Usłyszałem turkot i obróciwszy się zobaczyłem podobny do sań wóz, zbudowany z jakiegoś materiału roślinnego. Ciągnięty był przez wielkie, zielone stworzenie, pokryte błyszczącą, omal kulistą skorupą, pod którą ujrzałem wielką liczbę odnóży. Z przodu wystawała maleńka główka, z pyskiem na kształt rogu, nad którym widoczne były dwie niewyraźne czerwone kropki i para cienkich czułek.
Mężczyzna siedzący na grubo ciosanym koźle był śniady, potężny i groźnie wyglądający, ale nie przeszkadzało mi to zupełnie — w końcu ja sam byłem teraz śniady, potężnie zbudowany i o groźnym wyglądzie. Interesujące było natomiast to, że nie miał ani lejc, ani żadnego innego urządzenia do kierowania pojazdem. Siedział po prostu na koźle ze znudzoną miną i pozwalał, by zwierzę ciągnęło wóz.
Prawie natychmiast zdałem sobie sprawę z tego, iż jestem świadkiem zastosowania owej tajemniczej mocy. Mężczyzna faktycznie kontrolował to zwierzę pociągowe, tyle że bez pomocy urządzeń mechanicznych.
Wóz podjechał i zatrzymał się. Mężczyzna uniósł się z kozła i stał tak wpatrując się we mnie. Wyglądał imponująco — solidne mięśnie, budowa ciężarowca — a przecież tak naprawdę nie był wysokim mężczyzną. Krępa budowa i potężne muskuły powodowały, iż wydawał się duży. Miał na sobie coś, co wyglądało jak żółty trykot, przepasany szerokim pasem z jakiegoś elastycznego, ciemnobrązowego materiału, spod którego zwisał groźnie wyglądający bicz.
— I co? — warknął. — Masz zamiar tak stać i gapić się, czy może wreszcie wsiądziesz na wóz?
Serdecznie witamy w nowym domu, pomyślałem kwaśno, wspinając się i siadając obok niego na ławeczce. Jak wiele innych rzeczy na tym świecie, wykonana była z grubego, twardego materiału roślinnego, prawdopodobnie z kory. Bez żadnego głośnego polecenia, wielkie zielone stworzenie ruszyło do przodu, o mało nie zrzucając mnie z siedzenia na ziemię.
Mężczyzna obok zachichotał.
— Taa, jeździ się niezbyt wygodnie — skomentował — ale przyzwyczaisz się. Nie bardzo masz się czym martwić, pionki rzadko jeżdżą. — Przerwał na chwilę, żeby mi się przyjrzeć.
— Niezłe mięśnie, dobra budowa. Przydasz się. Masz jakiś zawód z tamtych czasów, który uczyniłby cię trochę bardziej użytecznym? Ciesiołka? Murarstwo? Hodowla zwierząt?
O mało się nie roześmiałem. Przypuszczenie, iż ktoś z cywilizowanych światów mógłby znać znaczenie tych terminów, było niedorzeczne. Powstrzymałem się jednak w porę, przypominając sobie, że to przecież nie moje własne ciało, ale ciało człowieka żyjącego w ciężkich warunkach na rubieżach cywilizacji, a ja chciałem udawać takiego typa tak długo, jak to tylko będzie możliwe.
Pokręciłem tedy przecząco głową i odrzekłem:
— Przykro mi, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Jedynie systemy energetyczne, broń i tym podobne.
— Energetyczne! — Parsknął. — Ha! Tutaj to słowo nic nie znaczy. Jesteś teraz zwykłym robotnikiem fizycznym. Jedyną elektrycznością na Lilith są błyskawice, a jedyną energią to, co niektórzy ludzie posiadają. Tak. Najlepiej będzie, jak zapomnisz o starych wygodach; jesteś teraz pionkiem dziedziny Zeis. A ja jestem Kronlon, nadzorca tego odcinka. Będziesz pracował dla mnie. Będziesz się zwracał do mnie „proszę pana” i będziesz słuchał tylko moich rozkazów, niczyich więcej.
— Nie mam zwyczaju słuchać rozkazów — mruknąłem pod nosem cicho, ale na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. Sądziłem, iż go tym sprowokuję i tym samym będę miał okazję, by sprawdzić jego możliwości, ale on roześmiał się tylko. Wóz zatrzymał się pośrodku pola, mniej więcej w połowie drogi do niewielkiego skupiska chat, znajdującego się aa lewo od zamku.
— Złaź — rozkazał tonem bardziej obojętnym niż groźnym, podkreślając rozkaz gestem potężnej dłoni. — No, ruszaj się. Złaź.
Wzruszyłem ramionami i wykonałem polecenie. W takiej sytuacji spodziewałbym się raczej groźnego tonu, a nawet jakiegoś zamachu ramieniem, więc jeśli był to wstęp do bójki, to mój przeciwnik musiał należeć do wyjątkowo opanowanych.
Zeskoczył z wozu i podszedł do mnie. Byłem wyższy, lecz fakt ten sprawiał mu jedynie dodatkową uciechę.
— W porządku. Zaczynaj. Uderz mnie. Ruszaj się, uderzaj!
Wysunął do przodu szczękę. A jednak była to próba sił. Ponownie wzruszyłem ramionami, po czym zamachnąłem się i uderzyłem z całej siły. Tyle że bez żadnego rezultatu. Ramię moje z zaciśniętą pięścią bowiem zatrzymało się w połowie drogi. Nie byłem w stanie nim poruszać ani do przodu, ani do tyłu, ani w górę, ani w dół. Czułem, jak moje mięśnie, napięte i przygotowane do ciosu, zaczynają mnie boleć od nierozładowanego napięcia i nie mogłem nie zrobić, by dać tej energii ujście. Moja pięść znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od jego wysuniętej do przodu szczęki.
Zamachnął się i uderzył mnie w tors ciosem zdolnym połamać żebra. Upadłem z jękiem i okrzykiem zaskoczenia i bólu. Leżąc na plecach i łapiąc z trudem powietrze, uświadomiłem sobie, że dłoń mam ciągle zaciśniętą w pięść. Stanął nade mną i uśmiechnął się.
— Teraz rozumiesz? Trochę ciężko w to uwierzyć, co? — Najwyraźniej świetnie się bawił.
Poczułem, że odzyskuję władzę w ramieniu, więc leżąc jeszcze na ziemi, dokończyłem wyprowadzanie ciosu, obracając się przy tym wokół własnej osi.
Kronlon roześmiał się z pogardą, odwrócił się i ruszył z powrotem do wozu.
Zebrałem siły i skoczyłem na niego, usiłując zwalić go z nóg. Być może mnie usłyszał, bo widzieć mnie nie mógł, a połączenie, jakie tworzyło moje nowe ciało z niską grawitacją, dawało mi zarówno siłę, jak i szybkość. Nagle, kiedy znajdowałem się tuż obok niego, moje nogi zrobiły się jak z gumy. Potknąłem się, krzyknąłem i zwaliłem ciężko na ziemię.
Zatrzymał się, by popatrzeć na mnie. Uśmiechał się przy tym z ogromnym zadowoleniem.
— No i widzisz? Nawet nie możesz się do mnie podkraść. Słuchaj, wiem, co w tobie siedzi. Mam całą potrzebną informację tu, w mojej czaszce. — Postukał się w głowę dla podkreślenia swoich słów. — Z góry wiem, kiedy mnie chcesz zaatakować i mogę rozkazać twemu ciału, by odmówiło ci posłuszeństwa. W porządku, możesz już wstać. Nic ci nie jest.
Wstawałem powoli, czując się poobijany tu i ówdzie. Myśli jak szalone przelatywały przez moją głowę, wpierw pełne frustracji i wściekłości, że znajduję się na łasce tego człowieka, potem zaś, pełne irytacji spowodowanej tym, że chociaż widziałem demonstrację owej mocy, nie miałem pojęcia, na jakiej zasadzie ona działa. A przecież ten facet znajdował się na najniższym szczeblu hierarchii ludzi nią dysponujących!
Odpiął bicz, który miał przymocowany do pasa, i przez moment sądziłem, iż użyje go na mnie, ale ku memu zdumieniu rzucił go do mnie.
— Łap. Rozwiń go. Wiesz, jak się go używa? No dobrze, wobec tego użyj go. Stłucz mnie na kwaśne jabłko!
Byłem tak wściekły, że zdecydowałem się skorzystać z jego propozycji. Bicz był dość prymitywny, wykonany z jakiejś błyszczącej plecionki, ale był długi i dobrze wyważony. Strzeliłem z niego kilka razy, starając się poznać jego własności, po czym zaatakowałem.
A on tymczasem stał bez ruchu i śmiał się na cały głos. Robiłem, co mogłem, a mimo to nie byłem w stanie nawet go dotknąć. Udawało mi się, co prawda, poderwać jakiś kamyk, czy ściąć źdźbło trawy, ale niezależnie od tego, jak dokładnie wymierzałem cios, bicz zawsze chybiał celu. Nie mogłem w to uwierzyć i ponawiałem próby, podczas gdy Kronlon stał tam sobie, śmiejąc się i prowokując mnie, nie uchylając się przed moimi ciosami ani na milimetr.