy coś, do czego oni bez wątpienia doszli przede mną: iż nie mam wyjścia i muszę wypełnić tę misję. Tylko tak długo, jak będę wykonywał to, czego ode mnie oczekują, będę chroniony przez nich w tym niebezpiecznym dla mnie okresie. Potem zaś — no cóż, zobaczymy.
Ogarnęło mnie podniecenie związane ze stojącym przede mną wyzwaniem, podniecenie, które towarzyszyło mi zawsze w takiej sytuacji. Należy rozwiązać zagadki, osiągnąć wskazane cele. Lubię zwyciężać, a zwycięstwo jest zawsze łatwiejsze, kiedy nie ma się emocjonalnego stosunku do sprawy, kiedy ma się do czynienia jedynie z wyzwaniem, problemem i przeciwnikiem i kiedy potrzebny jest fizyczny i intelektualny wysiłek, by sprostać wyzwaniu. Musze dowiedzieć się czegoś na temat zagrożenia ze strony obcych. Prawdę mówiąc, nie przejmowałem się tym zagadnieniem — i tak już byłem uwięziony na zawsze w świecie Wardena. Jeśli obcy zwycięża, w nadchodzącej konfrontacji, mieszkańcy Wardena przetrwają jako sojusznicy. Jeśli obcy przegrają, nie będzie to miało większego znaczenia, sytuacja będzie wyglądała tak jak w tej chwili. Po prostu cały ten problem obcych był problemem czysto intelektualnym, co mi bardzo odpowiadało.
Drugi cel misji stwarzał podobną sytuację. Znaleźć władcę konkretnego Diamentu i zabić go, jeśli potrafię. W pewnym sensie, dokonanie tego będzie znacznie trudniejsze, jako że muszę działać na obcym terenie i dlatego będę potrzebował więcej czasu i jakichś sojuszników. Jeszcze jedno wyzwanie, ale jeśli go dopadnę, poprawi to na pewno moją sytuację. Jeśli natomiast on mnie dopadnie, rozwiąże to wszystkie problemy — jednak myśl o przegranej była dla mnie wielce odpychająca. Ustawiło to cały ten pojedynek, z mojego punktu widzenia, na najlepszej z możliwych płaszczyzn. Zabójstwo połączone z tropieniem ofiary było grą najbardziej wyrafinowaną i ostateczną, bowiem albo w niej wygrywałeś, albo umierałeś, i nie musiałeś żyć z myślą o przegranej.
Przyszło mi nagle do głowy, iż jedyną rzeczywistą różnicą pomiędzy mną a jakimś władcą Diamentu jest to, że ja pracuję dla prawa, a on — czy ona — przeciw niemu. Nie, to chyba nie tak. Na jego świecie, to on był prawem, a ja będę działał przeciw niemu i prawu. Pod względem etycznym wychodził mi remis.
Jedyna rzecz natomiast, która mi się nie podobała w tym momencie, to fakt, iż rozpoczynałem wykonywanie zadania w tak niekorzystnej dla siebie sytuacji. Zazwyczaj programowano bowiem całą istotną informację w moim mózgu przed wysłaniem mnie na misję — ale tym razem tego nie uczyniono. Możliwe, pomyślałem sobie, iż wpłynęły na to cztery programowania przed czterema kolejnymi misjami i obawa przed dodawaniem jeszcze czegoś do mojego mózgu, bezpośrednio po dokonaniu transferu do nowego ciała, który sam w sobie był operacją trudną. Jakby nie było, taka metoda spowoduje, iż znajdę się w poważnych tarapatach. Ktoś powinien był o tym pomyśleć.
Ktoś pomyślał, ale odkryłem to dopiero po jakimś czasie. Mniej więcej godzinę po przebudzeniu, usłyszałem dzwonek przy luku żywnościowym, wobec czego podszedłem do niego. Prawie natychmiast ukazała się gorąca taca, razem z nożem i widelcem, które, co bez trudu rozpoznałem, należały do kategorii przedmiotów ulegających samo-rozkładowi. Za pół godziny rozpuszczą się, tworząc kleistą kałużę, po czym wyschną na sypki proszek — standardowa procedura w przypadku więźniów.
Jedzenie było okropne, ale nie spodziewałem się lepszego. Witaminizowany sok owocowy, który mu towarzyszył, był natomiast całkiem dobry; wypiłem go z dużą przyjemnością, a cienki, przezroczysty pojemnik (nierozpuszczalny) zachowałem jako naczynie na wodę, tak na wszelki wypadek. Całą resztę włożyłem z powrotem do podajnika, gdzie elegancko wyparowała. Szybkość i czystość.
Nie potrafili kontrolować jedynie funkcje fizjologicznych. I tak, jakieś pół godziny po zjedzeniu posiłku, moje nowe ciało zaczęło domagać się swoich praw. Na ścianie była płyta z napisem „toaleta” i mały pierścień do pociągania — proste, standardowe rozwiązanie. Pociągnąłem za pierścień, całość się opuściła — i niech mnie licho weźmie, jeśli w zagłębieniu z tyłu nie ujrzałem cieniutkiej jak papier sondy. Usiadłem więc na sedesie, oparłem się wygodnie i ulżyłem sobie w czasie, kiedy przekazywano mi dodatkowe instrukcje.
Działało to na zasadzie kontaktu ze skórą — nie pytajcie mnie nawet jak. Nie mam zdolności technicznych. Nie było tak dobre jak programowanie, ale umożliwiało im przekazywanie mi informacji słownej, i nie tylko. Mogli mi również przesyłać filmy, które jedynie ja byłem w stanie widzieć i słyszeć.
— Mam nadzieję, że wyszedłeś już z szoku wywołanego odkryciem kim i czym jesteś — doszedł mnie głos Kręgi, pozornie brzęczący bezpośrednio w mózgu. Wstrząsnęło mną, kiedy sobie uświadomiłem, iż nawet strażnicy więzienia, w którym się znajdowałem, nic nie słyszą i nic nie widzą.