Uświadomiłem sobie, iż to właśnie było kluczem do owej tajemniczej mocy. Moje własne organizmy Wardena, znajdujące się wewnątrz każdej mojej komórki, a może nawet wewnątrz każdej molekuły mego ciała, były w jakiś sposób połączone, za pośrednictwem jakiejś nieznanej energii, ze wszystkimi innymi organizmami Wardena. Owo wzajemne połączenie było tym, co widziałem, czułem i słyszałem. Musiało być tym, co widzieli, czuli i słyszeli ci wszyscy, którzy obdarzeni byli choć cząstką tej mocy.
Nadzorca odczuwał to samo, co ja, ale posiadał również umiejętność przesyła nią za pośrednictwem symbiontów żyjących w jego ciele informacji do symbiontów żyjących w ciele kogoś drugiego lub w drzewie, kamieniu czy jakimś przedmiocie. Pan, natomiast, mógł czynić to samo, ale z większą dokładnością; potrafił bowiem dojrzeć poszczególne części wewnątrz ludzkiego ciała i nakazać im dokonanie zmian w sposobie ich działania.
Kiedy coś umierało lub traciło swój pierwotny kształt — tak jak w przypadku zmiażdżonego kamienia — organizmy Wardena ginęły, a bez nich cała struktura stawała się niestabilna i ulegała rozpadowi. Rycerz przeto był tym, który potrafił w tych warunkach utrzymać organizmy Wardena przy życiu. Nawet wówczas jednak organizm ten atakował i destabilizował materię nieorganiczną spoza swego środowiska. Przyszły mi na myśl antyciała, te substancje w krwi ludzkiej, które atakują obce substancje, na przykład wirusy wnikające do naszych ciał. Wydawało mi się, iż organizm Wardena działa podobnie, tyle że na obcą materię nieorganiczną: atakuje, destabilizuje i niszczy ją.
Kreegan mógł tedy czynić to, co wydaje się niemożliwym — przekonać organizm Wardena, aby nie atakował i nie niszczył obcej materii nieorganicznej. A każdy, kto był wyższy rangą mógł powstrzymać tych, którzy byli niżsi od niego rangą od komunikowania się z ich własnymi organizmami Wardena, zapewniając im w ten sposób ochronę.
Co jednak pozwalało dostroić się do twoich własnych symbiontów, pozwalało za ich pośrednictwem przekazywać rozkazy innym, znajdującym się na zewnątrz twojego ciała? To jeszcze musiałem odkryć. Samo odkrycie, iż ja byłem w stanie wyczuwać taką komunikację, podczas gdy inne pionki nie były do tego zdolne, już stanowiło najlepszą rzecz, jaka mi się tutaj przydarzyła. Przestałem odczuwać zmęczenie i przygnębienie. Byłem obdarzony talentem. Musiałem teraz, zbadać swą moc, wypróbować ją, nauczyć się z niej korzystać, poznać swe własne ograniczenia.
Być może nie dorównam władcy; być może potrzebna mi będzie pomoc, jakiś cenny sojusznik.
Tymczasem jednak wystarczał fakt, iż w końcu wiem, jak się rzeczy mają na tym szalonym świecie… i wiem, iż dni wypełnione ciągnięciem ciężkich wózków z błotem są policzone.
I tak trwało to wszystko zbyt długo.
Rozdział siódmy
OJCIEC BRONZ
W ciągu następnych dni moja wzrastająca wrażliwość na ową niemą komunikację zaabsorbowała mnie całkowicie i usiłowałem dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, na jej temat. Żaden z pionków nie mógł mi w tym pomóc, z wyjątkiem Ti, która choć czuła tę moc, nie nauczyła się nigdy jej kontrolować ani właściwie używać. Skoro pozycja każdego mieszkańca Lilith zależna była od umiejętności opanowania tej mocy i skoro mobilność społeczna zazwyczaj prowadziła do śmierci jednego ze współzawodników, nie ma chyba potrzeby dodawać, iż nie istniały żadne podręczniki z tego zakresu.
Chociaż od jakiegoś już czasu żyłem ze świadomością owego uczucia, ciągle nie umiałem go sobie opisać. Najbardziej obiektywny z opisów, jaki byłbym w stanie podać, mówiłby o podwyższonej wrażliwości na przepływ energii. Energia ta, choć niewielka, daje się wyczuć, jednak nie jako coś statycznego, ale jako ciągły, pulsujący wypływ energii ze wszystkich ciał stałych. Gazy i woda chyba jej nie posiadają, podczas gdy najmniejsze stworzonko żyjące w wodzie ma ją.
Energia ta jest tego samego rodzaju niezależnie od tego czy wypływa ze źdźbła trawy, z osoby, czy też z owadów, ale wzór czy układ, który tworzy, jest jedynym i niepowtarzalnym. Stąd możliwość odróżnienia jednego źdźbła trawy od drugiego, człowieka od zwierzęcia; nawet miliardy mikrobów, które żyją w naszym wnętrzu posiadają charakterystyczne dla siebie układy.
Ciągle jeszcze byłem w fazie eksperymentów, kiedy do naszej małej wioski zawitał pewien nieznajomy. Spędził w niej już większą część dnia, odwiedzając różne brygady i grupy robocze, nim dotarł do mojej. W końcu zobaczyłem go dopiero wieczorem, odpoczywającego i jedzącego jakieś owoce.
Ubrany był w błyszczącą, białą togę, która falowała przy każdym jego ruchu, na stopach miał natomiast parę pięknie wykonanych sandałów, świadczących o tym, iż był on wyjątkowo ważną osobistością. A przecież siedział sobie swobodnie, jedząc i rozmawiając ze zwykłymi pionkami. Był w podeszłym wieku, twarz miał pokrytą drobniutkimi zmarszczkami, brodę starannie przyciętą i zaawansowaną łysinę, zarówno z przodu, jak i na szczycie głowy. Choć szczupły, był w doskonałej formie, czego zresztą należało się po kimś takim spodziewać. Trudno byłoby zgadnąć jego wiek, ale na pewno miał około siedemdziesiątki, jeśli nie znacznie więcej.
Na krótki moment wpadł do mojej już z natury podejrzliwej głowy pomysł, iż może to być sam lord Marek Kreegan. Dlaczego jednak miałby się pokazać tutaj i w tym czasie było tajemnicą, która praktycznie wykluczałaby taki zbieg okoliczności. Poza tym Kreegan miał standardowy wzrost i budowę, tak jak i wszyscy inni żyjący w cywilizowanym świecie, ze mną włącznie. Ten zaś mężczyzna był troszkę za niski i troszkę zbyt barczysty, by pasować do tej kategorii.
Było rzeczą wielce interesującą obserwować stosunek pionków do niego. Ci, którzy nie ośmieliliby się zwrócić nawet do nadzorcy z własnej inicjatywy i którzy traktowali wyższych rangą ze służalczością, podchodzili swobodnie do niego i rozmawiali z nim prawie jak równy z równym. Odnalazłem Ti i spytałem, kim jest ten człowiek.
— To ojciec Bronz — odpowiedziała.
— Świetnie. Ale co to znaczy? — zareagowałem z irytacją. — Kim lub czym jest ojciec Bronz?
— Jest panem — odrzekła, jak gdyby wyjaśniało to już wszystko, podczas gdy w rzeczywistości było jedynie stwierdzeniem oczywistego faktu.
— Tyle to sam wiem — naciskałem odważnie — ale nigdy przedtem nie widziałem by zachowywali się z taką swobodą w obecności kogoś obdarzonego mocą. Zdarza im się nawet omijać ciebie z daleka z wiadomych powodów. Chciałbym wiedzieć, czy on jest z zaniku? Czy pracuje dla bossa, dla księcia, czy co tam wreszcie robi?
Roześmiała się beztrosko.
— Ojciec Bronz nie pracuje dla nikogo — powiedziała z pogardą. — Jest bożym człowiekiem.
Trochę mnie to zaskoczyło, nim zdałem sobie po chwili sprawę z tego, iż nie odnosi się ona do jego mocy, ale raczej do jego zawodu. Chciała najwyraźniej w ten sposób poinformować mnie, iż jest on jakimś duchownym, choć muszę przyznać, że nie zauważyłem, jak do tej pory, żadnych śladów życia religijnego na Lilith. Naturalnie, wiedziałem, kim są duchowni; z jakichś niejasnych powodów te stare kulty i stare przesądy traktowane były poważnie przez mnóstwo ludzi nawet na światach cywilizowanych. Im bardziej starano się je zdusić, tym bardziej rosły w siłę.