Łomoty wkrótce ustały i po krótkiej, pełnej niepewności przerwie, ponownie poczułem wibrację wskazującą na ruch — tym razem o wiele bardziej wyraźną. Albo więc znalazłem się na pokładzie znacznie mniejszego statku, albo byłem bardzo blisko silników. Jakkolwiek z tym było, minęły cztery nieznośnie długie dni, dwanaście posiłków, nim znaleźliśmy się w punkcie przeznaczenia. Długo, bez wątpienia, ale zarazem całkiem szybko jak na podświetliły transportowiec, prawdopodobnie przerobiony i zautomatyzowany stary statek towarowy. Wibracja ustała i wiedziałem, że jesteśmy na orbicie. I znowu ogarnęły mnie mieszane uczucia, tym razem było to z jednej strony ożywienie i radość, a z drugiej uczucie zagrożenia towarzyszące komuś, kto znalazł się w pułapce bez wyjścia.
Usłyszałem trzaski, po czym z głośnika, z którego istnienia w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, popłynęły słowa.
— Uwaga, wszyscy więźniowie! — zabrzmiał metaliczny głos, parodia męskiego barytonu. — Znajdujemy się na orbicie planety Lilith, w systemie Wardena — ciągnął, nie mówiąc mi nic, czego bym nie wiedział, ale prawdopodobnie informując innych po raz pierwszy o tym, gdzie się znajdują. Domyślałem się, co przeżywają w tej chwili, na podstawie swoich własnych odczuć. Ich uczucia jednak były zapewne o wicie silniejsze, bowiem ja szedłem tutaj z szeroko otwartymi oczyma, nawet jeśli niezupełnie na ochotnika. Przez moment pomyślałem o lordzie Kreeganie. On był tym, który poszedł na ochotnika, jedynym zresztą o którym słyszałem. Zastanawiałem się, dlaczego to uczynił. Być może było coś takiego w Rombie Wardena, o czym Konfederacja nie miała najmniejszego pojęcia.
— Za chwilę — kontynuował głos — drzwi waszych cel otworzą się i będziecie mogli wyjść. Radzimy zrobić to szybko, ponieważ drzwi zamkną się ponownie po upływie trzydziestu sekund, a pompa próżniowa rozpocznie sterylizację cel. Pozostanie na miejscu byłoby fatalne w skutkach dla ociągających się.
Subtelne zagranie, pomyślałem sobie. Stosowana metoda nie tylko zapobiegała próbom ucieczki podczas transportu, ale zmuszała cię także do poruszania się zgodnie z ich harmonogramem. Alternatywą była bowiem śmierć. Zastanawiałem się, czy byli tacy, którzy ją właśnie wybrali.
— Kiedy znajdziecie się na korytarzu głównym — ciągnął głos — będziecie stać nieruchomo, dopóki drzwi do cel nie zostaną zamknięte. Nie próbujcie oddalać się sprzed waszych cel, bo w razie takiej próby automatyczne urządzenia wartownicze rozpylą was na atomy. Nie wolno rozmawiać. Nieposłuszni zostaną ukarani na miejscu. Dalsze instrukcje otrzymacie po zamknięciu drzwi. Przygotować się do wyjścia — ruszać!
Nie zwlekałem ani chwili, kiedy drzwi się otworzyły. Na zewnątrz biała płyta, z wymalowanymi stopami, wskazywała jednoznacznie, gdzie należy stanąć. Zrobiłem, co mi polecono, choć było to bardzo irytujące. Całkowita nagość i osamotnienie na statku kontrolowanym jedynie przez komputer, upokarzało człowieka ponad miarę, powodowało uczucie totalnej bezradności.
Rozejrzałem się i stwierdziłem, iż miałem rację. Staliśmy w długim, zamkniętym z obu końców korytarzu, po bokach którego znajdowały się malutkie cele. Popatrzyłem w prawo i w lewo i zorientowałem się, iż jest nas jakiś tuzin, na pewno jednak nie więcej niż piętnaście osób. Sama śmietanka, pomyślałem kwaśno. Tuzin mężczyzn i kobiet — mniej więcej pół na pół — nagich i sponiewieranych, których trzeba przetransportować i pozostawić swemu losowi. Zastanawiałem się, dlaczego akurat ich zdecydowano się zesłać, pomimo związanych z tym kosztów, zamiast po prostu poddać ich praniu mózgów. Cóż takiego komputery i kolesie psycholodzy znaleźli w tych przygnębiających okazach, co zadecydowało, iż powinni oni żyć? Oni sami tego nie wiedzieli, to pewne. Ciekaw byłem, kto wiedział.
Drzwi się zamknęły. Czekałem w napięciu na krzyk kogoś, kto nie ruszał się dość szybko i, być może, zaskoczyło go nagle wypompowywanie powietrza, ale nic nie usłyszałem. Jeśli nawet ktoś wybrał takie rozwiązanie, nie było to w żaden sposób widoczne.
— Na mój rozkaz — szczeknął głos z głośników pod sufitem — wykonacie zwrot w prawo i pójdziecie powoli gęsiego tak daleko, jak się da. Dojdziecie w ten sposób do specjalnego promu, który przewiezie was na powierzchnię. Zajmiecie miejsca poczynając od przodu statku, nie zostawiając wolnych. Pasy macie zapiąć natychmiast po zajęciu miejsc.
— Sukinsyny — mruknęła kobieta przede mną. Natychmiast rozległ się syk i krótki, ale ostry promień światła uderzył w podłogę tuż obok jej stóp. Drgnęła zaskoczona, po czym zawołała: — No dobrze, już dobrze. — Nie odezwała się więcej.
Głos przerwał, ale po krótkiej chwili podjął przekazywanie poleceń, nie wspominając ani słowem o tym incydencie.
— W prawo zwrot, ruszaj! — rozkazał, a my wypełniliśmy ten rozkaz. — Maszerować powoli do promu, zgodnie z moją instrukcją.
Szliśmy w milczeniu, ale bez pośpiechu. Metalowa podłoga była cholernie zimna — w rzeczywistości, całe to otoczenie było niezbyt przyjemne — co przemawiało na korzyść promu.
Okazał się on bowiem zaskakująco wygodny i nowoczesny, chociaż jego siedzenia nie były dostosowane do nagich ciał. Znalazłem miejsce jakieś cztery rzędy od końca, założyłem pasy bezpieczeństwa i czekałem na pozostałych. Zauważyłem, iż moja wstępna ocena dotycząca liczby więźniów była bliska rzeczywistości. Prom mógł pomieścić dwadzieścia cztery osoby, nas natomiast było czternaścioro — ośmiu mężczyzn i sześć kobiet.
Klapa wejściowa zamknęła się automatycznie i rozległ się syk, świadczący o wyrównywaniu ciśnienia. Potem nastąpiło gwałtowne szarpnięcie, które oznaczało, że odcumowaliśmy od statku i znajdujemy się w drodze na powierzchnię.
Prom był zbyt komfortowy i nowoczesny, by służyć jedynie jako transportowiec dla więźniów. Musiał więc być jednym z tych statków, które utrzymują regularną łączność pomiędzy planetami Rombu Wardena.
Głośniki rad naszymi głowami zatrzeszczały i rozległ się z nich przyjemny głos kobiecy. Była to wyraźna zmiana na lepsze.
— Witamy na Lilith — powiedział głos tonem, który brzmiał zupełnie szczerze. — Jak wam już, bez wątpienia, wyjaśniono, Lilith jest ostatecznym celem waszej podróży i waszym nowym domem. I chociaż nie będziecie już mogli opuścić systemu Wardena, przestaniecie automatycznie być więźniami, a staniecie się obywatelami Rombu Wardena. Władza Konfederacji skończyła się w momencie waszego wejścia na prom, który jest wspólną własnością, światów Wardena i częścią floty powietrznej, złożonej z czterech promów i szesnastu transportowców. Rada Systemu jest uznawana przez Konfederację za ciało niezależne i ma nawet swoje miejsce w Kongresie Konfederacji. Każdy z czterech światów posiada osobną administrację, a rząd każdej planety jest niezawisły i niezależny. Niezależnie od tego, kim byliście i co robiliście w przeszłości, teraz jesteście obywatelami Lilith i niczym więcej. Nie jesteście już więźniami. Wasze czyny należą do przeszłości, której nikt wam nie będzie pamiętał i która nigdzie nie zostanie za rejestrowa na. Istotne będzie jedynie to, co będziecie robić teraz jako obywatele Lilith, w systemie Wardena.
Głos przerwał, zostawiając nam trochę czasu na przetrawienie tej informacji. Kontrast pomiędzy stosunkiem do nas i tonem jakim się obecnie do nas zwracano, a tym, czego poprzednio doświadczyliśmy, był ogromny.
— Z powodu wyjątkowych własności Lilith — kontynuował głos — prom nie może pozostawać dłużej na jej powierzchni, uległby bowiem uszkodzeniu. Co więcej, obowiązuje go pewien harmonogram i są inni, którzy zechcą skorzystać z jego usług. Dlatego też, należy wysiadać natychmiast po otwarciu włazu. Ktoś na pewno będzie was oczekiwał, ktoś, kto odpowie na wasze pytania i wskaże wam wasze nowe miejsca zamieszkania. Proszę współpracować ściśle z tą osobą, ponieważ Lilith jest światem prymitywnym i wielce niebezpiecznym dla nowo przybyłych. Lądowanie nastąpi za około pięć minut.