Chyba udało mi się go rozgryźć, pomyślałem sobie. Był kompletnym szaleńcem, a ogromne poczucie winy związane z własną przeszłością kryminalną, z tym niby kultem czy czymś takim, spowodowało, iż zdecydował się odkupić swe winy. Typ męczennika. Zbawić własną duszę, zbawiając innych. Tacy ludzie są niebezpieczni, bo są zbyt fanatyczni, by pogodzić się z rzeczywistością, ale bywają również użyteczni. Użyteczni dla tych tutaj, a być może jeszcze w większym stopniu użyteczni dla mnie samego.
Ojciec Bronz spostrzegł stojącą skromnie na uboczu Ti. Westchnął ze smutkiem.
— Och, nie — wyszeptał, ale go usłyszałem.
Zdziwiony uniosłem brwi.
— O co chodzi?
Wskazał na Ti.
— To grzech, to, co oni z nią wyprawiają i z innymi ładnymi dziewczętami. Za szybko dorośleją, a kiedy już się znajdą w zamku, ich los jest jeszcze gorszy.
Nerwowy dreszcz przebiegł moje ciało. Nie chciałem nawet o tym myśleć, a dzięki cichej umowie nigdy nie poruszaliśmy z Ti tego tematu. Możliwe, iż nie chciałem dopuścić do świadomości faktu, że ona może odejść, przynajmniej nie wtedy, kiedy tu jestem. Pomogła mi wydostać się z owej czarnej przepaści, w jakiej pogrążył się mój umysł i stała się dla mnie przyjacielem, towarzyszem, źródłem informacji i stymulatorem mojego rozwoju. Tworzyliśmy parę już znacznie dłużej niż ktokolwiek inny w tej wiosce. I chociaż nie oszukiwałem się, że było to coś więcej niż potrzeba zaspokojenia naszych dwóch ciał, to jednak odsuwałem od siebie myśl o przyszłości. Teraz wszakże czułem, że muszę zadać to pytanie.
— Co oni z nią zrobią? — spytałem wbrew samemu sobie.
Ponownie westchnął.
— Wpierw ją zamrożą, że tak powiem — odpowiadał ojciec Bronz powoli. — Rozwijający się, pełen inteligencji umysł byłby dla nich niewygodny, wobec tego będą ją utrzymywać w stanie permanentnego dziecięctwa. Gorszego nawet niż to obecne. To tylko sprawa znalezienia właściwego miejsca w mózgu i zabicia tego, co trzeba. Większość hodowców to byli lekarze i potrafią wykonać taki zabieg bez większego trudu. Potem zwiększają wydzielanie gruczołów czy czegoś takiego — nie jestem lekarzem i nie znam szczegółów — a kiedy nastąpi już stan równowagi wewnętrznej organizmu, umieszczą ją w haremie z podobnie przygotowanymi dziewczętami i będą eksperymentować na jednym niemowlęciu po drugim, by znaleźć klucz do mocy i do możliwości jej przekazywania.
Wstrząsnął mną zimny dreszcz.
— I to mają być lekarze? Sadziłem, że lekarze ratują życie i leczą ciała i umysły.
Popatrzył na mnie jakoś dziwnie.
— Doprawdy, Tremon! Oczywiście lekarze nie bardziej są wolni od grzechu i zepsucia niż ty czy ja. Bywają dobrzy i bywają źli, przy czym większość złych o najwyższych umiejętnościach trafia właśnie tutaj, gdzie mają doskonale warunki, by sprawdzić w praktyce swoje groteskowe teorie. Słyszałem, że nawet Konfederacja zachęca ich do tego, zapewniając im komputerową analizę wyników ich pracy, w nadziei, iż odkryją istotę działania organizmu Wardena.
Potrząsnąłem jedynie głową, nie mogąc pogodzić się z podobnymi podejrzeniami. Konfederacja! Do diabła! To było szaleńcze, wariackie, a jednocześnie doskonale logiczne. Żadne poprzednie eksperymenty nie przyniosły pożądanych wyników, a te światy tutaj były jedynie więzieniem. Niezależnie jednak od tego, czy było poparcie Konfederacji, czy też go nie było, to wszystko źle rokowało biednej Ti.
— Kiedy ją… zabiorą? — zapylałem, z lękiem oczekując odpowiedzi.
Przyjrzał jej się uważnie.
— Cóż — odrzekł — przeszła już wstępną obróbkę. Powiedziałbym, że czas jej już nawet minął. Bo widzisz, nie mogą jej pozwolić przebywać tu dłużej niż trzeba, bowiem układ, jaki utrwali się w jej mózgu, uczyni zabawę z nią mniej bezpieczną. Innymi słowy, będzie zbyt inteligentna, zbyt skomplikowana. Podejrzewam, iż ty przyspieszyłeś ich plany, jeśli w ogóle świadomi są waszego związku, bowiem kontakt z kimś z Zewnątrz, takim jak ty, poszerzył jedynie jej horyzonty.
Wstrząsnęło mną to nie tylko dlatego, iż to ja mogłem się przyczynić do przyspieszenia jej okropnego losu, ale również dlatego, że Bronz bez najmniejszego trudu zauważył łączący nas związek.
— Skąd o nas wiesz? — spytałem dość ostro.
Roześmiał się.
— Ksiądz może posiadać wiele różnych cech, ale jedną z najważniejszych jego umiejętności jest umiejętność obserwowania natury ludzkiej. Widzę sposób, w jaki tam się kręci, wzrok, jakim na ciebie patrzy, wzrok szczenięcia patrzącego na swego pana. Jest w tobie zadurzona, czy tego chcesz czy też nie. A jakie są twoje uczucia w stosunku do niej?
Zastanowiłem się nad tym pytaniem. Jakie były moje rzeczywiste uczucia do niej? Naprawdę nie byłem tego pewien. Czy uważałem nas za partnerów w sensie fizycznym bez żadnych zobowiązań? Nie, taki układ nie byłby zgodny z moją naturą. Darzyłem ją uczuciem i to nie tylko cielesnym, wyczuwając w niej potencjał pełnego człowieczeństwa. Była inteligentna, ciekawa świata i chwytała znaczenie nowych pojęć o wiele szybciej niż ktokolwiek inny urodzony na tym szalonym świecie. Zastanowiłem się przelotnie, czy możliwe jest jednocześnie uczucie ojcowskie i uczucie pożądania. Pachniało mi to trochę kazirodztwem, choć nie byliśmy w żadnym stopniu spokrewnieni, ale jednocześnie najlepiej podsumowywało moje do niej uczucia. Powiedziałem to Bronzowi.
Skinął głową.
— Właśnie coś takiego podejrzewałem. Wielka szkoda; przy tobie miałaby szansę rozwinąć się we wspaniałą kobietę.
Rozważyłem jego słowa. Potencjał — było to słowo najwłaściwsze. Potencjał. To czyniło ją tak dla mnie atrakcyjną, w przeciwieństwie do kręcących się wokół pionków. A jednocześnie było źródłem jej tragedii. Poczułem nagle wzbierającą we mnie wściekłość, wściekłość, której nie rozumiałem i nad którą nie byłem w stanie w pełni zapanować. Właśnie ten potencjał zamierzali jej odebrać. Oblała mnie taka fala gniewu, że trząsłem się cały, wstrząsany tym brutalnym uczuciem, nad którym prawie traciłem kontrolę.
Ojciec Bronz siedział nieruchomo i obserwował mnie z poważnym wyrazem twarzy. W końcu, kiedy już się opanowałem, kiedy odzyskałem kontrolę nad własnymi emocjami i próbowałem się odprężyć, by przemóc do końca ten przypływ obcych mi uczuć, przemówił.
— Po raz pierwszy — powiedział łagodnie — ujrzałem obok siebie Cala Tremona; był postacią równie groźną i równie straszną jak ta, którą przedstawiają legendy. Poznałem również jego emocje. Ową wielką siłę wzbierającą wewnątrz, wrzącą jak płynna lawa i omal wypływającą na powierzchnię. Staniesz się kiedyś potężnym człowiekiem, Tremon, jeśli nauczysz się ukierunkowywać i odpowiednio wykorzystywać tę furię.
Siedziałem tam i patrzyłem na niego, a nagła świadomość samego siebie i własnych możliwości eksplodowała w mym umyśle. Wiedziałem, że Bronz, z pozycji potężnego pana, w tym samym momencie wyczuł u mnie nagły przypływ umiejętności wardenowskich. A ja zrozumiałem, dlaczego jedni pięli się wyżej, a inni nie, i na jakiej zasadzie to się odbywało. Kluczem były emocje — nagie, potworne emocje. Aż do tej chwili emocje i uczucia były mi prawie że obce; były bowiem słabością, na którą nie mogłem sobie pozwolić w mojej starej pracy w charakterze agenta. Tutaj natomiast enzymy i hormony, i ta cała reszta, która czyniła Tremona tak przerażająco groźnym, zyskała przewagę, prawie mnie spalając. To właśnie poczuł Bronz.